Rozdział 24: Więcej problemów?

1.8K 196 19
                                    

Tak jak Octavia zapowiedziała w swojej wiadomości spędziła kolejną noc u Reyesów. Całe szczęście, że Raven nie miała nic przeciwko dzieleniu z nią pokoju i łóżka. Clarke z kolei klęła w myślach czemu po raz kolejny postanowiła wtrącić się w sprawy rodzeństwa. Przez to otrzymała chyba łatkę stałego pośrednika między nimi i naprawdę jej się to nie podobało.

Clarke, powiedz mojej siostrze, że mama o nią pyta. Niech wpadnie na obiad. Mam dzisiaj służbę do wieczora.

Griffin z trudem powstrzymała się od wydania gniewnego pomruku, gdy przeczytała chyba już setną wiadomość od Bellamy'ego, w której prosił ją o przekazanie O jakiejś błahostki. Zresztą w drugą stronę działało to tak samo. Co chwila słyszała jakieś zdania zaczynające się sentencją Przekaż mojemu bratu, że... To robiło się naprawdę irytujące i miała nadzieję, że niedługo dojdą do porozumienia i sami dadzą jej święty spokój. Lub po prostu wygarnie im to i owo.
- Clarke! - o proszę, o wilku mowa. - Jest sprawa!
- Nie! Bell kazał ci przyleźć do domu na obiad, bo twoja matka się martwi. Nie. Nie będzie go. Nie. Nie poproszę go o to, żeby pozwolił mi zabrać jakieś twoje rzeczy! - wybuchnęła od razu, uprzedzając wszelkie pytania, które według niej mogłaby zadać jej brunetka. Oczywiście została za to skarcona przez szkolną bibliotekarkę, która posłała jej spojrzenie zdolne uśmiercić nawet bazyliszka.
Stojące w wejściu do czytelni dziewczyny wyglądały na bardzo przejęte. Clarke wciąż jednak pozostawała nieugięta.
- Clarke. Tu nie chodzi o jakąś durną Blake-dramę. Sprawa jest poważna - powiedziała w końcu Raven.
- Nie. Już więcej nie będę wam pomagać w tych wszystkich waszych problemach. A radźcie sobie sami - prychnęła, zastawiając się czytaną obecnie ksiażką, by odciąć się od widoku koleżanek z drużyny.
Nie miała ochoty na mieszanie się w jakieś kolejne kłopoty.
- Clarke! Tu chodzi o Lexę! - zawołała w końcu Monroe, nie zważając na próby uciszenia ich ze strony pani sprawującej pieczę nad biblioteką.
Na dźwięk tego imienia Griffin uniosła głowę znad lektury, by spojrzeć na piłkarki. Miała wrażenie, że faktycznie sprawa jest poważna skoro Woods była w to zamieszana.
- Co się stało? - zapytała, wykazując się nagłym zainteresowaniem.
- Pobiła się z Finnem - pospieszyła z wyjaśnieniem Reyes. - Jest w gabinecie dyrka. Podobno nieźle go urządziła i może za to zostać usunięta lub zawieszona w drużynie.
Griffin zaklęła pod nosem. Jeszcze tylko tego jej tu brakowało. Nie mogła pozwolić na to, by Lexa została wyeliminowana. Poderwała się natychmiast z miejsca i ruszyła w kierunku gabinetu dyrektora. W zasadzie sama nie wiedziała, co zamierzała zrobić, ale czuła potrzebę podjęcia jakiejś interwencji. Mogła się za nią wstawić i jakoś załagodzić sytuację. Musiała spróbować. Przebiegła szkolne korytarze, by w końcu zatrzymać się przed drzwiami, prowadzącymi do pomieszczenia, w którym miała znajdować się Woods. Głęboki wdech i wydech miał pomóc jej w uspokojeniu się i przemyśleniu swoich dalszych działań. Już chciała zapukać z prośbą o wejście, gdy dostrzegła postać szczupłej blondynki, która zbliżała się do niej.
- Anya, co tutaj robisz? - zapytała nieco zdziwiona, bo szczerze to akurat siostry szatynki nie spodziewała się tu zobaczyć.
- Zadzwonili do mnie, bo podobno Lexa coś narozrabiała. Jest aż tak źle? - odpowiedziała jej starsza Woods, która najwyraźniej nie była zachwycona wezwaniem dyrektora.
- Nie wiem za wiele. Zresztą czy wasi rodzice nie powinni się tu zjawić? - spytała jeszcze dla pewności.
- Raczej trudno, by nagle opuścili Alabamę - odpowiedziała Anya, wpatrując się raczej obojętnym wzrokiem w tabliczkę z nazwiskiem mężczyzny zarządzającego placówką.
Clarke spojrzała na nią zdziwiona. Czyżby mieszkały same? Na to wyglądało. Chciała jeszcze dopytać o tę kwestię, ale nie chciała być zanadto wścibska, a Woods nie wyglądała na skorą do rozmowy na ten temat. Zwłaszcza w tym momencie.
- Pani Woods? - zapytał dyrektor, który otworzył drzwi swojego gabinetu, by upewnić się czy wezwana przez niego osoba dotarła już na miejsce.
- Panna - poprawiła go niemal natychmiast sama zainteresowana dosyć chłodnym tonem.
- Przepraszam. Zapraszam do środka - mężczyzna przesunął się, by zrobić miejsce w przejściu.
Anya weszła do pomieszczenia, a drzwi zamknęły się tuż za nią. Griffin została pozbawiona możliwości dowiedzenia się czegoś więcej w sprawie Lexy i jej sytuacji. Zarówno tej rodzinnej jak i obecnej związanej z postawionymi jej oskarżeniami.
Afroamerykanin sprawujący urząd dyrektora usiadł za swoim biurkiem uprzednio wskazując dłonią starszej z rodzeństwa krzesło znajdujące się naprzeciwko. Blondynka zajęła zatem miejsce i zerknęła na siedzącą obok Lexę, która wyraźnie unikała jej wzroku.
- Sądzę, że wie pani, czemu została tutaj wezwana - rozpoczął mężczyzna.
Anya skinęła powoli głową i zerknęła jeszcze na stojącą na blacie przed nią tabliczkę z wypisanym na niej imieniem i nazwiskiem. "Thelonious Jaha".
- Domyślam się, że moja siostra sprawiała pewne problemy - odparła rzeczowo.
- Problemy to mało powiedziane, panno Woods. Pani siostra pobiła jednego z naszych uczniów. I to dosyć dotkliwie - powiedział Jaha, starając się zapanować nad brzmieniem swojego głosu.
- Jakoś nie widzę go tutaj z rodzicami na skardze - zauważyła Anya, nie zwracając większej uwagi na siedzącą w ciszy i bezruchu siostrę.
- Może dlatego, że pan Collins znajduje się teraz w szpitalu, gdzie lekarze zajmują się jego złamanym nosem, rozciętym łukiem brwiowym i szukaniem innych poważniejszych obrażeń - tym razem nie ukrywał gniewnego tonu.
Starsza z rodzeństwa westchnęła i spojrzała na Lexę, która siedziała ze skrzyżowanymi ramionami. Bez trudu dostrzegła zaschniętą krew na kostkach jej palców i koszulce. Zastanawiała się jeszcze czy aby na pewno całe te ślady pozostawił po sobie skrwawiony Collins.
- Niech pan posłucha. Nie pochwalam przemocy. Jest ona czymś złym. Znam jednak dobrze Lexę i wiem, że nie zrobiłaby czegoś takiego bez powodu - powiedziała spokojnie.
Sama przecież ją uczyła, żeby nie zadawała ciosu jako pierwsza, bo inaczej mogą z tego wyniknąć ciężkie konsekwencje. Do tego jednak się nie przyznała. Potem, by wysłuchiwała jaki to daje przykład swojej nastoletniej siostrze.
- Co takiego pani sugeruje? - zapytał dyrektor, wpatrując się w nią przenikliwie.
- Sugeruję to, że moja siostra została przez niego sprowokowana - powiedziała spokojnie, znów kierując wzrok na młodszą. - Pytanie tylko, co takiego zrobił, że tak zareagowałaś.
Szatynka nadal milczała, starając się najwyrażniej skupić uwagę na jakimś wielce ciekawym elemencie na biurku  Jahy. Anya szczerze wątpiła, by kubek z ołówkami być jednym z ciekawszych obiektów w pomieszczeniu. Jak już chciała się zachowywać jak nieobecna i ignorować ich to mogła chociażby podziwiać obrazy wiszące na ścianach czy rośliny w doniczkach.
- Lexa, czym zawinił? Wyprowadził pierwszy cios? Sprowokował słownie czy coś zrobił? - dopytywała ją siostra, pochylając się w jej kierunku. - Napastował cię jakoś lub zaczepiał? A może coś powiedział?
Blondynka miała wrażenie, że młodsza zaciska nerwowo palce na swoich skrzyżowanych ramionach. Doszukiwała się jakiejś reakcji, zmiany w jej postawie. Chociażby ledwo dostrzegalnej. Wydawało jej się, że ją zobaczyła.
- To były jakieś obelżywe komentarze, prawda? Wygłaszał jakieś homofobiczne uwagi? - wypytywała dalej.
- Przestań, Anya! - syknęła nagle szatynka, przenosząc na nią wściekłe spojrzenie zielonych oczu.
- Zatem trafiłam w czuły punkt - stwierdziła, prostując się i spoglądając na dyrektora. - Moja siostra została przez niego zaatakowana. Co prawda nie wiem jeszcze czy była to jedynie napaść słowna czy też również fizyczna. Jednak Lexa z pewnością padła ofiarą dyskryminacji oraz uprzedzeń. Wolałabym, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła.
Anya podniosła się z krzesła i ułożyła dłoń na ramieniu siostry, by dać jej znać, że nadeszła pora, by opuścić ten przeklęty gabinet.
- Panie Jaha, uważam że miała pełne prawo do obrony. Porozmawiam z nią jednak na ten temat. Dziękuję za uwagę - powiedziała i nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie ze strony mężczyzny udała się do wyjścia, a Lexa podążyła za nią wciąż zła na starszą za to jaki przebieg nadała tej rozmowie.
Pod drzwiami gabinetu zobaczyła jeszcze Clarke, która zapewne czatowała przez ten cały czas pod drzwiami. Szatynka jednak niemal natychmiast odwróciła głowę. Nie chciała na nią patrzeć. Nie teraz. Obie Woods skupiły się na tym, by wydostać się z budynku na otwartą przestrzeń. Kiedy tylko znalazły się pod budynkiem szkoły Anya na nowo przejęła inicjatywę.
- Co ci odbiło? - zapytała ostro.
- Chyba doskonale wiesz - warknęła wściekle zielonooka. - Musiałaś to przy nim wyciągać?
- Musiałam coś powiedzieć. Inaczej pozostałabyś dla niego agresorem bez żadnego powodu - odpowiedziała jej blondynka.
Przez chwilę przyglądała się uważnie młodszej siostrze i ujęła jej podbródek, by odwrócić jej twarz w swoją stronę tak, by miała na nią lepszy widok. Lexa nosiła wyraźne znamiona bójki chociażby w formie pękniętej dolnej wargi czy siniaka, który najwidoczniej powoli zaczął się formować na kości policzkowej. Oprócz tego zauważyła jeszcze kilka zadrapań, rozcięć i innych śladów po uderzeniach. Zerknęła jeszcze na zdarte kostki palców, które wyglądały jakby zielonooka po prostu uderzyła pięścią w chodnik.
- Dobrze, że dałaś mu się trafić kilka razy. Inaczej uznaliby, że go skatowałaś - skomentowała jeszcze, puszczając ją w końcu. - Nie kontrolowałaś się. Nie wiedziałaś kiedy przestać i zobacz do czego to doprowadziło. Zapomniałaś już czego cię uczyłam?
- Czyli miałam się wstrzymać, tak? W końcu sama niedawno stwierdziłaś, że przemoc jest złem - zakpiła z niej młodsza.
- Tego nie mówię. Niektórzy są tacy, że pewne rzeczy rozumieją dopiero jak oberwą raz czy drugi w mordę. Powinnaś jednak ocenić, kiedy miał już dosyć i zostawić go. I tak by się zastanowił z dwa razy zanim by do ciebie podskakiwał.
Lexa spojrzała uważnie na siostrę. Jak to było, że zwykle miała ona rację? Zresztą powinna chyba jej jakoś podziękować za wybawienia od obecności dyrektora. Tylko ona jedna zawsze ją wspierała i potrafiła się za nią ująć w niejednej sprawie. Tak było  odkąd tylko młodsza sięgała pamięcią. To właśnie dlatego mieszkała teraz z nią po tym jak wyprowadziła się od rodziców.
- Powiedz mi tylko... Zaatakował pierwszy? - spytała ją jeszcze Anya, a wyraz jej twarzy zdążył już nieco złagodnieć odkąd wyszła ze szkoły. Najwyraźniej pomogło jej zaczerpnięcie świeżego powietrza.
- Możemy o tym teraz nie rozmawiać?
I tym razem blondynka zrozumiała. Od tego w końcu były starsze siostry. Otoczyła ją tylko ramieniem, przyciągając ją do siebie.
- Jasne. Chodźmy do domu - przytaknęła.
Najważniejsze było, że miały za sobą tę nieprzyjemności w dyrektorskim gabinecie. Teraz zasługiwały jedynie na jakiś dobry posiłek i chwilę relaksu.

ENDGAMEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz