Wylądowali na polu o 01:57. Wstęga dalej spała na ramieniu Płomienia, on sam zaś oparł się głowę na podparciu i też usnął. Wiśnia już ledwo co widział. Nawet nie chciał już wysiadać. Gdy silnik wygasł, on zgasił światła i się położył. Chciał zasnąć. Ale do helikoptera zbliżyły się jakieś postacie z pochodniami i dzidami. Któryś kopnął w drzwi tak, że dwójka z tyłu zaraz się obudziła, a Wiśnia trochę oprzytomniał. Ktoś uderzył w zamek drzwi i je odblokował i otworzył.
- Wysiadać!!! - krzyknął jeden człowiek z dzidą, wyciągając Wstęgę za włosy - Albo ją zapie*dolę!
Andrzej i Płomień wyszli posłusznie. Założono im wszystkim worki na głowy i związano ręce.
- Teraz idziecie do celi, jutro porozmawiacie z Wiedzącą.
Popychając zaprowadzili do jakiegoś miejsca, które po zdjęciu worków okazało się być kamienną chatką. Drzwi były z kraty i były zamknięte.
- No i dupa... *zieeeeeeew*... - powiedział smutnym głosem Krzysztof - I tak nas zabiją, więc chcę umrzeć wyspany. Dobranoc.
- Co, nie! Nie możesz tak iść spać! Musimy uciec! - zdenerwowała się Wstęga.
- Wstęga, uspokuj się. Nie wiemy, czy chcą nam zrobić krzywdę. Najpierw pogadajmy z tą ich Wiedzącą. OK?
- OK...
I położyli się spać. Wiśnia miał jakieś koszmary. Ze snów obudził ich dopiero głos:
- Wstawać! Idziecie do Wiedzącej.
Był to człowiek w ubraniu typowo chłopskim, uszytym z kawałków innych ubrań. Taki typowy mieszkaniec wiedźmińskiej Wyzimy.
Założono im znowu worki i gdzieś zaprowadzono. Rzucono ich na kolana i zdjęto wory. Byli w chłopskiej chałupie zrobionej z drewna, była tam izba, w niej kamienny piec, drewniany stół i zydel i łóżko. Na ścianie wisiała skóra jakiegoś zmutowanego zwierzęcia. Przed nimi na krześle ozdobionym zwierzęcą czaszką siedziała strasznie stara kobieta w podartej sukni w róże, niegdyś białej koszuli, kaftaniku uszytym z kawałków materiałów i chustce na głowie. Popatrzyła na nich ciemnymi oczami i rzekła zachrypniętym głosem:
- Kim jesteście?
- Ekspedycją z Wrocławia - odparł Wiśnia
- A dokąd zmierzacie?
- Do Malborka.
- I czego szukacie w tych ruinach?
- Życia.
Wiedząca przyjrzała im się uważnie.
- Mam już 101 lat. Pamiętam tamtą wojnę i dane mi było przeżyć tą. Niejedno już w życiu widziałam i wiem, po czym poznać złego człowieka. A wy...
Wiśnia zamarł.
- Wy nimi nie jesteście.
Wiśnia odetchną z ulgą. Niejednego człowieka już musieli zabić.
- Zagubione dzieci, zostańcie w naszej wiosce i odpocznijcie. Musicie przecież wyruszyć w dalszą drogę. Wojtek, Albert, rozwiążcie ich - Uff, co za ulga dla przegubów - pomyślał każdy z "ekspedycji" - Zaraz będzie śniadanie, Romek zaprowadzi was do jadalni publicznej.
Podszedł do nich wąsaty chłop w stroju rolnika i kaftaniku.
- Chodźta, hołota, idziem żryć - zaśmiał się jak do swoich.
Wyszli.
- Too... ty jesteś Romek, tak? - zapytał Wiśnia
- Jam jest.
- A co to za wieś?
- Nowa Września, odbudowana na ruinach starej Wrześni po Ostatniej Wojnie przez tych, co przeżyli i tych, co nadeszli tu z Miasta.
- Jakiego miasta?
- Mocium panie, toście nie wiedzieli? Toć tu o Gnieźnie mowa.
- Gnieźnie? - spytała zaciekawiona Wstęga.
- Panienko, nie wiecie? Panienko... Jak panience na imię?
- Wstęga.
- A prawdziwe?
- ... To moje prawdziwe. Znaczy się, tego "prawdziwego" nigdy nie poznałam.
- Dobrze. A więc, panienko Wstęgo, Gniezno było miastem wielkim i potężnym w dawnych czasach. Jednak z nastaniem Wojny stało się martwe, ciche... Legendy głoszą, że przebywa tam Armia Rycerzy z dawnych lat, uśpieni mieczem, przebudzeni ogniem. A na czele tej Armii stoi Odwieczny, prawdziwy władca Polski! On odprowadzi umysły ludzi od ich bożków, a władzę przywróci Prawowitym: bogom zapomnianym tysiąc lat temu przez ludy tychże krajów.
- Komu konkretnie? - spytał Wiśnia, mimo iż się chyba domyślał
- Światowidowi, Perunowi, Trygławowi, Swarożycowi i Swarogowi oraz całemu pantenonowi innych bóstw.
W tym momencie Płomień zobaczył ogromny posąg z kamienia, stojący przed lasem. Był to wysoki prostopadłościan z wykutymi czterema twarzami, patrzącymi w każdą stronę świata.
- No, waćpaństwo, jesteśmy. Rozgośćcie się. Gość w dom, demon won.
Weszli do chaty zrobionej z drewnianych belek. Zdjęli kurtki, Romek pokazał im, gdzie je schować.
Usiedli przy stole przykrytym brudnym, nieumiejętnie robionym obrusem. Po jakimś czasie przyszedł i usiadł przy nich wielki mężczyzna, tęgi i wąsaty, spocony jak ruda mysz.
- To wy jesteście ci nowi? Ci co z nieba sfrunęli? - zapytał
- Tak...
- Ale nie wyglądacie mi na Prawowitych. Więc nie jesteście z nieba. A więc skąd?
- Jesteśmy wędrowcami z południa.
- Nie ufam wam. Ale możecie kupić coś w mojej kuźni tak czy siak.
- Dobrze...
Przyszła jakaś młoda dziewczyna, niska i szczupła, miała ciemne oczy i czarne włosy, na sobie miała niegdyś białą sukienkę, miejscami trochę podartą. Zapatrzyła się w Płomienia. Ten akurat jadł krępą marchewkę, zobaczył jej wzrok i popatrzył oczami typu "co?". Ona usiadła naprzeciwko niego, a on, wciąż jedząc marchewkę, zaczął rozmawiać z Wiśnią. Dziewczyna się zapatrzyła. Krzysztof z wciąż rozmawiając nagle podskoczył lekko, popatrzył przez chwilę na dziewczynę, zarumienił się chwilę i wrócił do rozmowy. Andrzej nie rozumiał absolutnie NIC z jego zachowania. Za to Wstęga patrzyła z wściekłością na młodą wieśniaczkę. W jej oczach płonął ogień. Docisnęła czapkę na głowę, bo mimo wszystko było chłodno i zaczęła jeść. Ona się tak na niego patrzy, jakby się chciała na niego rzucić - myślała. Gotowała się w środku. Miała już dosyć tej wieśniaczki. I trochę Płomienia, bo się rumienił. Siedząc naprzeciwko tej dziewczyny!
- Dziękuję, już nie jestem głodna. Ja... Już pójdę. Wiśnia, będę przed chatą.
- Dobra.
Wstała, zasunęła krzesło i wyszła. Oparła się o ścianę. Pogrzebała chwilę w nerce zapiętej w pasie i wyciągnęła zapalniczkę. W kieszeni miała papier i woreczek z tytoniu. Nie to samo, co przedwojenny (ten był ohydny i wysypywał się czasem do ust), ale działał. Z drzwi wyszedł Wiśnia, powiedział, że idzie do helikoptera. I faktycznie poszedł. Wstęga nasypała na papier trochę proszku i zawinęła. Skręciła na końcach i jeden podpaliła. Drugi włożyła do ust i zaciągnęła. Gorzki dym wypełnił jej płuca. I tak umrze na raka, to co jej szkodzi. Dobrze, że jest taka wieś, gdzie można poczuć się trochę jak w przedwojennym świecie. Znikoma radiacja, całe budynki, woda... I wredne wieśniaczki. A ta Wiedząca... Miała 101 lat? Pamięta poprzednią wojnę? To chyba ta, co Wiśnia jej mówił, że stamtąd są ci Alianci. Właśnie, jak tam u Aliantów? Zabiją ją, jak wróci. Eh... Może zostanie handlarką... Albo stalkerką... O, to prędzej. W najgorszym wypadku pewnie prostytutką... Nieee, ona nie chce. Zostanie stalkerką, ma predyspozycje. Z chaty wyszedł kowal, trzymając kawał mięsa, łypnął na nią nieufnie i poszedł do kuźni. Wstęga zaciągnęła się jeszcze. Z chaty wybiegł Romek, krzycząc:
- Mietek! Mietek! Wracaj tu, gałganie! Oddawaj mnie mój udziec wilczy!
A Płomień i tamta wieśniaczka wciąż nie wyszli. Wstęga zaciągnęła się jeszcze raz i skierowała w stronę helikoptera. Przez okno chaty coś zobaczyła, z wrażenia aż papieros wypadł jej z ust. Wieśniaczka leżała na brzuchu na stole, a jej usta przyssały się do ust Płomienia. Jego oczy napotkały wzrok Wstęgi. Mówiły "ratuj" i "przepraszam". Oczy Wstęgi tego nie odczytywały. Nic też same nie mówiły. Po prostu odwróciła się i poszła. Była twardą kobietą, ale mimo wszystko jej oczy wypełniły się łzami. A Płomień siedział, przyciśnięty ustami wieśniaczki. Próbował się wyrwać, ale ona była silna. W końcu się wyrwał z jej objęć.
- Co ty robisz!!!??? - krzyknął
- A co, nie widzisz?
- Widzę, ale... Dlaczego?
- Jesteś najgorętszą osobą, jaką widziałam od 5 lat, a uwierz mi, nie można być wybrednym we Wrześni.
Wciąż go trzymając przeskoczyła zwinnie nad stołem i stanęła przed nim. Rozpięła mu koszulę, aż pisnęła, jak zobaczyła jego klatę. Co jak co, ale był dobrze zbudowany.
- Teraz idę do drugiej bazy - rzekła i rozpięła na troszkę jego rozporek
- O, co to, to nie! - krzyknął, odpychając ją i zapinając wszystko - Słuchaj, jesteś ładna od stóp do głów, ale od chcę być gwałcony! Tak to się chyba nazywa. A poza tym...
Obejrzał się na okno, w którym wcześniej stała Wstęga.
- A poza tym już znam kogoś fajniejszego.
- Co? Tę brudną laskę? A co w niej jest fajniejszego ode mnie?
Po chwili namysłu odparł:
- Wszystko.
I wyszedł. Z tyłu usłyszał tylko ciche "dupek!". Poszedł pod kuźnię, oparł się i zapalił papierosa. Musiał wszystko przemyśleć. Tymczasem Wiśnia sprawdzał poziom paliwa. Kończyło się. Usiadł przy maszynie i z drewna zaczął strugać bełty. Przypomniał mu się kowal. Mógłby kupić u niego metalowe ostrza do końcówek, choćby kilka. Wstał, wziął kilka rzeczy do wymiany i poszedł w stronę wioski. Minął idącą do helikoptera Wstęgę i dotarł do kuźni. O jej ścianę opierał się Płomień, trzymający w ustach papierosa.
- Cześć. Czemu nie było cię tak długo?
- Nie chcę o tym na razie mówić...
- Okej...
Kowal wykuwał akurat młotem miecz na kowadle, gdy zobaczył Andrzeja czekającego przy ladzie. Uderzył jeszcze parę razy, złapał rozgrzany do czerwoności miecz i wsadził do wody. Buchnęła para. Dopiero teraz podszedł do Wiśni i zapytał:
- A czego tu chce?
- Masz może groty do bełtów? I strzał?
- Mam. A co, kupić chce?
- Chcę.
- Sztuk?
- Nie wiem... 20 każdego rodzaju?
- A co masz w zamian?
- Tu są moje rzeczy - pokazał mu wór, w którym był filtr, worek tytoniu, puszka kukurydzy i trzy suszone żuki do jedzenia - możesz którąś wybrać wzamian.
- Wezmę ten tytoń.
Do dłoni w grubej rękawicy trafił plastikowy worek z żabki zawierający tytoń, a do bladej dłoni w rękawiczce chroniącej przed zimnem trafił płócienny worek z grotami. Zadowolony Wiśnia pożegnał się i skierował do helikoptera. Gdy dotarł, usiadł na boku i zaczął nabijać groty na bełty i strzały. Usłyszał łkanie. Obejrzał się, a na tylnym siedzeniu zobaczył Wstęgę. Ta popatrzyła na niego czerwonymi od łez oczami.
- Hej, mała, co się stało? - zagaił ciepłym głosem
- *chlip*, nie chcę o tym mówić...
- Coś się stało? Znaczy... To głupie pytanie, ale...
- Tak, coś się stało, *chlip*. Coś smutnego...
- A co konkretnie?
- Mówiłam że *chlip* nie chcę o tym mówić.
- Ok, ale wiedz, że jak to zrzucisz z siebie, to będzie ci łatwiej.
Ta po namyśle odparła:
- Bo on... On ją... Tą durną wieśniaczkę... Całował ją!
- Ale... Płomień?
- Tak! *szloch*
Teraz w tej twardej dziewczynie o długich, rozpuszczonych włosach zobaczył małe dziecko. Przysiadł się do niej i uścisnął ją przyjacielsko.
- A jesteś pewna, że to on ją? Widziałem, jak na niego patrzyła.
- Noo... Ona leżała na stole i się przyssała... To ona! A to dziwka. Wydaje się być jeszcze gorsza, niż była. A on patrzył wzrokiem proszącym o pomoc... A ja mu nie pomogłam...
- No... Ja tu już nic nie wskóram.
- Ehh... Idę zapalić... - wstała i poszła.
Wiśnia wrócił do robienia strzał i bełtów. A Wstęga oparła się o drzewo, skręciła kolejnego papierosa i zapaliła. Płomień zaś odszedł od kuźni, bo kowal go przepędził, krzycząc "Nie będziesz mi tu kopcił, gałganie!" i oparł się o drzewo. To samo, co Wstęga. Tylko że się nie zauważyli. Usiedli oboje. Jednocześnie się zaciągnęli i jednocześnie wypuścili chmurkę dymu.
- Och, Wstęga... - powiedział sam do siebie. Ta się zdziwiła, ale nie pokazała mu się - Tak bym chciał, byś wszystko zrozumiała... Ta dziewczyna... W niczym nie dorównywała tobie... Nie była tak piękna... Ani miła... I w ogóle... A gdybym mógł ciebie choć przez chwilę pocałować... Byłoby to spełnienie marzeń... - powiedział rozmażonym głosem.
Ona się zarumieniła.
- Płomień! Płomień! - krzyknął Wiśnia
- Już idę! - wyrzucił papierosa na śnieg, wstał i pobiegł do helikoptera.
Nie zauważył Wstęgi. Ta popatrzyła za nim i się uśmiechnęła. I to był taki uśmiech, którego nawet ja, narrator, nie umiem ubrać w słowa. Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła mały notesik, kawałek węgla i zaczęła rysować. Coś tam nabazgrała, ale jej się nie spodobało, więc zamknęła notes i schowała z powrotem do plecaka. Zaczęła się zastanawiać, jak mógł wyglądać świat przed Atakiem. Wyobraziła sobie wysokie, kolorowe budynki pełne ludzi, helikoptery na niebie i inne rzeczy. Z marzeń wyrwał ją chrobot śniegu wywołany naciskiem butów. Otworzyła oczy. Stał przed nią rudy dwudziestolatek w czarnym płaszczu. Płomień.
- O, Wstęga, cześć. Ten... przepraszam, że to musiałaś to zobaczyć. Ona się na mnie rzuciła i... - tłumaczył się, ale Wstęga mu przerwała gestem
- Ej, ej, spokojnie. Wszystko rozumiem. Napalona wiejska dziorka, pełno takich w kanałach - powiedziała
Wstała, podeszła do Krzyśka i stając na palcach, pocałowała go prosto w usta. On się zaczerwienił na policzkach i uszach jak jeszcze nigdy. Dotknął dłonią ust i odwrócił wzrok. Wstęga znowu się uśmiechnęła tak, że nie umiem opisać.
- No przecież marzyłeś o tym - powiedziała
- Ale...
- Wszystko słyszałam. Byłam po drugiej stronie drzewa.
Pokazała palcem swój policzek. On ją cmoknął, a potem znowu się pocałowali w usta.
- JASZCZUR!!! JASZCZUR NADCHODZI!!! - usłyszeli wrzask i bicie dzwonu - DO BRONI!!!
Podbiegł do nich Romek.
- Gawiedź! Kryć się! Jaszczur nadchodzi!
- Jaki jaszczur? - spytała Wstęga, przysuwając się do Płomienia
- Ogromne, straszne stworzenie! Kryjcie się!
I uciekł. Z daleka zobaczyli ogromnego mutanta o ośmiu łapach i dwóch ogonach. Rozwalił nimi publiczną jadalnię i zaskrzeczał. Wstęga pobiegła do helikoptera razem z Płomieniem po Wiśnię. Ten już włączył silnik.
- Chcesz uciec?! Tak po prostu?! - krzyknął Płomień
- Nie! Będziemy walczyć z powietrza! Bierzcie łuki i kusze! Lecimy!
Posłuchali go i wsiedli.
Wystartowali, polecili i zawisnęli nad Nową Wrześnią. Mutant niszczył kolejne domy i pożerał ludzi. Wstęga i Płomień wycelowali i puścili salwę. Potem drugą, już strzałami z metalowymi grotami.
- To nic nie daje! - krzyknęła Wstęga
- Hmm... Wiedziałem, że to się przyda. Płomień, przejmuj stery. Ja muszę coś wyciągnąć.
Przecisnęli się między siedzeniami, Krzysztof złapał pad sterujący, Andrzej zaś dopadł swój plecak. Otworzył go, pogrzebał chwilę i wyciągnął... muszkiet. Chwilę trwało, zanim go nabił, ale warto było.
- Wstęga, ja oddam strzał, a gdy będę nabijał, to ty go osłabiaj z kuszy. Celuj w głowę!
Wycelował i strzelił, aż go odrzuciło. Mutant zaryczał i popatrzył na helikopter. Chciał się rzucić, ale był za nisko. Wstęga puściła salwę, on nabił broń i znowu strzelił. I znowu gdy nabijał, Wstęga strzelała. I tak z siedem razy. Bestia padła. Oni wylądowali. Przywitał ich tłum ludzi, dziękujący za ratunek. Uratowali Nową Wrześnię. Wieśniacy ich nakarmili, dali im baniak oleju na paliwo, a po południu wyruszyli w dalszą podróż. Do Gniezna.
CZYTASZ
Metro 2033 - Polska
Science FictionRok 2033. Od III wojny światowej minęło 20 lat. Chociaż trwała ona kilka godzin, pociągnęła za sobą skutki rozciągnięte na pół stulecia, jeśli nie dłużej. Ogromny poziom promieniowania, mutanty i sroga zima nuklearna nie dają żyć. Na Polskę i na res...