Było dosyś późne pochmurne popołudnie, gdy dziewczęta z drużyny piłki nożnej Arkadii zakończyły swój trening. Tym razem obyło się bez większych utarczek i konfliktów mimo iż atmosfera była nieco napięta przed mającym się odbyć w najbliży weekend meczem. Od niego zależeć miałoby ich dalsze uczestnictwo w turnieju.
Clarke westchnęła ciężko, żegnając się z koleżankami, któte przebrawszy się opuszczały kolejno szatnię. Wszystkie z niejakim uczuciem ulgi wychodziły z pomieszczenia, by móc wreszcie wrócić do domu i odpocząć po ciężkim dniu. Niestety blondynce chwilowo nie było dane zaznać spokoju.
Przeniosła swój wzrok na postać Woods, która wrzuciła niedbale swoją torbę sportową do szafki. Cóż raczej nie mogła wykręcić się od tego by zostać z nią dłużej, by wykonywać owe prace społeczne. Musiała jeszcze odetchnąć i dopiero wtedy podeszła do Lexy, ignorując fakt, że Fox i Harper, które opuszczały szatnię jako ostatnie z reszty drużyny posyłały im raczej zaciekawione spojrzenia.
- Gotowa na odbycie swojej kary? - zapytała, opierając się o szafkę obok szatynki.
Lexa obrzuciła ją jedynie karcącym spojrzeniem i wsadziła dłonie w kieszenie nieco za dużej czarnej bluzy z kapturem. O ile Clarke starała się ukrywać swoje niezadowolenie to zielonooka nie miała problemów z udawaniem, że nie wolałaby siedzieć we własnym pokoju zamiast spędzać dodatkowe godziny w szkole, by wykonywać prace społeczne. Chociaż to akurat Griffin mogła mieć więcej powodów, by się przed tym wzbraniać.
- Chodźmy - odparła w końcu i ruszyła ku drzwiom.
Blondynka westchnęła po raz kolejny, ale posłusznie poszła w jej ślady, kierując się do małej przybudówki na tyłach szkoły. Nie znajdowała się ona zbyt daleko od boiska do piłki nożnej i szatni sportowych. Na miejscu czekał już na nich mężczyzna w ciemnoniebieskim kombinezonie roboczym i bejsbolówce naciągniętej na nieco przydługie włosy w kolorze ciemnego blondu. Dokańczał właśnie palenie papierosa, którego cisnął na ziemię i przydepnął butem.
- Och, przyprowadziłaś swoją towarzyszkę niedoli? - zwrócił się do Woods nieco zachrypniętym głosem.
Clarke zerknęła na zielonooką i wiedziała już, że woźnemu nie uda się wyciągnąć z niej ani słowa.
- Tak jest, proszę pana. Clarke Griffin - przedstawiła się, a szkolny pracownik zmierzył ją uważnym spojrzeniem ciemnych przekrwionych oczu.
- Frank - poprawił ją. - Dziwnie się czuję z tym proszę pana. Mam wrażenie, że zaraz mi tu zasalutujesz.
Pani kapitan przyjrzała mu się nieco sceptycznie, ale zamierzała uszanować jego prośbę. Zresztą z tego, co zdążyła zauważyć był raczej osobnikiem nieprzywiązującym większej wagi do czegokolwiek. Tak przynajmniej stwierdziła po obecności kilkudniowego zarostu na twarzy mężczyzny mającego na pewno więcej niż trzydzieści lat. Poza tym jego strój był pomięty i poznaczony gdzieniegdzie starymi zabrudzeniami.
- Od czego zaczynamy, Frank? - zapytała rzeczowo Woods, a woźny przeniósł na nią swój wzrok.
- Weźmiecie sobie narzędzia z szopy i oporządzicie rabatki przy szkolnej bramie. Dacie radę, ja pójdę przemyć nieco korytarzy... Będziecie wolne za dwie godziny - odparł swobodnie, rzucając szatynce klucz należący najprawdopodobniej do pomieszczenia w przybudówce.
Lexa złapała przedmiot i obróciła go kilka razy w dłoniach, a Frank skierował się w stronę innego skrzydła budynku.
- Chwila! Nie będzie pan... Nie będziesz nas nadzorować? - zawołała za nim Griffin.
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na nią z dozą obojętności po czym wzruszył ramionami.
- Mam do was zaufanie. To całkiem fajna rzecz. Może kiedyś powinnaś spróbować, blondyneczko?
Tym razem Clarke ugryzła się w język i nie skomentowała jego słów. Dla niej wyglądało to po prostu tak jakby starał się od nich odciąć i unikać odpowiedzialności związanej z opieką nad dwoma nastolatkami. Czasami naprawdę irytowała ją ignoranacja innych ludzi.
- Bierzmy się do roboty - usłyszała jeszcze głos szatynki, która po otwarciu przybudówki wręczyła jej wiaderko z narzędziami ogrodniczymi.
Griffin posłusznie skierowała się wraz ze swoją pomocniczką ku wejściu na teren szkolny. W tym miejscu właśnie znajdowały się klomby i rabatki pełne różnego rodzaju roślin, które miały nadać temu miejscu przyjazny charakter. Niestety między pięknymi i wielobarwnymi kwiatami znajdowały się psujące całą kompozycję chwasty, które należało wyplenić.
Obie dziewczyny bez zbędnych komentarzy uklękły obok kwiecistych ekspozycji, by wyrwać z ziemi to, co nie tworzyło estetycznej całości z dziełem ogrodnika.
Blondynka zerknęła na Woods, która w skupieniu przeczesywała dłonią delikatne łodygi. Smukłe palce wędrowały co jakiś czas ku glebie, by pozbyć się zielska, które następnie lądowało w wiadrze na ekologiczne odpadki. Clarke starała się robić to samo, ale cisza panująca między nimi zaczęła jej po pewnym czasie ciążyć. Czuła potrzebę przerwania jej, bo inaczej nie wytwałaby w towarzystwie zielonookiej wyznaczonego przez woźnego czasu.
- Przed nami ostatni mecz w grupie. Jeśli dobrze pójdzie przejdziemy do dalszego etapu. Musimy dać z siebie wszystko - powiedziała, nie bardzo wiedząc w jaki sposób powinna rozpocząć rozmowę.
- Wiem o tym. Nie musisz mi o tym mówić - odparła Lexa, wbijając łopatkę w brzeg rabatki, na której zdradziecko zaczęła wyrastać trawa zajmująca przestrzeń rekreacyjną przed szkołą.
- Będziemy grać w Alabamie. Masz tam rodzinę, prawda? Gdzie dokładnie? - zapytała blondynka, zerkając na Woods.
- Czemu cię to interesuje? - odpowiedziała jej pytaniem, najwyraźniej chcąc uniknąć tego tematu.
- Byłam ciekawa czy wpadną na mecz - powiedziała szczerze, ale zielonooka nie wyglądała na zadowoloną z owego zaciekawienia. - Twoi rodzice tam są, prawda? Anya wspomniała, że mieszkacie same...
- Nie wpadną. Zostaw ten temat, Griffin - rzuciła nagle szatynka, używając dosyć ostrego tonu.
Pani kapitan przyglądała się jak piłkarka z jej dtużyny zaciska mocno szczękę, by powstrzymać nagromadzenie złości.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że to drażliwa kwestia - dodała, nie chcąc wyjść na zbyt ciekawską.
- Dużo rzeczy nie wiesz.
- Ale chciałabym cię lepiej poznać.
Lexa odwróciła głowę w jej stronę. W zielonych tęczówkach widoczne było lekkie niedowierzanie. Najwyraźniej nie spodziewała się, że Clarke przyzna się do tego, że chciałaby nawiązać z nią znajomość. Przez moment wydawało się, że chce odpowiedzieć dziewczynie, ale odwróciła się z powrotem w kierunku kwiatów, skupiając się na swoim zadaniu. Griffin również przez pewną chwilę w milczeniu oddawała się pieleniom chwastów dopóki nie poczuła na swojej dłoni zimnej kropli spadającej z nieba. Uniosła twarz ku szarej zasłonie chmur wiszących nad miasteczkiem, które wypuszczały z siebie kolejne porcje deszczówki.
- Zaczyna padać, Lex - poinformowała ją właściwie bez większej przyczyny.
- Widzę, ale jeszcze nie skończyłyśmy - odparła szatynka, nie odrywając się od pracy.
W ciągu najbliższych kilkudziesięciu sekund opady przybrały na sile, zamieniając się w prawdziwą ulewę, która z pewnością zniechęciłaby do wykonywania swoich zajęć nawet największego pasjonatę ogrodnictwa. Clarke podniosła się ze swojego miejsca, gotowa uciekać przed żywiołem.
- Chodź tu, bo jeszcze się przeziębisz! - zawołała, chwytając szatynkę za ramię i ciągnąc ją w stronę wejścia do szkolnego budynku.
Ku jej zdziwieniu Woods nie stawiała zbytniego oporu i już po krótkiej chwili obie znalazły się we wnęce przy głównych drzwiach, chroniąc się przed ulewą. Griffin spojrzała na swoją towarzyszkę, której mokre pasma kasztanowych włosów kleiły się do twarzy. Sama zresztą nie była w lepszym stanie. Mimo dosyć szybkiej ucieczki z nieosłoniętej przestrzeni czuła jak przemoczone ubrania na niej ciążą. Nie spodziewała się, że pogoda ulegnie tak nagłemu pogorszeniu. Odetchnęła z ulgą, że nie musi już zmagać się z zimnymi strugami deszczu. Zerknęła na stojącą obok Lexę i zaśmiała się szczerze z powstałej sytuacji. Szatynka odpowiedziała jej jedynie nieśmiałym uśmiechem. Naprawdę żadna z nich nie wiedziała czemu nagle to wszystko wydało im się tak zabawne.
- Chyba nie dokończymy dzisiaj prac ogrodniczych - odezwała się po chwili Clarke, spoglądając na zachmurzone niebo, które nie zwiastowało szybkiego przejaśnienia.
- Na to wygląda... - przytaknęła jej zielonooka.
Pani kapitan przez moment zawiesiła wzrok na jej postaci jakby próbowała zapamiętać ją idealnie. Chłonęła każdy najdrobniejszy szczegół: zieleń jej oczu, włosy pozostawione w nieładzie i krople deszczu leniwie spływające po jej twarzy. Jedna z nich znalazła się na dolnej wardze Lexy, by następnie spaść na podłoże, a blondynka wciąż rozmyślała o tym jak bardzo zazdrości małym drobinkom wody tak bliskiego i intymnego kontaktu z tą dziewczyną. Z myśli wyrwało ją dopiero pytanie zadane przez Woods.
- Powiedziałaś, że chcesz mnie lepiej poznać. Dlaczego?
Clarke przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. W końcu jednak oderwała swoje spojrzenie od sylwetki Lexy i wzruszyła ramionami.
- Tak po prostu. Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką pomimo tego, że gramy w jednej drużynie i mamy razem zajęcia. Tylko tyle.
Szatynka skinęła głową jakby akceptowała podobną motywację do tego, by nawiązać bliższą znajomość. Jej nagle rozbudzona ciekawość została w pewien sposób zaspokojona chociaż podświadomość podpowiadała jej, że to nie może być jedyny powód.
- Może znajdziemy Franka? Niech da nam jakieś inne zadanie, bo na pewno nie wrócimy do tych rabatek - dodała jeszcze Griffin.
- Jasne - zielonooka skinęła głową i otworzyła drzwi do szkolnego budynku, w których przepuściła najpierw Clarke.
Teraz najważniejsze było, by odnaleźć woźnego i wykonać wyznaczoną im karę. Zresztą może nawet nie będzie tak źle? Lexa stwierdziła, że przeżycie tygodnia z panią kapitan na karku wcale nie musi być nieprzyjemne, a nawet wręcz przeciwnie.
CZYTASZ
ENDGAME
FanficClarke Griffin jest kapitanem żeńskiej drużyny piłki nożnej w liceum Arkadia. Jej marzeniem jest doprowadzenie swojego składu do finałowych rozgrywek międzyszkolnych i zgarnięcie trofeum. Niestety marzenia te mogą się nigdy nie spełnić ze względu na...