Okres oczekiwania na posiłki z Piwnic nie był długi. Kiedy łódką do Więcierza dopłynęło siedmiu żołnierzy, przyłączyli się także Flak, stara Maria i kilku bardziej zapalonych rybaków, łącznie było ich dwudziestu.
Wiśnia, siedząc w barakach, przy akompaniamencie chrapnięć i wzdechów śpiących wojaków, spojrzał na nieco pokreślony kalendarz ścienny w barakach - był 19 grudnia 2033. Nadchodziły święta, zaś ich prezentem miał być kuter. Trzeba teraz było tylko czekać.
Na starym zegarze wahadłowym, o który dbano od lat jak o oczko w głowie, wybiła jedenasta w nocy. W głównej placówce polowej Rzeszy w pobliskim lesie nadszedł czas gaszenia świateł i wystawienia patroli poza bramy starego bunkru lotniczego. Zbudowano go w czasach gdy Gdańsk był nazywany jeszcze Danzig, po II Wojnie jednak był opuszczony i zapomniany, przy czym też powoli odbierany przez naturę. Przypomnieli sobie o nim dopiero następcy jego dawnych budowniczych, krótko po tym jak świat spotkała totalna nuklearna anihilacja. Zajęli go i dziś służył im jako magazyn żywności, w tym także tej odebranej rybakom.
Wiśnia zgasił lampę i przymknął oczy.
Przypomniała mu się zima 2016.* * *
Siedział wtedy na wtopionym w ulicę kawałku gruzu z sąsiedniego budynku, nawet dalej wisiał na nim przypalony szalik Śląska Wrocław. Przed nim leżały trzy worki. W każdym było po jedynym ciele. Wizjery maski zalewały Wiśni łzy, co jakiś czas wylewał je na suchą drogę, gdzie mieszały się z pyłem radioaktywnym. Wiśnia akurat wrócił z poszukiwań lekarstw dla konającej na chorobę popromienną (wymieszaną z jakimś paskudnym nowotworem) matki, gdy odkrył że podczas jego nieobecności schron zaatakowały mutanty, jakaś dzika grupa zmutowanych kretów, znalazły jakoś drogę do wentylacji i znienacka wskoczyły do bunkru, robiąc totalną masakrę. Po nażarciu się wnętrznościami jego rodziny po prostu wróciły do nory, a on, niczego się nie spodziewając, zszedł na dół i ujrzał ich rozprute ciała, tonące w hektolitrach krwi.
Teraz, oczyszczone i zapakowane w worki leżały przed szesnastolatkiem, a on miał zaraz zakopać je w suchej ziemi, używając do tego starej saperki.
Jednak on nie mógł wstać. Czuł już niegdyś ból straty tego typu, w końcu pod koniec 2012 jego babcia umarła na żółtaczkę, a on na pogrzebie pomagał zamknąć trumnę.
Jednak teraz nie było nikogo, kto by go przytulił.
Nikogo, kto by poklepał po ramieniu.
Nikogo, kto by szepnął dobre słowo.
Nikogo.
Andrzej był młody, buzowały w nim emocje, a jeszcze musiał grzebać swoją rodzinę.
Bez jakiejkolwiek pomocy psychologicznej.
Bez żadnej pomocy.
Od czasu Ataku żadna pomoc nigdy nie nadeszła.
Nigdy.* * *
Ktoś mocno zastukał w drzwi. Wiśnia spojrzał jeszcze raz na zegar. Była jedenasta trzydzieści.
Musiał przysnąć.
Pogłaskał po głowie śpiącą Alicję, by ją obudzić i podszedł do drzwi, jedną ręką poprawiając pasek karabinu przeplatający mu pierś.
Nacisnął klamkę, pociągnął drzwi, do baraku z deszczowej ulicy wszedł Wyszkowiak, ściągnął kaptur, włączył zwisające pod sufitem lampki choinkowe i krzyknął "POBUDKA!". Nagłe przebudzenie zwiastowało jedno: grupa przeczesująca las powróciła z kompletną mapą okolicy zajętej przez nazistów.
Można było opracować plan i ruszać. Natychmiast to uczynili.* * *
Chłód mokrej ściółki przypominał Wiśni, że jeszcze coś czuje.
Nawet przez rękawice było czuć tłuszcz, którym była nasmarowana dzierżona przez niego broń.
Ukryty w krzaku wypatrywał czterech błysków lampy ze wschodu, miał to być sygnał, że nadchodzą żołnierze Rzeszy, których należy wyeliminować.
Już bardzo dawno nie siedział tak w lesie, ale robił to i miło to też wspominał. Przypomniało mu się, że kiedy mając dziesięć lat na obozie grali w jakąś grę, gdzie musieli w lesie unikać grupki druhów, a gdy Wiśnia raz ich zobaczył w oddali, pobiegł w krzaki i zrobił "padnij", niezwykłym przypadkiem prosto w gniazdo czerwonych mrówek.
Teraz już nie było mrówek.
Nie było niczego innego.
Las był martwy.
Tylko gałęzie dawnych drzew szumiały na wietrze, mieszając się z nieco przyśpieszonym oddechem Wiśni oraz głośnym biciem serca.
Siedząca w krzaku po drugiej stronie ścieżynki Alicja puściła Wiśni oko. Ten się lekko uśmiechnął i odwzajemnił. Jednak spiął się, gdy usłyszał szelest kroków na ściółce. Nadchodzili żołnierze.
Zmrużył jedno oko, drugim zaś spojrzał przez celownik karabinu.
- No i co on wtedy? - ze wschodu słychać było przytłumiony głos.
- Mówi, że ma rzeżączkę. Ja pytam, czy to uleczalne, bo ona bardzo chciała.
- No...
- A wtedy on mówi że nie i że spokojnie, ja mogę sobie ją wziąć. Tak się podjarałem, że się obudziłem.
- Aha - zabrzmiał głośny śmiech. Kroki były coraz bliżej, ujrzeli też dwie sylwetki ludzi mundurowych w chełmach.
Palec Wiśni wylądował na spuście, ale jeszcze go nie wcisnął.
Zadanie było proste; z drzewa zeskoczy dwóch dywersantów, którzy postarają się spacyfikować patrol, a jeśli się to nie uda i zostanie podniesiony alarm, wtedy ogień ma zostać otworzony.
Za plecami dwóch czarnych sylwetek pojawiły się kolejne dwie, zaszurała ściółka. Wiśnia usłyszał dwa ciche tąpnięcia i tak strażnicy upadli na ziemię.
Wszystko było w porządku...
A jednak nie.
Dwie stojące sylwetki, należące do pary rybaków, którzy dopiero co pozbawili patrol przytomności, zostały oświetlone światłem latarki na korbki, dzierżonej przez parę innych strażników.
- Hej! Poddać się! - zawołał jeden z nich i wycelował strzelbą w rybaków.
- No i chuj, ich tu miało nie być... - warnknął Wiśnia przez chustę na twarzy, podniósł się i strzelił po parę razy do strażników - Do broni!
Nieopodal pozapalały się reflektory oraz zabrzmiała syrena alarmowa.
Zza drzew powyskakiwali dywersanci, otwierając ogień do wychodzącego z bunkru plutonu żołnierzy ze swastykami na ramionach. Z krzaka wychyliła się Alicja, również puściła serię w kierunku rozpraszających się żołnierzy. Wiśnia wyciągnął z kamizelki szklaną butelkę pełną oleju, używając zapałki sztormowej podpalił wystający z niej kawałek szmaty, pobiegł do ogrodzenia, cisnął koktajlem w otwarte przejście i skoczył w krzaki, przeturlał się za mur, strzelił w reflektor. Kątem oka ujrzał błyski wystrzałów w jego stronę, padł, sturlał się na ścieżkę, po wstaniu kopnął żołnierza w jądra, ten go złapał za ramię i już chciał otworzyć ogień, ale Andrzej był szybszy, uderzył łokciem w podbrzusze nazisty, powalił na ziemię uderzeniami kolbą i strzelił w klatkę piersiową. Wyciągnął częściowo opróżniony magazynek z broni martwego i schował do kamizelki, po czym ujrzał rozglądającego się w tę i w tę żółtodzioba od Rzeszy, idealnie oświetlanego przez reflektor.
Co za debil, sam się na talerzu podał.
Wiśnia podniósł z ziemi patyk i rzucił w stronę nazisty. Wylądował metr za nim. Ten, przerażony, spojrzał w tamtą stronę, w Wiśnia po prostu ustrzelił go w plecy. Kolejnym strzałem zgasił reflektor.
Tym czasem pod drzewem dziesięć metrów przed ogrodzeniem Alicja nie próżnowała. Wraz z Flakiem, Ziębą i starą Marią w kordonie próbowała odpierać co raz to kolejne fale postawionych w stan gotowości faszystów.
Wszędzie wokół grała śmiertelna pieśń karabinów i strzelb, Alicja zaś ciągle dogrywała swoją nutę. Wyciągnęła pusty już magazynek, poszukała w kamizelce nowego.
A takowego nie było.
- Kurwa no... - szepnęła sama do siebie, wyciągnęła maczetę z pochwy i po wyjściu z kordonu ukryła się za martwym drzewem. Pluła sobie w brodę, że nie wzięła kuszy.
Zerknęła w stronę bunkru. Tam jeszcze przez chwilę reflektor oświetlał martwego nazistę z magazynkiem przy sobie, po czym zgasł pod wpływem pędzącej niezwykle szybko kulki ołowiu. Musiała się tam dostać.
Skoczyła przed siebie, dźgnęła w bok jednego nazistę, który bił kolbą rybaka, przeturlała się pod ogrodzeniem, o mały włos minęła ją seria ołowiu w stronę jednego z Aliantów, podeszła do ciała nazisty, wzięła magazynek, wczepiła w broń i powstała. Tamten Alianta, do którego strzelał żołnierz i mało co jej nie trafił, podbiegł do niej i szepnął, że muszą się dostać do środka betonowej kopuły - bunkru. Tym Aliantą był Wiśnia.
Wstęga podeszła do ogrodzenia, chwyciła dłońmi siatkę, czubkami buciorów zahaczyła o jej dolne oczka i wspięła się na wysokość drutu kolczastego.
Używając maczety zaczęła go ściągać, zaś z dołu Wiśnia ją jedną ręką podtrzymywał, zaś drugą strzelał do ludzi, którzy wypatrzyli w ciemnościach głowę Alicji.
Jej się w końcu udało i uniknąć błędnych kul, i zdjąć taki kawałek drutu, by móc przejść. Wspięła się wyżej na siatce i przeskoczyła na drugą stronę, Wiśnia zaraz uczynił to samo.
Przylegli do muru, zaczęli się przesuwać, Alicja do lewej strony drzwi, a Wiśnia do prawej. Drzwi były zamknięte. Alicja spojrzała na Andrzeja. Odczekali chwilę, kiwnęli głowami, po czym okuty żelazem czubek buta Alicji kopnął w wejście, otwierając je na oścież.
Ogień nie padł z żadnej strony, przynajmniej nie od razu. W oświetlanym lampami łojowymi korytarzu stały... kobiety i dzieci.
- O cholera, wstrzymać ogień! - usłyszeli od Wiśni ludzie, którzy już wchodzili do bunkru zabijać.
- Wy... Wy potwory! Gdzie są nasi mężczyźni?! - zapytała jedna matka.
- Tata? - jęknęło jakieś dziecko.
- Nie możemy ich zabić! - stwierdziła Alicja.
- Ale to wrogowie! - sprzeciwił się Wiśnia.
- To są kobiety i dzieci! Nie możemy!
- Trzeba ich... - zaczął Wiśnia.
- Wiśnia! Przede wszystkim nie możemy ich zabić. Dalej... trzeba ich jakoś oznaczyć i w Więcierzu pomyślimy, co dalej z tym zrobić.
Po namyśle Wiśnia, podobnie jak i osiemnastu innych przystało na jej plan.
Zwyciężyli tę bitwę. Czy wojnę? To się zobaczy. Teraz odzyskali zapasy żywności dla Piwnic, a co za tym idzie - dostęp do kutra.
Tak blisko do celu.* * *
Płomień wraz z Wstęgą siedzieli przy radiostacji o punkt 9:00, oczekując na wiadomości z Więcierza. Po kilku minutach statycznego szumu usłyszeli utwór "Landsick" Chucka Ragana w tle oraz wesołe głosy:
- Wygraliśmy! Zdobyliśmy jedzenie dla Piwnic, jeńcy Rzeszy, oznaczeni wyciętymi na skórze swastykami, siedzą w więzieniu, za to my teraz pijemy nasze zdrowie! Przybądźcie lądem, czekamy na was!
- Przyjąłem! - odparł wesoło Krzysiek po zakończeniu komunikatu.
Dzisiaj mieli już całością przybyć do rybackiej wsi i wsiąść na łódź. Coś, o czym większość dotychczas mogła tylko śnić, spełniała się. Płomień z radości pocałował Wstęgę najmocniej jak mógł - znowu byli razem.
To był już ostatni etap wielkiej podróży Wiśni, Płomienia, Wstęgi a także i Alicji i reszty Aliantów. Jednak ten koniec był zaledwie początkiem ich misji - zniszczeniem IV Rzeszy, ludzi, którzy wg planów zdobytych w bazach zamierzali na ruinach zbudować swój porządek świata.
Ci, którzy chcieli ulepszyć gatunek ludzki jednomyślnością.
Ci, których Polacy szczerze nienawidzili.
Zginą.
CZYTASZ
Metro 2033 - Polska
Science FictionRok 2033. Od III wojny światowej minęło 20 lat. Chociaż trwała ona kilka godzin, pociągnęła za sobą skutki rozciągnięte na pół stulecia, jeśli nie dłużej. Ogromny poziom promieniowania, mutanty i sroga zima nuklearna nie dają żyć. Na Polskę i na res...