Wychodząc z samochodu Octavia, trzasnęła drzwiami i od razu skierowała się do mieszkania. Nawet nie obejrzała się na Bellamy'ego. Od dobrych kilku dni pozostawali na wojennej ścieżce. Wcześniej godzenie się przychodziło im dużo łatwiej, bo przedmiotem sporu bywały jakieś durne błahostki: nieumyte naczynia, okupowanie konsoli do gier czy chociażby które powinno pierwsze wejść pod prysznic. Takie konflikty zwykle same znikały po upływie kilku godzin. Tym razem jednak sprawa była o wiele poważniejsza, gdyż dotyczyła życia miłosnego młodszej z rodzeństwa.
- O, w lodówce masz obiad - zwrócił się do niej brat.
- Nie jestem głodna - odpowiedziała, wyciągając jedynie butelkę mleka, z którą miała zamiar udać się do swojego pokoju.
Nie chciała spędzać z Bellamym więcej czasu niż było to potrzebne. Na dobrą sprawę mogłaby go unikać całymi dniami. Wyłączając wieczorne powroty do domu z treningów. Nadopiekuńczy braciszek nie pozwoliłby, żeby jego mała księżniczka wracała sama po zmroku.
- O, dalej jesteś zła? - zagadnął niepewnie.
Octavia odwróciła się w jego kierunku. Doskonale wiedziała w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. Teraz zarzuci krótką uwagą, na którą starszy z Blake'ów odpowie, że robi wszystko dla jej dobra i żeby ją chronić. Zawsze tak było.
- Nie musiałeś po mnie przyjeżdżać - odpowiedziała, co równoznaczne było z tym, że owszem była zła i chciała spędzić nieco czasu samotnie.
- Jak inaczej byś wróciła do domu? - odpowiedział jej pytaniem, a O zaczęła się zastanawiać nad tym skąd wzięła się jego wielka nadopiekuńczość. Może starsi bracia tak po prostu mają? Albo była to kwestia tego, że ten konkretny osobnik pracował na lokalnej komendzie. Tacy funkcjonariusze publiczni podobno wykazują zbytnią troskę o swoją rodzinę.
- Lincoln mógłby po mnie przyjechać - odparła, odkręcając butelkę, z której upiła dość spory łyk.
- Lincoln? Na pewno nie. Lepiej żebyś trzymała się od niego z daleka.
Ton Bellamy'ego wyraźnie wskazywał na to, że nie zamierza dyskutować na temat swojego zarządzenia.
- Podasz mi jakiś sensowny powód dlaczego miała go unikać? Coś lepszego niż twoje urojenia na jego temat - Octavia wbiła w niego nienawistne spojrzenie.
Właśnie ten jeden chłopak stał się jabłkiem niezgody rodzeństwa. Nadopiekuńcza część Blake'owej rodziny nie chciała pozwolić swojej młodszej siostrzyczce na utrzymywanie kontaktu z poznanym w wakacje przystojnym Lincolnem. Brunetka jednak cały czas utrzymywała, że starszy jest najzwyczajniej w świecie uprzedzony do jej znajomego.
- To nie są zwykłe urojenia. Martwię się o ciebie i o to co on mógłby ci zrobić.
Dziewczyna szczerze w to wątpiła. Może i nie znała obiektu ich sporu jakoś zatrważająco długo, ale wciąż na tyle, by stwierdzić czy wszystko z nim w porządku. Studiował, pracował dorywczo, by jakoś się utrzymać i był naprawdę inteligentny... Właściwie chyba po raz pierwszy w życiu Octavia miała wrażenie, że poznała kogoś kto mógłby uchodzić za spełniającego jej odpowiednik ideału.
- Wiesz Bell... Każdego mojego chłopaka traktowałeś podle. Twierdziłeś, że każdy chce mnie wykorzystać, a powinnam im pokazać, że jestem mądrzejsza niż myślą - prychnęła, a jej brat jakby drgnął dotknięty tymi słowami i skrzyżował ramiona na piersi.
- Faceci to dranie, O. Starałem się cię chronić przed tą podłością - odpowiedział.
No i proszę. Znów osiągnęliśmy ten punkt, w którym pan starszy brat rozprawia nad tym, co według niego wchodzi w pakiet ochrony rodziny. Młodsza naprawdę tego nie cierpiała.
- Podobno faceci obawiają się, że ich siostry i córki trafią na podobnego im faceta - odparowała, przyglądając się uważniej Bellamy'emu, starając się dojrzeć najmniejszą zmianę, która zaszłaby w wyrazie jego twarzy. - Zawsze myślałam, że znajdę w końcu chłopaka, który według ciebie nie chciałby mnie tylko przelecieć. No i patrz... Udało się - rozłożyła ramiona w teatralnym geście i uśmiechnęła się sarkastycznie na dźwięk własnych słów. - Znalazłam chłopaka, który według ciebie uczyni mnie swoją czterdziestą żoną i włączy do haremu... Co z tobą nie tak Bell?
Brunet spuścił głowę, szukając odpowiednich słów, których mógłby użyć w tej rozmowie. O zastanawiało czy jej kochany brat robi to ponieważ wie, że ma rację czy po prostu jest już zmęczony tym tematem. Miała jednak cichą nadzieję, że w końcu zrozumie, że jego podejrzenia są bezpodstawne i postara się chociażby poznać Lincolna, który nie był tak groźny na jakiego wyglądał. Ba! W ogóle nie był groźny. Przypominał nieco te duże psy, które ludzie od razu uznają za niebezpieczne, a w rzeczywistości mogłyby zalizać na śmierć ze swojej miłości. Podobnie patrzyli na gładko ostrzyżonego mężczyznę o ciemniejszej skórze, pokrytej tatuażami wystającymi spod koszulek. Zwłaszcza, że Lincoln był dobrze zbudowany i mierzył sobie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Kto mógłby się spodziewać, że zamiast bandziora tkwi w nim inteligentny i słodki chłopak o szlachetnym wnętrzu. Przynajmniej ona go tak postrzegała.
- Pomyślałaś kiedyś, że może on tylko takiego zgrywa?
Wtedy na pewno by się tak nie starał, pomyślała młoda Blake, przypominając sobie wszystkie najdrobniejsze gesty ze strony Lincolna, które z pewnością nie miały w sobie nic wymuszonego. Przychodziły mu naturalnie...
- Pomyślałeś kiedyś, że może naczytałeś się za dużo książek o głupich dziewczynach, które wplątały się w związki z arabskimi psycholami? - odparła z drwiącym uśmieszkiem. - Jesteś uprzedzony. Nie każdy muzułmanin to terrorysta tak jak nie każdy ksiądz to pedofil.
Bellamy chciał jeszcze coś dodać, ale siostra skutecznie przeszkodziła mu w wypowiedzi, stukając w daszek jego czapki, która zasłoniła ku oczy. Cały czas zastanawiała się czemu chłopak tak często ją nosi. Owszem rozumiała, że kiedy chodził na mecze to taki gadżet z nazwiskiem "Blake" był dla niego chlubą przez to, że jego mała siostrzyczka hasała po boisku, ale poza tymi okazjami wyglądał w niej po prostu dziwnie. Chociaż może dzięki niej Bell jakoś utrzymywał w ładzie swoje niesforne kosmyki czarnych włosów, które zdecydowanie wymagały interwencji fryzjera.
- Przestań traktować mnie jak dziecko... I tak zrobię co zechcę - powiedziała, gdy chłopak poprawił swoją czapkę i ruszyła do swojego pokoju.
Octavia Blake zawsze dopinała swego. Tym razem nie zamierzała rezygnować ze znajomości z przystojnym Lincolnem. Jedynie on sam mógłby ją do tego zniechęcić. Brunetka niemal natychmiast po przekroczeniu progu swojego bezpiecznego azylu, rzuciła się na łóżko i wbiła wzrok w korkową tablicę, do której przybiła niezliczone zdjęcia ze znajomymi oraz kilka rysunków. Część z nich należała oczywiście do Clarke, ale reszta wyszła spod ręki jej obecnego obiektu westchnień, który okazał się nie mniej utalentowany niż blondynka. Pewnie dlatego też dorabiał sobie jako tatuażysta chociaż ludzka skóra była o wiele trudniejszym płótnem niż kawałek zwykłego papieru. Po ukończeniu liceum O z chęcią wykonałaby sobie u niego jakiś tatuaż. Chwilowo zwlekała z decyzją, bo nie chciała na całe życie utknąć z jakimś banalnym wzorem. Wciąż myślała nad czymś co miałoby dla niej niepowtarzalną wartość. Nagle poczuła wibracje telefonu w kieszeni jeansów i automatycznie uśmiechnęła się, gdy tylko zobaczyła imię nadawcy. Lincoln był ciekawy jej samopoczucia i pytał o możliwość obejrzenia ich kolejnego treningu z trybun szkolnego boiska. Nawet jeśli miał sporo zajęć potrafił znaleźć czas, żeby zajrzeć do drużyny Arkadii i popatrzeć na dziewczyny przy pracy. Teraz, gdy coraz bliżej były kolejne rozrywki chciał im zapewnić nieco więcej magicznego wsparcia duchowego i dopingować w ciężkiej pracy, która je czekała. Octavia przeturlała się na brzuch i zaczęła sunąć palcami po klawiaturze ekranowej, by odpisać na jego wiadomość. Po kolejnej utarczce z bratem musiała sobie poprawić humor jakąś miłą rozmową.
CZYTASZ
ENDGAME
FanfictionClarke Griffin jest kapitanem żeńskiej drużyny piłki nożnej w liceum Arkadia. Jej marzeniem jest doprowadzenie swojego składu do finałowych rozgrywek międzyszkolnych i zgarnięcie trofeum. Niestety marzenia te mogą się nigdy nie spełnić ze względu na...