#37

4.7K 272 8
                                    

Jules 

Jules straciła poczucie czasu. Ile już siedzi w tej zatęchłej piwnicy. Godzinę? Dwie? Dzień? Nie wiedziała nawet, czy jest ranek czy wieczór. W pomieszczeniu było tylko jedno okno, wysoko nad podłogą, niemal przy samym suficie. Było jednak tak brudne, że nie było przez nie nic widać.  Do tego w pokoju panowała idealna cisza, która doprowadzała Jules do szału. Od wielu godzin nikt nie przyszedł. Ani Daniel, ani drugi mężczyzna, który był wtedy w ogrodzie. 

Dlatego dziewczyna miała dość dużo czasu na rozmyślanie. Czy Natasha zaczęła ją szukać? Oby nie. Jules nie chciała nikogo mieszać w tą sprawę. To były porachunki między nią, a jej bratem. Sprawa rodzinna, która w tej rodzinie miała pozostać. Jules nie chciała narażać żadnego z Avengers, nawet Starka, który i tak za nią nie przepadał. Nie była do końca pewna, do czego zdolny jest Daniel, ale wiedziała, że może być niebezpieczny. 

Jules przycisnęła do piersi krwawiącą dłoń, brudząc przy okazji koszulkę. Zraniła się rozbijając o podłogę szklankę pozostawioną przez brata. Teraz miała przynajmniej prowizoryczną broń. Usłyszała kroki na korytarzu i skuliła się lekko. Poczuła, jak jeden z kawałków szkła schowanych za paskiem wbija jej się w brzuch, ale mimo to ani drgnęła. Drzwi otworzyły się i pojawiły w nich dwie postacie. Pierwszą z nich był Daniel. Stał wyluzowany, z rękami w kieszeniach i lekko zgarbioną sylwetką. Jules zmierzyła go złowrogim spojrzeniem, a następnie spojrzała na drugiego z nich. Był nieco niższy, ale tak samo umięśniony jak Daniel. Ciemne włosy opadały mu na zielone oczy. 

- To niby ona? - zapytał mężczyzna zimnym głosem Daniela. - Wygląda dość niepozornie. To raczej dzieciak. 

- Uwierz mi, da radę. - odpowiedział Moore, nie patrząc na siostrę. 

- Możecie nie rozmawiać tak, jakby mnie nie było. - warknęła Jules, na co oboje zwrócili na nią swój wzrok. 

- I jeszcze do tego pyskata. 

Moore rzuciła mu spojrzenie spod byka, ale już nic więcej nie powiedziała. 

- Julien, poznaj Matthew'a Haly'a.

- Nie nazywaj mnie Julien. - warknęła dziewczyna, podciągając kolana pod brodę. 

- To teraz nieważne.- Matthew podszedł do niej i uklęknął. - Ważne jest to, że jesteś z nami. Nie bój się nas Jules. Jesteśmy tacy jak ty. Jesteśmy Obdarzeni. 

Młoda Moore spojrzała na niego szarymi oczami. Był przystojny, nawet bardzo, ale nie to przykuło wzrok dziewczyny. W jego zielonym spojrzeniu nie było ani krzty ciepła, człowieczeństwa... żadnych ludzkich uczuć. Dziewczyna splunęła mu prosto w twarz. 

- Co ty wyprawiasz do cholery?!

Matthew wstał gwałtownie, ocierając twarz. Na jego twarzy malował się nie tyle gniew, co furia. Chwycił Jules za przód koszuli i podniósł do góry. Ręce dziewczyny wciąż spięte były kajdankami, dlatego syknęła z bólu, kiedy chłodny metal wbił jej się w skórę. Po nadgarstkach znów zaczęła płynąć ciepła krew, skapując na podłogę. Matt potrząsnął nią mocno. Jules rzuciła spojrzenie swojemu bratu, który stał dalej oparty o drzwi. Tylko szczęki miał lekko zaciśnięte. 

- Słuchaj mnie, ty mała smarkulo. Od teraz ja tu rządzę, a ty masz być posłuszna. Każdy ma mieć swojego strażnika. Ja jestem Strażnikiem Obdarzonych i tu rządzę. Zrozumiałaś? 

Jules nic nie powiedziała, dlatego mężczyzna potrząsnął nią jeszcze mocniej, na co dziewczyna zacisnęła powieki, krzywiąc się lekko. 

- Zrozumiałaś? - krzyknął, a Jules tylko pokiwała głową. 

Matthew puścił jej koszulkę, a dziewczyna upadła na ziemię. Kilka łez spłynęło jej po twarzy, kiedy obaj mężczyźni wyszli z pomieszczenia. 

- W co ja się wpakowałam? - powiedziała dziewczyna sama do siebie. 

New AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz