*Perspektywa Lokiego*
Myślałem, że mu wypruje flaki.
- Gdzie ją wysłałeś!- Wstałem szybko i chwyciłem za łachy starca.
- Musiałem to zrobić, idzie tu po nią.- Ominął mnie i rzucił mi dwa sztylety.
- Kto?- Zmarszczyłem brwi.
- Titan.- głos mu zadrżał.
- Co...- Przerwał mi głuchy huk zrywający cały dach chaty.
- Co to kurwa jest!?- Zwróciłem się do Tinkera.
- No mówię, że Titan.- Zatrząsł wąsami.
Musiałem mocno zadrzeć głowę by zobaczyć całą okazałość typka. Zamachnął się ogromnym mieczem i rozdzielił dom na pół.
- Jak mam go niby zabić dwoma sztyletami!- Przewróciłem się przez kolejny cios ostrzem.
- Nie wiem! Pierwszy raz go na oczy widzę! - Podreptał jakby niby nic do czegoś co miało być chyba jego stopami i wbił tam parę noży.
- Jest ślepy ale nie głuchy. A chyba dźganie go czymkolwiek nie pomoże.- Zarzucił na plecy wór i gestem ręki kazał iść za sobą. Oszalał, karze mi iść na spokojnie za nim i po prostu uważać ,żeby mi łba nie uciął. Biegliśmy wzdłuż konarów drzew, słysząc za sobą roztrzaskiwane pnie.
- Dlaczego to nas goni i chcę dopaść Sigyn.- Wydyszałem po ość długim biegu.
- A jak myślisz? Lepiej się modlić żeby szamanka jeszcze jej nie zabiła.- Zatrzymał się przy jednym z drzew.
- Czekaj... co?- Zacisnąłem mocno dłonie powstrzymując się od uduszenia gościa.
- Szamanka. To ona rzuciła urok na jej dziecko, a raczej miał być na nią ale jej siostra nie wiedziała, że jest w ciąży wiec zaklęcie się odbiło i uśmierciło chłopca.- Wygmerał pod nosem tonem mówiącym '' to ty o tym nie wiesz?''
- Od kiedy to wiesz.
- Odkąd poszedłem na te dwa dni po rośliny, a tu nagle w pierwszą noc szukałem kwiatu mira i spotkałem centaura. Gadał coś od rzeczy jak zwykle centaury, coś o niebie gwiazdach itp. Powiedział coś o uroku rzuconym niepomyślnie i o dziecku zerwanym z łona matki. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to o Sigyn.
- Muszę ją znaleźć. Gdzie ją wysłałeś.
- Tam gdzie nikt by jej nie znalazł... do Jotunheim.
- No to świetny miałeś pomysł wiesz? Olbrzymy zabiją ją od razu jak się pojawi.
Skupiłem się na tyle i wykorzystałem wszelkie środki magii jakie miałem i przeniosłem się do krainy olbrzymów.
Zimno. Śnieg. Wiatr. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie czułem się dobrze. Zważywszy na to, że jestem jednym z nich nie czuje zimna. Spojrzałem na dłonie, były niebieskie, pewnie jak i reszta ciała. W oddali zobaczyłem wzgórze na którym przesiadywali. Po dotarciu na miejsce przez lodową pustynię dumnym krokiem nie zważając na jotun'ów gapiących się na mnie, przystałem naprzeciw oblicze Laufeya, mojego ojca.
- Gdzie jest kobieta.- Wysyczałem przez zęby.
- Była tu, odeszła parę godzin temu. Wątpię żeby przeżyła, tutejsze ulver (wilki) żerują na obcych.- Wstał i powolnym krokiem skierował się w moją stronę.
- Jeśli zmarła, przyrzekam wrócę i po waszą śmierć.- Zazgrzytałem zębami.
- A my zaczekamy.- Smród był tak mdły, że skrzywiłem się z obrzydzenia.
Nie pozostawało mi nic tylko szukanie kobiety. Po pary godzinach miałem już dosyć. Byłem gotowy wykorzystać resztki magii, wiatr targał tak mocno, moim oczom ukazała się istota, jakby zjawa stojąca dwa kroki ode mnie. Jej wzrok był nieobecny, nie było widać źrenic ani tęczówek, były białe. Spojrzenie kobiety sprawiało mi ból, zginałem i wyginałem plecy cie mogąc wytrzymać.
- Niepotrzebne twe próby odnalezienia zaginionego. Śmierć szybko dopadła. Kazała ci zostać samemu na tym okrutnym świecie. A ona zasnęła i już się nie obudziła. Nie wróci więcej.- Wypowiadała tak powoli słowa sprawiając mi jeszcze większy ból.
Znikło wszystko, zjawa, ból, Sigyn. Nie pozostało mi nic więcej niż wracać na Asgard.
*Perspektywa Sigyn*
- My, walkirie wiemy na pewno, że nie była to śmierć czysta. Po prostu... zwykłe morderstwo. Podejrzewamy o to pewną osobę, ale nie mogę powiedzieć bez dowodów kto to może być.- Wyjaśniała mi dziewczyna, na oko wyglądała mi na 18 lat.
- Dlatego muszę udać się do Mimira.- Wyznałam.
- No więc jak wszystko wiadomo to zapraszam na kolację. - Uśmiechnęła się miło.
- Z chęcią, ale mam jeszcze jedno pytanie.- Kobieta pokiwała głową bym kontynuowała.- Czy nie wiesz nic na temat Lokiego? Gdzie może teraz być?- Widząc minę młodej kobiety chyba nie była zadowolona, że o nim mówię.
- Wiesz... nie mam pojęcia... bóg Loki nie jest zbyt lubiany w Walhallni.- Przyznała.
- No nic, mam nadzieję, że go jeszcze spotkam. No nic, chodźmy już na kolację.- Udałyśmy się do ogromnej sali, która po środku mieściła ogromne drzewo z którego leje się mleko z kozy zwanej Walgind, a służba próbuje je zebrać je do naczyń na miód pitny.
Walhalla jest tak wielka, mieści z wszystkich dziewięciu światów 540 bram, przez które w ramię w ramię może przejść 800 wojów. Najstarszą bramą jest wiecznie otwarta Walgind, przez którą tu się dostałyśmy. Usiadłyśmy przy jednym ze stołów a walkirie podały nam roi z miodem. Wojownicy piją, jedzą i ćwiczą, aby w Sądny dzień stoczyć walkę u boku Thora. Jedliśmy przyrządzonego dzika Sahrimira w kotle Eldhriminir przez kucharza o imieniu Andhiminir. Rozmawiałam z wojami wysłuchiwałam ich opowieści o bohaterskiej śmieci. Pod koniec Sigrun zaprowadziła mnie do jednego z pokoi, a jutro obiecała mi pomóc by dotrzeć do Mimira.
CZYTASZ
Fearless
FanfictionHistoria o miłości i walce o lepsze jutro. Kira a raczej Sigyn to nordycka bogini, która na swojej drodze spotyka pewnego oszusta. Czy powinna mu zaufać?