Rozdział 20 (Jubileusz!) - Września

766 45 5
                                    

Wylądowali na polu o 01:57. Wstęga dalej spała na ramieniu Płomienia, on sam zaś oparł się głowę na podparciu i też usnął. Wiśnia już ledwo co widział. Nawet nie chciał już wysiadać. Gdy silnik wygasł, on zgasił światła i się położył. Chciał zasnąć. Ale do helikoptera zbliżyły się jakieś postacie z pochodniami i dzidami. Któryś kopnął w drzwi tak, że dwójka z tyłu zaraz się obudziła, a Wiśnia trochę oprzytomniał. Ktoś uderzył w zamek drzwi i je odblokował i otworzył.
- Wysiadać!!! - krzyknął jeden człowiek z dzidą, wyciągając Wstęgę za włosy - Albo ją zapie*dolę!
Andrzej i Płomień wyszli posłusznie. Założono im wszystkim worki na głowy i związano ręce.
- Teraz idziecie do celi, jutro porozmawiacie z Wiedzącą.
Popychając zaprowadzili do jakiegoś miejsca, które po zdjęciu worków okazało się być kamienną chatką. Drzwi były z kraty i były zamknięte.
- No i dupa... *zieeeeeeew*... - powiedział smutnym głosem Krzysztof - I tak nas zabiją, więc chcę umrzeć wyspany. Dobranoc.
- Co, nie! Nie możesz tak iść spać! Musimy uciec! - zdenerwowała się Wstęga.
- Wstęga, uspokuj się. Nie wiemy, czy chcą nam zrobić krzywdę. Najpierw pogadajmy z tą ich Wiedzącą. OK?
- OK...
I położyli się spać. Wiśnia miał jakieś koszmary. Ze snów obudził ich dopiero głos:
- Wstawać! Idziecie do Wiedzącej.
Był to człowiek w ubraniu typowo chłopskim, uszytym z kawałków innych ubrań. Taki typowy mieszkaniec wiedźmińskiej Wyzimy.
Założono im znowu worki i gdzieś zaprowadzono. Rzucono ich na kolana i zdjęto wory. Byli w chłopskiej chałupie zrobionej z drewna, była tam izba, w niej kamienny piec, drewniany stół i zydel i łóżko. Na ścianie wisiała skóra jakiegoś zmutowanego zwierzęcia. Przed nimi na krześle ozdobionym zwierzęcą czaszką siedziała strasznie stara kobieta w podartej sukni w róże, niegdyś białej koszuli, kaftaniku uszytym z kawałków materiałów i chustce na głowie. Popatrzyła na nich ciemnymi oczami i rzekła zachrypniętym głosem:
- Kim jesteście?
- Ekspedycją z Wrocławia - odparł Wiśnia
- A dokąd zmierzacie?
- Do Malborka.
- I czego szukacie w tych ruinach?
- Życia.
Wiedząca przyjrzała im się uważnie.
- Mam już 101 lat. Pamiętam tamtą wojnę i dane mi było przeżyć tą. Niejedno już w życiu widziałam i wiem, po czym poznać złego człowieka. A wy...
Wiśnia zamarł.
- Wy nimi nie jesteście.
Wiśnia odetchną z ulgą. Niejednego człowieka już musieli zabić.
- Zagubione dzieci, zostańcie w naszej wiosce i odpocznijcie. Musicie przecież wyruszyć w dalszą drogę. Wojtek, Albert, rozwiążcie ich - Uff, co za ulga dla przegubów - pomyślał każdy z "ekspedycji" - Zaraz będzie śniadanie, Romek zaprowadzi was do jadalni publicznej.
Podszedł do nich wąsaty chłop w stroju rolnika i kaftaniku.
- Chodźta, hołota, idziem żryć - zaśmiał się jak do swoich.
Wyszli.
- Too... ty jesteś Romek, tak? - zapytał Wiśnia
- Jam jest.
- A co to za wieś?
- Nowa Września, odbudowana na ruinach starej Wrześni po Ostatniej Wojnie przez tych, co przeżyli i tych, co nadeszli tu z Miasta.
- Jakiego miasta?
- Mocium panie, toście nie wiedzieli? Toć tu o Gnieźnie mowa.
- Gnieźnie? - spytała zaciekawiona Wstęga.
- Panienko, nie wiecie? Panienko... Jak panience na imię?
- Wstęga.
- A prawdziwe?
- ... To moje prawdziwe. Znaczy się, tego "prawdziwego" nigdy nie poznałam.
- Dobrze. A więc, panienko Wstęgo, Gniezno było miastem wielkim i potężnym w dawnych czasach. Jednak z nastaniem Wojny stało się martwe, ciche... Legendy głoszą, że przebywa tam Armia Rycerzy z dawnych lat, uśpieni mieczem, przebudzeni ogniem. A na czele tej Armii stoi Odwieczny, prawdziwy władca Polski! On odprowadzi umysły ludzi od ich bożków, a władzę przywróci Prawowitym: bogom zapomnianym tysiąc lat temu przez ludy tychże krajów.
- Komu konkretnie? - spytał Wiśnia, mimo iż się chyba domyślał
- Światowidowi, Perunowi, Trygławowi, Swarożycowi i Swarogowi oraz całemu pantenonowi innych bóstw.
W tym momencie Płomień zobaczył ogromny posąg z kamienia, stojący przed lasem. Był to wysoki prostopadłościan z wykutymi czterema twarzami, patrzącymi w każdą stronę świata.
- No, waćpaństwo, jesteśmy. Rozgośćcie się. Gość w dom, demon won.
Weszli do chaty zrobionej z drewnianych belek. Zdjęli kurtki, Romek pokazał im, gdzie je schować.
Usiedli przy stole przykrytym brudnym, nieumiejętnie robionym obrusem. Po jakimś czasie przyszedł i usiadł przy nich wielki mężczyzna, tęgi i wąsaty, spocony jak ruda mysz.
- To wy jesteście ci nowi? Ci co z nieba sfrunęli? - zapytał
- Tak...
- Ale nie wyglądacie mi na Prawowitych. Więc nie jesteście z nieba. A więc skąd?
- Jesteśmy wędrowcami z południa.
- Nie ufam wam. Ale możecie kupić coś w mojej kuźni tak czy siak.
- Dobrze...
Przyszła jakaś młoda dziewczyna, niska i szczupła, miała ciemne oczy i czarne włosy, na sobie miała niegdyś białą sukienkę, miejscami trochę podartą. Zapatrzyła się w Płomienia. Ten akurat jadł krępą marchewkę, zobaczył jej wzrok i popatrzył oczami typu "co?". Ona usiadła naprzeciwko niego, a on, wciąż jedząc marchewkę, zaczął rozmawiać z Wiśnią. Dziewczyna się zapatrzyła. Krzysztof z wciąż rozmawiając nagle podskoczył lekko, popatrzył przez chwilę na dziewczynę, zarumienił się chwilę i wrócił do rozmowy. Andrzej nie rozumiał absolutnie NIC z jego zachowania. Za to Wstęga patrzyła z wściekłością na młodą wieśniaczkę. W jej oczach płonął ogień. Docisnęła czapkę na głowę, bo mimo wszystko było chłodno i zaczęła jeść. Ona się tak na niego patrzy, jakby się chciała na niego rzucić - myślała. Gotowała się w środku. Miała już dosyć tej wieśniaczki. I trochę Płomienia, bo się rumienił. Siedząc naprzeciwko tej dziewczyny!
- Dziękuję, już nie jestem głodna. Ja... Już pójdę. Wiśnia, będę przed chatą.
- Dobra.
Wstała, zasunęła krzesło i wyszła. Oparła się o ścianę. Pogrzebała chwilę w nerce zapiętej w pasie i wyciągnęła zapalniczkę. W kieszeni miała papier i woreczek z tytoniu. Nie to samo, co przedwojenny (ten był ohydny i wysypywał się czasem do ust), ale działał. Z drzwi wyszedł Wiśnia, powiedział, że idzie do helikoptera. I faktycznie poszedł. Wstęga nasypała na papier trochę proszku i zawinęła. Skręciła na końcach i jeden podpaliła. Drugi włożyła do ust i zaciągnęła. Gorzki dym wypełnił jej płuca. I tak umrze na raka, to co jej szkodzi. Dobrze, że jest taka wieś, gdzie można poczuć się trochę jak w przedwojennym świecie. Znikoma radiacja, całe budynki, woda... I wredne wieśniaczki. A ta Wiedząca... Miała 101 lat? Pamięta poprzednią wojnę? To chyba ta, co Wiśnia jej mówił, że stamtąd są ci Alianci. Właśnie, jak tam u Aliantów? Zabiją ją, jak wróci. Eh... Może zostanie handlarką... Albo stalkerką... O, to prędzej. W najgorszym wypadku pewnie prostytutką... Nieee, ona nie chce. Zostanie stalkerką, ma predyspozycje. Z chaty wyszedł kowal, trzymając kawał mięsa, łypnął na nią nieufnie i poszedł do kuźni. Wstęga zaciągnęła się jeszcze. Z chaty wybiegł Romek, krzycząc:
- Mietek! Mietek! Wracaj tu, gałganie! Oddawaj mnie mój udziec wilczy!
A Płomień i tamta wieśniaczka wciąż nie wyszli. Wstęga zaciągnęła się jeszcze raz i skierowała w stronę helikoptera. Przez okno chaty coś zobaczyła, z wrażenia aż papieros wypadł jej z ust. Wieśniaczka leżała na brzuchu na stole, a jej usta przyssały się do ust Płomienia. Jego oczy napotkały wzrok Wstęgi. Mówiły "ratuj" i "przepraszam". Oczy Wstęgi tego nie odczytywały. Nic też same nie mówiły. Po prostu odwróciła się i poszła. Była twardą kobietą, ale mimo wszystko jej oczy wypełniły się łzami. A Płomień siedział, przyciśnięty ustami wieśniaczki. Próbował się wyrwać, ale ona była silna. W końcu się wyrwał z jej objęć.
- Co ty robisz!!!??? - krzyknął
- A co, nie widzisz?
- Widzę, ale... Dlaczego?
- Jesteś najgorętszą osobą, jaką widziałam od 5 lat, a uwierz mi, nie można być wybrednym we Wrześni.
Wciąż go trzymając przeskoczyła zwinnie nad stołem i stanęła przed nim. Rozpięła mu koszulę, aż pisnęła, jak zobaczyła jego klatę. Co jak co, ale był dobrze zbudowany.
- Teraz idę do drugiej bazy - rzekła i rozpięła na troszkę jego rozporek
- O, co to, to nie! - krzyknął, odpychając ją i zapinając wszystko - Słuchaj, jesteś ładna od stóp do głów, ale od chcę być gwałcony! Tak to się chyba nazywa. A poza tym...
Obejrzał się na okno, w którym wcześniej stała Wstęga.
- A poza tym już znam kogoś fajniejszego.
- Co? Tę brudną laskę? A co w niej jest fajniejszego ode mnie?
Po chwili namysłu odparł:
- Wszystko.
I wyszedł. Z tyłu usłyszał tylko ciche "dupek!". Poszedł pod kuźnię, oparł się i zapalił papierosa. Musiał wszystko przemyśleć. Tymczasem Wiśnia sprawdzał poziom paliwa. Kończyło się. Usiadł przy maszynie i z drewna zaczął strugać bełty. Przypomniał mu się kowal. Mógłby kupić u niego metalowe ostrza do końcówek, choćby kilka. Wstał, wziął kilka rzeczy do wymiany i poszedł w stronę wioski. Minął idącą do helikoptera Wstęgę i dotarł do kuźni. O jej ścianę opierał się Płomień, trzymający w ustach papierosa.
- Cześć. Czemu nie było cię tak długo?
- Nie chcę o tym na razie mówić...
- Okej...
Kowal wykuwał akurat młotem miecz na kowadle, gdy zobaczył Andrzeja czekającego przy ladzie. Uderzył jeszcze parę razy, złapał rozgrzany do czerwoności miecz i wsadził do wody. Buchnęła para. Dopiero teraz podszedł do Wiśni i zapytał:
- A czego tu chce?
- Masz może groty do bełtów? I strzał?
- Mam. A co, kupić chce?
- Chcę.
- Sztuk?
- Nie wiem... 20 każdego rodzaju?
- A co masz w zamian?
- Tu są moje rzeczy - pokazał mu wór, w którym był filtr, worek tytoniu, puszka kukurydzy i trzy suszone żuki do jedzenia - możesz którąś wybrać wzamian.
- Wezmę ten tytoń.
Do dłoni w grubej rękawicy trafił plastikowy worek z żabki zawierający tytoń, a do bladej dłoni w rękawiczce chroniącej przed zimnem trafił płócienny worek z grotami. Zadowolony Wiśnia pożegnał się i skierował do helikoptera. Gdy dotarł, usiadł na boku i zaczął nabijać groty na bełty i strzały. Usłyszał łkanie. Obejrzał się, a na tylnym siedzeniu zobaczył Wstęgę. Ta popatrzyła na niego czerwonymi od łez oczami.
- Hej, mała, co się stało? - zagaił ciepłym głosem
- *chlip*, nie chcę o tym mówić...
- Coś się stało? Znaczy... To głupie pytanie, ale...
- Tak, coś się stało, *chlip*. Coś smutnego...
- A co konkretnie?
- Mówiłam że *chlip* nie chcę o tym mówić.
- Ok, ale wiedz, że jak to zrzucisz z siebie, to będzie ci łatwiej.
Ta po namyśle odparła:
- Bo on... On ją... Tą durną wieśniaczkę... Całował ją!
- Ale... Płomień?
- Tak! *szloch*
Teraz w tej twardej dziewczynie o długich, rozpuszczonych włosach zobaczył małe dziecko. Przysiadł się do niej i uścisnął ją przyjacielsko.
- A jesteś pewna, że to on ją? Widziałem, jak na niego patrzyła.
- Noo... Ona leżała na stole i się przyssała... To ona! A to dziwka. Wydaje się być jeszcze gorsza, niż była. A on patrzył wzrokiem proszącym o pomoc... A ja mu nie pomogłam...
- No... Ja tu już nic nie wskóram.
- Ehh... Idę zapalić... - wstała i poszła.
Wiśnia wrócił do robienia strzał i bełtów. A Wstęga oparła się o drzewo, skręciła kolejnego papierosa i zapaliła. Płomień zaś odszedł od kuźni, bo kowal go przepędził, krzycząc "Nie będziesz mi tu kopcił, gałganie!" i oparł się o drzewo. To samo, co Wstęga. Tylko że się nie zauważyli. Usiedli oboje. Jednocześnie się zaciągnęli i jednocześnie wypuścili chmurkę dymu.
- Och, Wstęga... - powiedział sam do siebie. Ta się zdziwiła, ale nie pokazała mu się - Tak bym chciał, byś wszystko zrozumiała... Ta dziewczyna... W niczym nie dorównywała tobie... Nie była tak piękna... Ani miła... I w ogóle... A gdybym mógł ciebie choć przez chwilę pocałować... Byłoby to spełnienie marzeń... - powiedział rozmażonym głosem.
Ona się zarumieniła.
- Płomień! Płomień! - krzyknął Wiśnia
- Już idę! - wyrzucił papierosa na śnieg, wstał i pobiegł do helikoptera.
Nie zauważył Wstęgi. Ta popatrzyła za nim i się uśmiechnęła. I to był taki uśmiech, którego nawet ja, narrator, nie umiem ubrać w słowa. Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła mały notesik, kawałek węgla i zaczęła rysować. Coś tam nabazgrała, ale jej się nie spodobało, więc zamknęła notes i schowała z powrotem do plecaka. Zaczęła się zastanawiać, jak mógł wyglądać świat przed Atakiem. Wyobraziła sobie wysokie, kolorowe budynki pełne ludzi, helikoptery na niebie i inne rzeczy. Z marzeń wyrwał ją chrobot śniegu wywołany naciskiem butów. Otworzyła oczy. Stał przed nią rudy dwudziestolatek w czarnym płaszczu. Płomień.
- O, Wstęga, cześć. Ten... przepraszam, że to musiałaś to zobaczyć. Ona się na mnie rzuciła i... - tłumaczył się, ale Wstęga mu przerwała gestem
- Ej, ej, spokojnie. Wszystko rozumiem. Napalona wiejska dziorka, pełno takich w kanałach - powiedziała
Wstała, podeszła do Krzyśka i stając na palcach, pocałowała go prosto w usta. On się zaczerwienił na policzkach i uszach jak jeszcze nigdy. Dotknął dłonią ust i odwrócił wzrok. Wstęga znowu się uśmiechnęła tak, że nie umiem opisać.
- No przecież marzyłeś o tym - powiedziała
- Ale...
- Wszystko słyszałam. Byłam po drugiej stronie drzewa.
Pokazała palcem swój policzek. On ją cmoknął, a potem znowu się pocałowali w usta.
- JASZCZUR!!! JASZCZUR NADCHODZI!!! - usłyszeli wrzask i bicie dzwonu - DO BRONI!!!
Podbiegł do nich Romek.
- Gawiedź! Kryć się! Jaszczur nadchodzi!
- Jaki jaszczur? - spytała Wstęga, przysuwając się do Płomienia
- Ogromne, straszne stworzenie! Kryjcie się!
I uciekł. Z daleka zobaczyli ogromnego mutanta o ośmiu łapach i dwóch ogonach. Rozwalił nimi publiczną jadalnię i zaskrzeczał. Wstęga pobiegła do helikoptera razem z Płomieniem po Wiśnię. Ten już włączył silnik.
- Chcesz uciec?! Tak po prostu?! - krzyknął Płomień
- Nie! Będziemy walczyć z powietrza! Bierzcie łuki i kusze! Lecimy!
Posłuchali go i wsiedli.
Wystartowali, polecili i zawisnęli nad Nową Wrześnią. Mutant niszczył kolejne domy i pożerał ludzi. Wstęga i Płomień wycelowali i puścili salwę. Potem drugą, już strzałami z metalowymi grotami.
- To nic nie daje! - krzyknęła Wstęga
- Hmm... Wiedziałem, że to się przyda. Płomień, przejmuj stery. Ja muszę coś wyciągnąć.
Przecisnęli się między siedzeniami, Krzysztof złapał pad sterujący, Andrzej zaś dopadł swój plecak. Otworzył go, pogrzebał chwilę i wyciągnął... muszkiet. Chwilę trwało, zanim go nabił, ale warto było.
- Wstęga, ja oddam strzał, a gdy będę nabijał, to ty go osłabiaj z kuszy. Celuj w głowę!
Wycelował i strzelił, aż go odrzuciło. Mutant zaryczał i popatrzył na helikopter. Chciał się rzucić, ale był za nisko. Wstęga puściła salwę, on nabił broń i znowu strzelił. I znowu gdy nabijał, Wstęga strzelała. I tak z siedem razy. Bestia padła. Oni wylądowali. Przywitał ich tłum ludzi, dziękujący za ratunek. Uratowali Nową Wrześnię. Wieśniacy ich nakarmili, dali im baniak oleju na paliwo, a po południu wyruszyli w dalszą podróż. Do Gniezna.

Metro 2033 - PolskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz