- Wstęga, Wstęga! - krzyczał Płomień, lekko ją szturchając swoją dziewczynę - Wstawaj!
- Mmmm... O co chodzi?
- Na górze, w tym kościele, są potwory. Musimy uciekać!
Usłyszeli skrzyp otwieranych drzwi na górze i warknięcia zmutowanych ludzi lub, jak nazywał ich Wiśnia, ghouli. Wiśnia strzelił w jednego, biegnącego w ich stronę i pobiegł w głąb katakumb. Płomień zabrał koc, na którym leżała Wstęga i uciekli za Wiśnią. Potwory wbiegły do komnaty i, powarkując, zdewastowały ją doszczętnie. A trójka z Wrocławia biegła dalej.
- Drzwi! - krzyknął Wiśnia, po czym w nie wbiegł.
Krzysztof i Wstęga podążyli za nim. Weszli do środka. Zamknęli drzwi. Byli w małym, ciemnym pomieszczeniu. Śmierdziało, prawie tak, jak zwłoki w samochodach na tydzień po Ataku, kiedy jeszcze się rozkładały. Andrzej z trudem wstrzymał odruch wymiotny, nie mówiąc już o Wstędze. Potwory przebiegły obok, było ich z osiem. Byłyby pewnie łatwe do pokonania, gdyby nie te zbroje. Te przeklęte zbroje... W końcu przebiegły. Po kilku minutach zdezorientowania zawróciły. Poszły z powrotem na Powierzchnię, do kościoła. Wiśnia zaświecił lampę łojową. Wtedy dojrzeli źródło smrodu. W pokoju, na ścianach były przyczepione łańcuchy, a do łańcuchów dziecięce szkielety. Pod nimi leżały rozbite butelki i pomniejsze kosteczki. Kości ich nóg były połamane.
- O ku*wa - szepnął Andrzej - musimy znaleźć inną drogę ucieczki.
Wyszli. Rozejrzeli się i ustalili, że będą trzymali się zasady prawej ręki. Skręcili zatem w prawy korytarz. I znowu w prawy. I znowu. Tunel nie miał końca. Serio, wyszli tam, gdzie weszli.
- No to teraz chyba zasada lewej rę... - zaczął Wiśnia
- A nie możemy po prostu iść prosto? - powiedziała poirytowana Wstęga i od razu poszła w środkowy, kierujący się na przód korytarz.
Koledzy od razu za nią podążyli.
- Jak myślicie, wyjdziemy stąd kiedyś? - spytał Krzysztof
- Tak... Chyba...
Minęli stos kości i stare ognisko, starsze nawet niż Wstęga.
- Pewnie jakieś łachmany chciały się tu ukryć po wojnie - stwierdził Wiśnia
- Łachmany? Tak uważasz?
- No takie... Jak na nasze standardy. Bo za moich czasów to nas samych bym nazwał łachmanami, co nie? - i się zaśmiał nad własnym losem
- A co to w ogóle znaczy? - zapytała Wstęga
- Taki no... Odrzutek społeczeństwa, co nie ma domu, więc musi improwizować
- Impraziwo... Co?
- Impro... A, później ci wyjaśnię. No i po Ataku, przynajmniej u nas, tych ludzi, co przeżyli bombardowanie na Powierzchni nie wpuszczano już do kanałów, chyba że byli bardzo potrzebni. Musiano chronić się przed skażeniem, nie? A ci, których nie wpuszczono, szukali sobie domu. I albo to były jakieś opuszczone kanały, albo piwnice i tym podobne. Potem zaczęli się formować w grupki bandytów i łupić wędrowców na pustkowiu. Ale ich sielanka długo nie trwała.
- Jak to?
- Promieniowanie...
- Aaa...
Doszli do czegoś w rodzaju schodów, prowadzących do drzwiczek takich, jakie mieli kiedyś Amerykanie w piwnicach. Płomień założył maskę, kaptur nasunął na czerep i wspiął się na górę. Usłyszeli skrzyp otwieranych drzwi, szum wiatru i radosne ćwierkanie licznika Geigera. Potem drzwi się zamknęły, a Płomień zszedł na dół. Licznik Geigera ucichł.
- Tu możemy spędzić noc - stwierdził, ściągając maskę i plecak.
Rozłożyli mały obóz. Na środku postawili lampkę łojową i usiedli wokół niej. Wstęga przytuliła się do Płomienia, ten ją objął ręką, a Wiśnia siedział sam. Chyba tak już jest, że jedni mają swoją drugą połowę, a inni mają wieczny status samotnika. Z zamyślenia wyrwało go pytanie:
- Wstęga? A ty znasz jakieś historie?
- Historie?
- No.
- Znam. Chcesz posłuchać? Chcecie?
- No, jasne.
- Ekhem...
Była sobie mała mutantka.
Żyła w lesie ze swoimi siostrami.
Żyły wszystkie w wielkiej watasze, mutantów na czele której stał ich ojciec.
Ojciec ich bardzo ostrzegał swoje córki przed ludźmi.
Mówił że zabijają ich i jedzą lub zachowują jako trofea myśliwskie.
Ale mała mutantka była ciekawa świata.
I raz gdy zobaczyła na skraju lasu grupę stalkerów zaatakowały je coś podobnego do pterodaktyli i porwały jednego z nich, łapiąc za maskę.
Ale gdy odlatywały, maska została w szponach potwora, lecz sam facet spadł, ale w ostatniej chwili mała mutantka złapała go i zaniosła do reszty stalkerów.
A z racji tego iż młodzieniec, którego uratowała był przystojny, zakochała sie w nim.
I nie mogła przestać o nim myśleć.
I pewnego razu, gdy kroczyła po lesie niedaleko od watahy, znalazła jakąś dziwna substancje.
Miała piękny zapach więc się przybliżyła, poślizgnęła i wpadła do mazi.
Gdy zniej wyszła była piękną kobietą.
W związku z tym, że w końcu mogła poszła do kanalizacji, gdzie żyli ludzie.
Ci na widok kobiety bez skafandra oczyścili ją z radiacji i zaprowadzili do ich szefa. Facet uznał, że dziewczyna zostanie z nimi.
Ironią losu okazało się, że jego synem był owy młodzieniec którego uratowała mała mutantka.
I oprowadzał ją po ich enklawie.
Ale na wksutek toksyn, mała mutantka straciła głos i nie mogła mówić.
Więc uznali że jest niema.
Mała mutantka zaprzyjaźniła się z młodzieńcem.
I pewnego razu szef bazy wystawił przyjęcie urodzinowe dla swego syna ponieważ ukończył 18 lat. Ale młodzieniec został zaproszony do tańca przez jakąś obcą pannę i nie mógł odmówić.
Mała mutantka, ze złamanym sercem, pobiegła po skafander i maskę i udała sie na zewnątrz.
Gdy płakała, spotkała swoje siostry.
Dały jej toksyny które miały sprawić, że będzie znów normalna, będzie mogła opuścić kanały, wrócić do domu i opuścić młodzieńca. Ale mała mutantka nie była w stanie tego zrobić. Z rozpaczy zrzuciła z siebie maskę i odeszła od bazy ludzkiej i od lasu. Poszła w innym kierunku.
Gdzieś daleko.
Ale poniewaz była wciąż człowiekiem, umarła.
Od promieniowania.
I smutku.
- Koniec - zakończyła Wstęga
- Wow... Niesamowita historia... I smutna... Skąd ją znasz? - powiedział Andrzej
- Moja koleżanka z Aliantów, Hania, mi ją opowiedziała, gdy jeszcze byłam dzieckiem.
- Fajne - stwierdził Płomień
- Dobra, *zieeeew*, kładźmy się spać. Jutro musimy lecieć dalej - rzekł Wiśnia, zawijając się w śpiwór
- Dobranoc - szepnęła Wstęga
- Paaa - odparł Płomień
I zgasił lampę łojową.
CZYTASZ
Metro 2033 - Polska
Science FictionRok 2033. Od III wojny światowej minęło 20 lat. Chociaż trwała ona kilka godzin, pociągnęła za sobą skutki rozciągnięte na pół stulecia, jeśli nie dłużej. Ogromny poziom promieniowania, mutanty i sroga zima nuklearna nie dają żyć. Na Polskę i na res...