Rozdział 43 - Przejęcie Bunkra

441 24 51
                                    

Okres oczekiwania na posiłki z Piwnic nie był długi. Kiedy łódką do Więcierza dopłynęło siedmiu żołnierzy, przyłączyli się także Flak, stara Maria i kilku bardziej zapalonych rybaków, łącznie było ich dwudziestu.
Wiśnia, siedząc w barakach, przy akompaniamencie chrapnięć i wzdechów śpiących wojaków, spojrzał na nieco pokreślony kalendarz ścienny w barakach - był 19 grudnia 2033. Nadchodziły święta, zaś ich prezentem miał być kuter. Trzeba teraz było tylko czekać.
Na starym zegarze wahadłowym, o który dbano od lat jak o oczko w głowie, wybiła jedenasta w nocy. W głównej placówce polowej Rzeszy w pobliskim lesie nadszedł czas gaszenia świateł i wystawienia patroli poza bramy starego bunkru lotniczego. Zbudowano go w czasach gdy Gdańsk był nazywany jeszcze Danzig, po II Wojnie jednak był opuszczony i zapomniany, przy czym też powoli odbierany przez naturę. Przypomnieli sobie o nim dopiero następcy jego dawnych budowniczych, krótko po tym jak świat spotkała totalna nuklearna anihilacja. Zajęli go i dziś służył im jako magazyn żywności, w tym także tej odebranej rybakom.
Wiśnia zgasił lampę i przymknął oczy.
Przypomniała mu się zima 2016.

* * *

Siedział wtedy na wtopionym w ulicę kawałku gruzu z sąsiedniego budynku, nawet dalej wisiał na nim przypalony szalik Śląska Wrocław. Przed nim leżały trzy worki. W każdym było po jedynym ciele. Wizjery maski zalewały Wiśni łzy, co jakiś czas wylewał je na suchą drogę, gdzie mieszały się z pyłem radioaktywnym. Wiśnia akurat wrócił z poszukiwań lekarstw dla konającej na chorobę popromienną (wymieszaną z jakimś paskudnym nowotworem) matki, gdy odkrył że podczas jego nieobecności schron zaatakowały mutanty, jakaś dzika grupa zmutowanych kretów, znalazły jakoś drogę do wentylacji i znienacka wskoczyły do bunkru, robiąc totalną masakrę. Po nażarciu się wnętrznościami jego rodziny po prostu wróciły do nory, a on, niczego się nie spodziewając, zszedł na dół i ujrzał ich rozprute ciała, tonące w hektolitrach krwi.
Teraz, oczyszczone i zapakowane w worki leżały przed szesnastolatkiem, a on miał zaraz zakopać je w suchej ziemi, używając do tego starej saperki.
Jednak on nie mógł wstać. Czuł już niegdyś ból straty tego typu, w końcu pod koniec 2012 jego babcia umarła na żółtaczkę, a on na pogrzebie pomagał zamknąć trumnę.
Jednak teraz nie było nikogo, kto by go przytulił.
Nikogo, kto by poklepał po ramieniu.
Nikogo, kto by szepnął dobre słowo.
Nikogo.
Andrzej był młody, buzowały w nim emocje, a jeszcze musiał grzebać swoją rodzinę.
Bez jakiejkolwiek pomocy psychologicznej.
Bez żadnej pomocy.
Od czasu Ataku żadna pomoc nigdy nie nadeszła.
Nigdy.

* * *

Ktoś mocno zastukał w drzwi. Wiśnia spojrzał jeszcze raz na zegar. Była jedenasta trzydzieści.
Musiał przysnąć.
Pogłaskał po głowie śpiącą Alicję, by ją obudzić i podszedł do drzwi, jedną ręką poprawiając pasek karabinu przeplatający mu pierś.
Nacisnął klamkę, pociągnął drzwi, do baraku z deszczowej ulicy wszedł Wyszkowiak, ściągnął kaptur, włączył zwisające pod sufitem lampki choinkowe i krzyknął "POBUDKA!". Nagłe przebudzenie zwiastowało jedno: grupa przeczesująca las powróciła z kompletną mapą okolicy zajętej przez nazistów.
Można było opracować plan i ruszać. Natychmiast to uczynili.

* * *

Chłód mokrej ściółki przypominał Wiśni, że jeszcze coś czuje.
Nawet przez rękawice było czuć tłuszcz, którym była nasmarowana dzierżona przez niego broń.
Ukryty w krzaku wypatrywał czterech błysków lampy ze wschodu, miał to być sygnał, że nadchodzą żołnierze Rzeszy, których należy wyeliminować.
Już bardzo dawno nie siedział tak w lesie, ale robił to i miło to też wspominał. Przypomniało mu się, że kiedy mając dziesięć lat na obozie grali w jakąś grę, gdzie musieli w lesie unikać grupki druhów, a gdy Wiśnia raz ich zobaczył w oddali, pobiegł w krzaki i zrobił "padnij", niezwykłym przypadkiem prosto w gniazdo czerwonych mrówek.
Teraz już nie było mrówek.
Nie było niczego innego.
Las był martwy.
Tylko gałęzie dawnych drzew szumiały na wietrze, mieszając się z nieco przyśpieszonym oddechem Wiśni oraz głośnym biciem serca.
Siedząca w krzaku po drugiej stronie ścieżynki Alicja puściła Wiśni oko. Ten się lekko uśmiechnął i odwzajemnił. Jednak spiął się, gdy usłyszał szelest kroków na ściółce. Nadchodzili żołnierze.
Zmrużył jedno oko, drugim zaś spojrzał przez celownik karabinu.
- No i co on wtedy? - ze wschodu słychać było przytłumiony głos.
- Mówi, że ma rzeżączkę. Ja pytam, czy to uleczalne, bo ona bardzo chciała.
- No...
- A wtedy on mówi że nie i że spokojnie, ja mogę sobie ją wziąć. Tak się podjarałem, że się obudziłem.
- Aha - zabrzmiał głośny śmiech. Kroki były coraz bliżej, ujrzeli też dwie sylwetki ludzi mundurowych w chełmach.
Palec Wiśni wylądował na spuście, ale jeszcze go nie wcisnął.
Zadanie było proste; z drzewa zeskoczy dwóch dywersantów, którzy postarają się spacyfikować patrol, a jeśli się to nie uda i zostanie podniesiony alarm, wtedy ogień ma zostać otworzony.
Za plecami dwóch czarnych sylwetek pojawiły się kolejne dwie, zaszurała ściółka. Wiśnia usłyszał dwa ciche tąpnięcia i tak strażnicy upadli na ziemię.
Wszystko było w porządku...
A jednak nie.
Dwie stojące sylwetki, należące do pary rybaków, którzy dopiero co pozbawili patrol przytomności, zostały oświetlone światłem latarki na korbki, dzierżonej przez parę innych strażników.
- Hej! Poddać się! - zawołał jeden z nich i wycelował strzelbą w rybaków.
- No i chuj, ich tu miało nie być... - warnknął Wiśnia przez chustę na twarzy, podniósł się i strzelił po parę razy do strażników - Do broni!
Nieopodal pozapalały się reflektory oraz zabrzmiała syrena alarmowa.
Zza drzew powyskakiwali dywersanci, otwierając ogień do wychodzącego z bunkru plutonu żołnierzy ze swastykami na ramionach. Z krzaka wychyliła się Alicja, również puściła serię w kierunku rozpraszających się żołnierzy. Wiśnia wyciągnął z kamizelki szklaną butelkę pełną oleju, używając zapałki sztormowej podpalił wystający z niej kawałek szmaty, pobiegł do ogrodzenia, cisnął koktajlem w otwarte przejście i skoczył w krzaki, przeturlał się za mur, strzelił w reflektor. Kątem oka ujrzał błyski wystrzałów w jego stronę, padł, sturlał się na ścieżkę, po wstaniu kopnął żołnierza w jądra, ten go złapał za ramię i już chciał otworzyć ogień, ale Andrzej był szybszy, uderzył łokciem w podbrzusze nazisty, powalił na ziemię uderzeniami kolbą i strzelił w klatkę piersiową. Wyciągnął częściowo opróżniony magazynek z broni martwego i schował do kamizelki, po czym ujrzał rozglądającego się w tę i w tę żółtodzioba od Rzeszy, idealnie oświetlanego przez reflektor.
Co za debil, sam się na talerzu podał.
Wiśnia podniósł z ziemi patyk i rzucił w stronę nazisty. Wylądował metr za nim. Ten, przerażony, spojrzał w tamtą stronę, w Wiśnia po prostu ustrzelił go w plecy. Kolejnym strzałem zgasił reflektor.
Tym czasem pod drzewem dziesięć metrów przed ogrodzeniem Alicja nie próżnowała. Wraz z Flakiem, Ziębą i starą Marią w kordonie próbowała odpierać co raz to kolejne fale postawionych w stan gotowości faszystów.
Wszędzie wokół grała śmiertelna pieśń karabinów i strzelb, Alicja zaś ciągle dogrywała swoją nutę. Wyciągnęła pusty już magazynek, poszukała w kamizelce nowego.
A takowego nie było.
- Kurwa no... - szepnęła sama do siebie, wyciągnęła maczetę z pochwy i po wyjściu z kordonu ukryła się za martwym drzewem. Pluła sobie w brodę, że nie wzięła kuszy.
Zerknęła w stronę bunkru. Tam jeszcze przez chwilę reflektor oświetlał martwego nazistę z magazynkiem przy sobie, po czym zgasł pod wpływem pędzącej niezwykle szybko kulki ołowiu. Musiała się tam dostać.
Skoczyła przed siebie, dźgnęła w bok jednego nazistę, który bił kolbą rybaka, przeturlała się pod ogrodzeniem, o mały włos minęła ją seria ołowiu w stronę jednego z Aliantów, podeszła do ciała nazisty, wzięła magazynek, wczepiła w broń i powstała. Tamten Alianta, do którego strzelał żołnierz i mało co jej nie trafił, podbiegł do niej i szepnął, że muszą się dostać do środka betonowej kopuły - bunkru. Tym Aliantą był Wiśnia.
Wstęga podeszła do ogrodzenia, chwyciła dłońmi siatkę, czubkami buciorów zahaczyła o jej dolne oczka i wspięła się na wysokość drutu kolczastego.
Używając maczety zaczęła go ściągać, zaś z dołu Wiśnia ją jedną ręką podtrzymywał, zaś drugą strzelał do ludzi, którzy wypatrzyli w ciemnościach głowę Alicji.
Jej się w końcu udało i uniknąć błędnych kul, i zdjąć taki kawałek drutu, by móc przejść. Wspięła się wyżej na siatce i przeskoczyła na drugą stronę, Wiśnia zaraz uczynił to samo.
Przylegli do muru, zaczęli się przesuwać, Alicja do lewej strony drzwi, a Wiśnia do prawej. Drzwi były zamknięte. Alicja spojrzała na Andrzeja. Odczekali chwilę, kiwnęli głowami, po czym okuty żelazem czubek buta Alicji kopnął w wejście, otwierając je na oścież.
Ogień nie padł z żadnej strony, przynajmniej nie od razu. W oświetlanym lampami łojowymi korytarzu stały... kobiety i dzieci.
- O cholera, wstrzymać ogień! - usłyszeli od Wiśni ludzie, którzy już wchodzili do bunkru zabijać.
- Wy... Wy potwory! Gdzie są nasi mężczyźni?! - zapytała jedna matka.
- Tata? - jęknęło jakieś dziecko.
- Nie możemy ich zabić! - stwierdziła Alicja.
- Ale to wrogowie! - sprzeciwił się Wiśnia.
- To są kobiety i dzieci! Nie możemy!
- Trzeba ich... - zaczął Wiśnia.
- Wiśnia! Przede wszystkim nie możemy ich zabić. Dalej... trzeba ich jakoś oznaczyć i w Więcierzu pomyślimy, co dalej z tym zrobić.
Po namyśle Wiśnia, podobnie jak i osiemnastu innych przystało na jej plan.
Zwyciężyli tę bitwę. Czy wojnę? To się zobaczy. Teraz odzyskali zapasy żywności dla Piwnic, a co za tym idzie - dostęp do kutra.
Tak blisko do celu.

* * *

Płomień wraz z Wstęgą siedzieli przy radiostacji o punkt 9:00, oczekując na wiadomości z Więcierza. Po kilku minutach statycznego szumu usłyszeli utwór "Landsick" Chucka Ragana w tle oraz wesołe głosy:
- Wygraliśmy! Zdobyliśmy jedzenie dla Piwnic, jeńcy Rzeszy, oznaczeni wyciętymi na skórze swastykami, siedzą w więzieniu, za to my teraz pijemy nasze zdrowie! Przybądźcie lądem, czekamy na was!
- Przyjąłem! - odparł wesoło Krzysiek po zakończeniu komunikatu.
Dzisiaj mieli już całością przybyć do rybackiej wsi i wsiąść na łódź. Coś, o czym większość dotychczas mogła tylko śnić, spełniała się. Płomień z radości pocałował Wstęgę najmocniej jak mógł - znowu byli razem.
To był już ostatni etap wielkiej podróży Wiśni, Płomienia, Wstęgi a także i Alicji i reszty Aliantów. Jednak ten koniec był zaledwie początkiem ich misji - zniszczeniem IV Rzeszy, ludzi, którzy wg planów zdobytych w bazach zamierzali na ruinach zbudować swój porządek świata.
Ci, którzy chcieli ulepszyć gatunek ludzki jednomyślnością.
Ci, których Polacy szczerze nienawidzili.
Zginą.

Metro 2033 - PolskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz