Masywne, stalowe drzwi oddzielały kilkunastoosobową grupkę stalkerów od schodów na Powierzchnię.
Będący wśród nich Wiśnia ściągnął z filtra kapturek i zatyczkę, po czym przykręcił go do gwintu swojej maski.
Wraz z nim była Alicja, Zięba, Rajski i ktoś z Piwnic ochrzczony Metalem, on miał im drogę wskazywać. A przewodził im Wyszkowiak. Płomień został, opiekując się Wstęgą.
Kapitan podrapał się po dwutygodniowym zaroście i zawołał:
- W SZEREGU FRONTEM DO MNIE ZBIÓRKA! - wrzeszczał chyba tylko dla zasady, chociaż pokój oddzielający wyjście od Piwnic było niewielkie i dało się słyszeć każdy szmer - RAZ, DWA, TRZY, BACZNOŚĆ! SPOCZNIJ! KOLEJNO... ODLICZ!
- Raz! - zawołał Metal.
- Dwa - krzyknął Wiśnia.
- Trzy! - usłyszeli od Zięby.
- Cztery! - głos należał do Alicji.
Według Wiśni głupią decyzją było wysyłanie tylko pięciu osób do wioski, ale przypomniał sobie, że większość drogi z Wrocławia przebyli w trójkę, więc... Może nie było to takie trudne.
Masywne zasuwy na drzwiach przesunęły się, skrzypiąc.
Wiśnia poprawił wiszący mu na plecach karabin, sprawdził czy w każdej kieszeni kamizelki taktycznej, którą ściągnął i zerwał emblematy ze zwłok któregoś z nazistów podczas bitwy o Twierdzę, jest po jednym magazynku.
Kiedy inni się upewnili, czy są gotowi, Wyszkowiak pewnie pchnął drzwi i po schodach wyszli na klatkę schodową jednego z budynków, a przez drzwi idealnie w środek radioaktywnej burzy.
- Idealnie... - warnknął spod maski Metal.
Wiśnia od lat nie widział deszczu, sam śnieg. Była to całkiem miła zmiana, chociaż ciężkie krople lecące z grubej kołdry ołowianych chmur uderzające w jego podbitą skórą i gumą kurtkę (podczas jazdy tirami jego kombinezon ze Schronu 13 się podarł) nie były chyba specjalnie zdrowe. Ale cóż mógł uczynić?
Hektolitry radioaktywnej wody leciały z chmur, popękane ulice prowadziły jej całe rzeki, jej strugi spływały z zardzewiałych karoseriach pojazdów, spływały po skorodowanych rynnach do zapuszczonych kanałów, bombardowały wizjery masek przeciwgazowych, przez co ciągle musieli je przecierać grubymi rękawicami, by widzieć cokolwiek.
- Jak zamierzasz nas tam doprowadzić? - spytała Zięba.
- Przechodziłem tę trasę dziesiątki razy - Metal machnął ręką - Damy radę.
Pod ciężkim ostrzałem deszczu zaczęli lawirować ulicami, aż doszli do portu.
Wiśnia po raz pierwszy od lat zobaczył morze.
Ten ogromny masyw wody, niegdyś błękitnozielony i śmiejący się wprost w oczy, teraz falował smutno pod zasłoną deszczu, ciemny, brudny i śmierdzący. Nawet przez maski.
- Ble - pod maską skrzywiła się Alicja - Co się stało z Bałtykiem?
- Stare rzeczy, co były pod wodą - zaczął objaśniać Metal, jednocześnie schodząc na pomost. Wiśnia z brzegu wciąż wpatrywał się w morską nieskończoność - Jakieś beczki jeszcze z drugiej wojny, broń chemiczna, te sprawy... To wszystko skorodowało i cały ten syf zaczął się wylewać. Załóżcie to - otworzył skrzynię pełną starych kamizelek ratunkowych - i wchodźcie.
Założył swoją na kombinezon, pozapinał i wszedł na niewielką motorówkę, nawet nieźle zachowaną.
Wiśnia wyciągnął ze skrzyni kamizelkę w swoim rozmiarze, z niewielkim trudem dopasował i wszedł na łódkę, zaraz za Alicją. Przypomniało mu się, jak na początku, tuż po Ataku, kanały nie wyschły jeszcze do końca, a w mocniej zalanych odcinkach musieli poruszać się na improwizowanych tratewkach, zrobionych na przykład ze starych beczek. Jednak to była motorówka, jak to kiedyś mówił "full wypas".
Kiedy już wszyscy weszli, Metal zaczął objaśniać:
- To będzie najszybsza droga do Więcierza. Fakt, moglibyśmy iść ulicami, ale to by za długo trwało i byłoby więcej mutków niż jest tu, więc chyba sami rozumiecie. Dobra, paliwo jest? Jest - pociągnął pary razy za sznurek, silnik zawarczał mocniej - Wio.
Ruszyli.
Wypłynęli z portu, następnie z zatoki, nie oddalili zbytnio od brzegu, ale płynęli swobodnie, nie zachaczając o wszechobecne wraki omeg, dezet, optymistów itp.
Po niedługim czasie deszcz trochę spuścił z tonu, całe szczęście, bo Wiśnia nie mógł już znieść tego ciągłego przecierania wizjerów. Teraz mógł to robić minimalnie rzadziej.
Wiało za to bez pardonu, przez fale chwiali się niemal bez przerwy, Zięba trzymała się wciąż burty, by nie wypaść.
Wiśni zakręciło się w głowie. Zauważył, że nie tylko jemu, inni też się trochę zachwiali.
- Te jednomyślne mątwy... wytrzymajcie... - mówił Metal, próbując utrzymać normalne myślenie.
A więc jednomyślne. To samo, co mieli naziści podczas bitwy o Twierdzę, tym właśnie opętali Handlarza. Jako, że było to powodowane jakimś zmutowanym wirusem, działało nie tylko na ludzi, ale na inne stworzenia (np. mątwy) też...
Wiśni coraz bardziej kręciło się w głowie, szumiało w uszach, wzrok gasł, coraz częściej widział urywki nieswoich myśli, jakieś cudze wspomnienia, to podwodne polowania mątw, to któryś dzień z życia Zięby i Alicji w Schronie 15, to atak atomowy na Schron 13 z perspektywy Wyszkowiaka, jego stres i strach, którąś z zakrapianych imprez Rajskiego, tylko myśli Metala nie widział.
Jakiś obślizgły płat wsunął się na burtę, Wiśnia przez szum usłyszał krzyk "zabijcie!". Odczuł lekką potrzebę obrony stworzonka, które ich odwiedziło, już chciał podnieść rękę, ale Alicja go przytrzymała (w tym momencie przestał widzieć jej myśli i wspomnienia), zaś Rajski (impreza z jego wspomnień urwała się w najlepszym momencie) wziął strzelbę i strzelił w mutancią płetwę mątwy, czym odciął Wiśnię od jednomyślności.
Ten rozszerzył oczy, krzyknął, a po jego plecach spłynął zimny pot.
- Hyyy.... Hyyy.... - wzdychał ciężko - Co się stało?!
- Próbowały nas opanować - odparł Metal - Na szczęście da się im oprzeć. Dobrze wam poszło, jak na pierwszy raz. Macie farta, że była tylko jedna...
- Widziałem... Wasze myśli i wspomnienia! I tamtej mątwy!
- My też - rzekł Rajski - I twoje!
- Dobra, już się skończyło - przerwał mu Metal, kierując dalej motorówką (która, tak w nawiasie, była elegancko nazwana "trampek") - Zaraz dopłyniemy.
Faktycznie, nieopodal na brzegu stało parę chatek, pomost, a przy nich stary kuter.
Port.
Dobili do brzegu, Metal zacumował.
- Możecie zdjąć maski - oświadczył.
Toteż uczynili.
Wiśnia zsunął kaptur, schował czapę do kieszeni i po odkręceniu filtra zdjął z siebie gumową maskę. Do płuc wciągnął w miarę czyste powietrze.
- Aaaah... jak dawno tego nie robiłem... - stwierdził.
- Ja w sumie nigdy - rzekła Alicja, która w swoim płaszczu ochronnym, ale bez maski, wyglądała bardzo słodko.
- Ja też nie - powiedziała Zięba, też ładna, ale nie można było jej porównać z Alicją. Inny typ urody.
- Ja tak raz zrobiłem, przez dwa tygodnie siedziałem potem z gruźlicą - zaśmiał się Rajski, a reszta mu zawtórowała, nie licząc kapitana.
- Mamy tu coś do roboty, wiecie?! - przywołał ich do porządku.
Zeszli na pomost.
Z portu przyszła siwa kobieta w starej, czerwonej koszuli w kratę (których rękawy, mimo wiatru i deszczu, były podwinięte) i wytartych jeansach. Obcasy jej wysokich butów ze skóry zastukały na spróchniałych deskach pomostu.
- No, no! - powiedziała głośno - Tak czułam, że się w końcu o nas upomnicie! I to kogo przysłali, samego Metala z... kto to jest?
- Alianci, formalnie walczą z Rzeszą!
- Rzeszą? W sensie z tymi kurwiami, co co jakiś czas wjeżdżają tu na chama tymi swoimi samochodami i tak długo, jak bronimy się z Muru, to nie mogą nas tknąć, chyba że używają helikopterów?
- Tak, właśnie oni.
- Uhm, kojarzę, wczoraj z dziesięciu zabiliśmy - w jej głosie było słychać ironię - Chodźcie do Brzytwy, pogadamy na spokojnie.
Po zejściu na ląd przeszli przez furtkę, szli kilkanaście minut podniszczoną drogą wśród wypalonych drzew i jałowych pół, aż znaleźli się w nadgryzionym zębem czasu miasteczku zalanym mgłą, w tym czasie Metal i kobieta bez przerwy intensywnie rozmawiali, ale Wiśnia nie słyszał o czym.
Ołowiane chmury pędziły od strony morza, zlewając na dół wszystko to, co z tego morza wyparowało.
Po minięciu kilku wraków samochodów i pełnej ubytków omegi przystanęli pod łatanym dechami niewielkim budynkiem, przypominającym typowy londyński pub. Na desce powieszonej na sznurach widniał napis "Brzytwa".
- "Brzytwa"? - spytała Alicja.
- Tonący brzytwy się chwyta - odparła siwa kobieta, otwierając drzwi i ukazując pełne klientów wnętrze - A tu ludzie topią smutki...
Weszli do dużej izby, w środku przy kilku stołach siedzieli rybacy, w różnej maści kombinezonach przeciwdeszczowych, kurtkach, kapokach zakrywających brudne swetry, ich tłuste włosy zakrywały wełniane czapki, brody różnej długości zwisały spod ust. Na ścianach wisiały trofea z ryb, długie sznury poobwieszane bojami i jednokolorowe lampki choinkowe, zapewniające oświetlenie. Za ławki służyły kosze na ryby, beczki i stosy kół ratunkowych.
- Flak! - zawołała siwa kobieta. Siwy brodacz w siatce kucharskiej na włosach wychylił się spod lady.
- Stara Maria! - odkrzyknął - Widzę, że przyprowadziłaś gości, kruca bomba! Nowi w mieście?!
- Na całym Pomorzu! A przynajmniej w pewnym stopniu...
- Mówisz?! Podejdźcie mi no tu.
Grupka przepchnęła się przez tłum rybaków, żeglarzy, garbarzy, kucharzy, handlarzy i techników każdej płci, wzrostu i innych cech, aż do baru stricte, gdzie usiedli na stołkach, tuż naprzeciw kucharza Flaka, człowieka dość wysokiego, wyglądającego na silnego, o typowo nordyckiej urodzie. Wiśni przypominał z wyglądu jednego kolegę swojego ojca, jeszcze sprzed wojny, niejakiego Sławka. Swoimi jasnymi oczami badawczo przyglądał się przemoczonym przybyszom.
- A więc kto to, kruca bomba? - skierował pytanie do Starej Marii.
- Metala chyba poznajesz - odpowiedziała, Metal zaś mu pomachał - Ten z Piwnic Kartuskich.
- No poznaję. A ci? - Flak wskazał na wysłanników Aliantów - Mówisz, że nie z Pomorza, więc raczej nie są z Trójmiasta. A to znaczy, że gdzie indziej przeżyli też ludzie. W sumie mnie to nie dziwi, ale cieszy. Mam nadzieję że są mili. Bo ci, kruca bomba, naziści z Bremenhaven nie byli...
- Przynajmniej już gryzą piach, nie to co te chuje co u nas są... Zaraza, dobra, wracając; to są kapitan Wyszkowiak, Zięba, Rajski, Alicja i Wiśnia. Ta pierwsza czwórka jest z Bydgoszczy, a ten ostatni z Wrocławia.
Flak zagwizdał z podziwem.
- Nooo, to długą drogę przebyli, kruca bomba. To może po darmowym piwku na powitanie i zmianę tych smutnych minek na uśmiechy, co? Oliwka! Podajno tu proszę tych, no... No piw dla tych państwa, kruca bomba!
Po chwili z kuchni wyszła drobna dziewczyna w okularach (niestłuczonych!), niosąc na tacy kilka kufli. Postawiła je przed gośćmi, dygnęła nieśmiało i poszła odebrać czyjeś zamówienie.
Wiśnia pociągnął łyka z kufla. Naprawdę świetny trunek.
- Wybaczcie, muszę iść obsłużyć klientelę, kruca bomba - rzekł Flak - Bywajcie!
Posiedzieli chwilę we względnej ciszy. Względnej, bo w tle ktoś na gramofonie puścił "One more time" dawnego zespołu Daft Punk. Co prawda było trochę zniekształcone, ale dało się słuchać.
- No dobra. Jesteście stamtąd, skąd jesteście, walczycie z Rzeszą i tak dalej. A teraz: czemu tu jesteście?
- Otóż - zaczął mówić Metal - Z dwóch powodów. Pierwszym jest przerwa w waszych dostawach ryb. Chcemy się dowiedzieć dlaczego.
- Cóż... - Maria westchnęła - Sytuacja jest taka. Wiesz, że nas często atakowały mutanty. Te jednomyślne mątwy, rekiny o dwóch główach, błotniaki, ten cały syf co się rodził we mgle niedaleko Bałtyjska w Obwodzie... Wiesz, o czym mówię, nie?
- No - przytaknął Metal.
- No i ostatnio do tego doszła Rzesza, która nagle zapragnęła aneksji - Wiśni Ta sytuacja skojarzyła mu się z atakiem na Wolne Enklawy w celu ekspansji - Połów też ostatnio mizerny... Zwyczajnie nie nadążamy.
- Nie mogliście czegoś powiedzieć? Jakiś list wysłać czy coś?
- Droga lądem odcięta, żaden wysłany goniec nie wrócił, przechwytują ich Rzeszowcy. Ostatnia omega zatonęła dwa tygodnie temu, po krwawej bitwie z błotniakami. Ze statków pozostał nam tylko Chrobry, ale nie będziemy przecież wysyłali potężnego kutra rybackiego, zdolnego pomieścić ze sto osób, tylko po to by wysłać kartkę.
- A nie mogliście po prostu wysłać nim towaru?
- Czy ty mnie słuchasz? Mówiłam przecież, że połów mizerny. Od ostatniej dostawy uzbieraliśmy wam pół skrzyni wisielców, a sami też musimy coś jeść.
- Co możemy zrobić, by dostawy wróciły? Piwnicom grozi klęska głodowa, wasze warzywa już nie wystarczą na tysiąc osób.
- Cieszcie się, że w ogóle je macie. Cóż... Obozowi Rzeszy przydałby się porządny kopniak w jaja, że skoro od dwóch lat nas nie podbili, to nie warto próbować. Jeśli nam pomożecie przełamać blokadę lądową, to będziemy mogli przejąć ich zapas ryb i wam dostarczyć.
- Czy to nie zaburzy naszej neutralności? - zmartwił się Metal.
- Znasz termin "zielone ludziki"? Zdjemiecie emblematy z mundurów i was nie poznają.
- Hmmm... no dobra, przemyślimy to. Teraz drugi powód, czemu tu jesteśmy: Alianci potrzebują łodzi.
- Możemy oddać im kuter, jeśli tylko pomogą przełamać blokadę. Naziści zabrali nam nasze omegi, jeśli je odzyskamy, będziemy mogli swobodnie pływać. Czyli umowa stoi?
- Chyba tak... Wyszkowiak?
- Mnie pasuje.
- Jeszcze skontaktuję się z Piwnicami w tej sprawie.
- Dobra.
Poczęła zerować kufel, Wiśnia również pociągnąć łyk ze swojego. W międzyczasie wrócił Flak.
- No i co, kruca bomba, dogadali się?
- Ano - Maria odstawiła pusty kufel.
- I co?
- Chyba skończy się nasz problem z IV Rzeszą.
- Ooo, zajebiście! Jak coś, to ja zawsze chętnie pomogę rozkwasić parę nazistowskich głów, choćby miały z nieba kruce bomby spadać, haha!
Po krótkim kontakcie przez radiostację z Augustynem i kapralem Jóźwiakiem dowiedzieli się jednego.
Nadchodzi kolejna walka.
Prawdopodobnie ich ostatnia w tym kraju.
CZYTASZ
Metro 2033 - Polska
Science FictionRok 2033. Od III wojny światowej minęło 20 lat. Chociaż trwała ona kilka godzin, pociągnęła za sobą skutki rozciągnięte na pół stulecia, jeśli nie dłużej. Ogromny poziom promieniowania, mutanty i sroga zima nuklearna nie dają żyć. Na Polskę i na res...