Obudziłam się o szóstej rano. Chyba za bardzo przejęłam się rozmową o pracę. Znane uczucie suchych rąk i miękkich kolan tworzyszyło mi już od zakończonej rozmowy telefonicznej z Panem Wembley'em.
Wstałam z łóżka, zastanawiając się co na siebie założę, odwodząc tym samym myśli od stresującej mnie rozmowy. Niestety nie na długo, bo gdy patrzyłam na siebie w lustrze, ubrana w białą koszulę i eleganckie, czarne spodnie, niekomfortowe uczucie w żołądku wróciło.
Nie było opcji bym tego ranka cokolwiek zjadła. Usiadłam przy stole ze szklanką wody z cytryną, modląc się bym po drodze nie zemdlała. Hipokryzja.
Moje modły przerwał dźwięk skrzypiących schodów, a po chwili mama, która z nich zeszła.
-Dzień dobry Mels. - Powiedziała ciemnooka, wysoka, szczupła blondynka o nieziemskim uśmiechu.
-Hej, jak się czujesz? - Zapytałam. Mama miała arytmię serca, przez co często miała za wysokie ciśnienie i źle się czuła.
-Czuję się dobrze. Tej nocy nawet spałam spokojnie. Nie martw się o mnie, wszystko jest w porządku. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. - Powiedziała po czym pocałowała mnie w czoło.
Zawsze tak robiła. Nie ważne czy miałam pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat.
-Mam nadzieję, że mówisz tak, bo tak jest, a nie dlatego, że nie chcesz mnie denerwować. - Posłałam jej uśmiech i usiadłam do stołu. Kątem oka widziałam jak połyka wszystkie tabletki, po czym ze szklanką soku w ręku siada na przeciw mnie.
-Nie stresuj się, będzie dobrze. - Mówi, łapiąc mnie za rękę w geście pocieszenia.
-Nie chodzi o to czy będzie dobrze, czy nie. Stresuje mnie sam fakt rozmowy z nieznajomym. Praca jak praca, jak nie ta to inna.-Mimo wszystko chciałam żeby poszło dobrze, oszczędziłoby mi to czasu spędzonego na przeszukiwaniu ogłoszeń i roznoszeniu CV. -Muszę już lecieć, pewnie postoję trochę w korku. Na razie.
-Powodzenia.
-Nie dziękuję.-Mrugam do mamy i wychodzę z kuchni, zgarniam ze stolika klucze do samochodu i wychodzę z domu. Zdałam się na nawigację. Chicago jest duże, a ja nigdy nie miałam okazji być w tamtej części miasta. Moja orientacja w terenie była względnie dobra, ale zawodziła, gdy poruszałam się gdzieś indziej niż po moim własnym osiedlu. Tak jak myślałam droga okazała się być dłuższa niż zakładały mapy w moim telefonie. Przedarcie się przez miasto w porannych godzinach, będąc jednocześnie na czas jest raczej niemożliwe, no chyba że wychodzisz z domu półtorej godziny wcześniej, a do przejechania masz cztery przecznice, wtedy jest szansa, że pojawisz się na miejscu na czas. Po ponad godzinie byłam na miejscu, przynajmniej na to wszystko wskazywało. Dzielnica bogatych, wielkich, murowanych domów. Gdyby nie padający za oknem deszcz pomyślałabym, że jestem w Hollywood Hills. Na końcu drogi dostrzegłam piękną białą posiadłość z ogromnym ogrodem i fontanną przed wejściem. Spojrzałam na GPS, by sprawdzić czy na pewno dobrze jadę. Gdy byłam już pod bramą tej posiadłości, brama wjazdowa automatycznie się otworzyła wpuszczając mnie do środka. Wjechałam na posesję, która teraz wydawała się jeszcze większa. Zatrzymałam samochód przed wejściem do "pałacu". Wysiadając z niego o trzęsących nogach i tym cholernym uczuciu w brzuchu, zaczęłam się zastanawiać co ja tutaj robię i czy aby na pewno dobrze trafiłam. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, drzwi domu się otworzyły. Stanęła w nich starsza, szczupła kobieta w schludnym fartuchu.-Pani Hemsworth? - Pokiwałam niepewnie głową - Jestem Anastasia, gosposia. Pan Daniell czeka w gabinecie na końcu tego korytarza.- Mówi wskazując ręką zasługi korytarz. - Chętnie wezmę od Pani płaszcz. - Powiedziała z ciepłym uśmiechem.-Powodzenia.
-Dziękuję- Uśmiechnęłam się życzliwie.
Poszłam tak jak radziła kobieta. Korytarz w praktyce był jeszcze dłuższy. Na ścianach wisiały jakieś obrazy, rodzinne fotografie i certyfikaty. Zapukałam dwukrotnie w drzwi a kiedy usłyszałam "proszę" weszłam do środka.
-Panna Melanie, zgaduję. - Powiedział wesoły. - Jestem Daniell Wembley- Mężczyzna wstał zza biurka i podszedł w moim kierunku z wyciągniętą dłonią.
Oddałam uścisk, po czym pan Wembley wskazał mi kanapę stojącą w rogu gabinetu.
Był na oko przed trzydziestką. Miał ciemne włosy, niebieskie oczy i wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Nie trudno nazwać go przystojnym.
-A więc, zadam Ci kilka pytań. - Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. - Dlaczego zdecydowałaś się na tą posadę? - Dziwne, bo nie pamiętam momentu w którym przeszliśmy na "ty".
- Lubie dzieci, uważam że mam do nich podejście. Pozatym wiem jak reagować na przeróżne zachowania maluchów.
-Masz może dzieci?- Zadaje kolejne pytanie A we mnie rodzi się gniew i jednocześnie smutek na wspomnienia przeszłości.
-Nie, nie mam.- Odpowiadam spuszczając wzrok tak by nie widział mojego wyrazu twarzy.
- Dobrze, to mi wystarcza. Wyglądasz na osobę wartą zaufania.
- Dziękuję.
-Ile ma pani lat?
- Dwadzieścia cztery.
-Świetnie! Jesteś młoda, wiec mam nadzieje że masz dużo energii, bo moje dziecko jest bardzo ruchliwe. - próbował zażartować - Zapraszam do salonu, poznasz tego urwisa.
Ponownie szłam przez długi korytarz, ale tym razem zamiast starszej kobiety był przystojny mężczyzna..
Coo? Stop! Melanie przestań! - skarciłam się w myślach- Synku, choć, kogoś ci przedstawię. - Powiedział stojący za mną mężczyzna do bawiącego się klockami chłopca
-Już ideee... - Z drugiego pokoju usłyszałam głos chłopca.
-Poznaj proszę Melanie, swoją nową nianie. - Powiedział do syna.
Dopiero teraz dostrzegłam podobieństwo pomiędzy małym a dużym Wembleyem, obaj mieli te same włosy i oczy. Oczywistością jest, że kiedy ten młodszy dorośnie będzie skórką zdjęty z ojca.-Hej, jestem Matthew, ale mów mi Matt. Lubię bawić się w chowanego. - Uśmiechnęłam się na jego słowa
Jak na trzylatka chłopiec mówił bardzo ładnie, nie seplenił ani nie miał problemu z wymawianiem spółgłosek.
-Pobawiasz się ze mną? - Zapytał, patrząc na mnie z dołu oczami koloru przypominającego węgiel.
Juz chciałam się zgodzić ale wtedy o sobie dał znać ojciec dziecka.
- Melanie dzisiaj nie pracuje, Matt. Zaczyna dopiero od jutra. - Powiedział do syna po czym spojrzał na mnie. - Bądź jutro o 10.
-Dobrze. - Odpowiedziałam i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
-Odprowadzę cie do drzwi. - Nic na to nie odpowiedziałam, po prostu posłałam mu serdeczny uśmiech.
-Do jutra Matthew. - Pomachałam chłopcu na odchodne.
-Pa Melanie, będę tęsknić. - To dziecko mnie rozkleja, jest tak urocze, że mam ochotę je wyściskać.
Nie raz miałam do czynienia z dziećmi, przeważnie przy pierwszym spotkaniu każde z nich się mnie wstydziło a on zachowuje się jakby znał mnie już od dawna.
-Do widzenia Proszę Pana. - Powiedziałam przekraczając próg tego wielkiego domu.-Czekaj. -Niemal krzyknął za mną mój nowy szef. - Kiedy mówisz do mnie "Pan" czuję się jak stary emeryt. Nie jestem wiele starszy od ciebie. Mów mi po imieniu. - Powiedział już ciszej.
-A więc do jutra Daniell. - Właściwie brzmiało to jakbym upewniała się że dobrze zrobiłam.
--Tak o wiele lepiej. - Uśmiechnął się. - Do jutra Melanie.
Patrzył jak odjeżdżam. Czułam jego wzrok na sobie. Tylko dlaczego to robił?
Droga do domu nie była wcale długa. W takich momentach cieszę się że mieszkam na przedmieściach Chicago a nie w jego centrum. Myśl o tych długich korkach powoduje u mnie ciarki.

CZYTASZ
"Opiekunka"
RomancePo stracie pracy Melanie szukała nowej posady, a jedyną przystępną ofertą okazała "opiekunka". Daniell jest dwudziesto ośmio letnim samotnym ojcem. Prowadzi jedną z największych firm w Chicago. Matka jego trzy letniego synka zrzekła się praw zar...