Wiśnia znowu miał ten koszmar. Wraca do schronu i widzi swoją porozszarpywaną rodzinę. Leżą. Na ziemi. Zakrwawieni. Bez niektórych kończyn. Mają pusty wzrok. Mętny i martwy. Nie widać w nich tej jasnej iskierki życia. Widział to. Mając zaledwie 19 lat. W ciemnym schronie. W ciemnym świecie. W martwym świecie. Otworzył oczy. Zobaczył sufit. Zobaczył? Tak. Lampka była zapalona. Wstęga i Płomień siedzieli przy niej, przytulając się i szepcząc między sobą:
- Kocham cię...
- Ja ciebie też...
Wiśnia wygrzebał się ze śpiwora i popatrzył na nich zmęczonym wzrokiem.
- Cześć Andrzej! - przywitał się Krzysztof, też niewyspany
- Cześć.
Wiśnia pomyślał, że ma już rodzinę. Nie taką samą, jak jego rodzice i siostra, a nową. I kochał ją tak samo. Wstęga popatrzyła na jego zamglonym wzrokiem, ale przytomnym. Uśmiechnęła się radośnie i pomachała Wiśni. On też się uśmiechną i odmachał.
- Samogonu? - spytał Płomień
- Nie mam ochoty na alkohol... Jest herbata grzybowa?
- Suszona jest, mogę ci zrobić.
- A są inne niż suszona?
- Kiedyś Lisu wymyślił wywar grzybowy mieszany z gorącą wodą. Zrobił na tym fortunę, ale tylko w Nowym Watykanie.
- E tam, do Wolnych Enklaw już żadna karawana nie przychodzi od lat...
- No nieważne. Masz, zrobiłem.
- Dzięki. *Zieeew*... Nie wyspałem się dzisiaj... - stwierdził, biorąc łyka
- Ja też... - jęknęła Wstęga, kładąc głowę na ramieniu Płomienia
Zjedli kilka suszonych karaluchów. Mieszkańcy Wrocławia znaleźli dobry sposób na wyżywienie. Robaki. Tłumaczyli to sobie, że to takie samo mięso jak te niebiosa w ustach, które jadano przed Atakiem, tylko pokrojone na mniejsze części. I, co ciekawe, to w sumie była prawda. Takie korzenie dawnych niebios w ustach. Zjedli, popili wodą filtrowaną i zaczęli przygotowywać się do wyjścia na Powierzchnię. Przyodziali kurtki, nałożyli maski przeciwgazowe i czapki na głowy. Zebrali cały ekwipunek do plecaków.
- To co, idziemy? - spytał Płomień
- No idziemy.
Odsunęli zapory od przejścia i zaczęli wspinać się po schodach. Otworzyli stare drzwi. Przywitało ich szare światło dzienne, mroźny wiatr i płatki śniegu, które sprawiły po opadnięciu na licznik Geigera, że ten zaczynał trajkotać. Wiśnia dokręcił filtr i wciągnął haust. Świeższe powietrze, niż to co było w katakumbach gnieźnieńskiego kościoła, jednak wciąż nie to samo, co było przed Atakiem. Zobaczyli ruiny miasta, pokryte lepkim śniegiem i lodem.
- Chłopaki? - odezwała się Wstęga - Myślicie, że tu ktoś przeżył?
- Oprócz tamtych wiecznych rycerzy, to chyba nikt. Nie chcę mi się penetrować kanałów...
- A może przeżyli gdzieś indziej?
- Tu nie było metra, więc...
- Co?
- Co "co"?
- Co to jest "metra"?
- Metro to była przedwojenna sieć pociągów podziemnych. Tak jakby.
- ...Co?
- Ehhh... Kiedy indziej ci wyjaśnię.
Coś się poruszyło za rogiem. Wzdrygnęli się. Natychmiast wyciągnęli kusze i broń białą. Podkradli się bliżej. Grupa zmutowanych psów zjadała że smakiem swojego kompana. Jeden jednak nie jadł. Obserwował, był strażnikiem. Poruszał chwilę nosem, wciągając powietrze i popatrzył groźnym wzrokiem na róg, za którym ukrywała się grupka stalkerów z Wrocławia. Zawarczał. Reszta też tam skierowała łby i zawarczała. Ich martwy kolega leżał na środku ich stada, ogryziony do kości.
- SPIER*ALAMY!!! - krzyczał Wiśnia, uciekając w stronę budynku, na którym stał helikopter.
Rudy i blondynka rzuci się za nim, uciekając jednocześnie przed watahą szarików, bo te stworzenia najbardziej przypominały. Doganiały ich. Płomień strzelił na oślep w tył, strzała prześlizgnęła się po czole gnijącego szarika i upadła, łamiąc się. Łby jak ze stali - pomyślał Wiśnia. Pierwszy z nich dobiegał już do Wstęgi. Już otwierał pysk, by wgryźć się w jej nogę, ale ta odskoczyła, wskakując na jego grzbiet i łamiąc mu kręgosłup. Pies jęknął i padł. Zostały cztery. Dwa dobiegały do Płomienia, który mimo długich nóg biegł dość wolno. Inny też biegł do Wstęgi, a czwarty dobiegał już do Wiśni. Serce mu waliło niczym młot kowalski. Wyciągną maczetę. Wykorzystał taktykę Wstęgi i skoczył na szarika, wbijając mu w plecy ostrze. Pies zdechł, Wiśnia z niego spadł. Minął go Płomień i dwa szariki. Jeden zawrócił i skoczył na Wiśnię, gryząc go jednocześnie w lewe ramię. Andrzej złapał go za szczękę i ją wyłamał. Pies zaskowyczał. Wiśnia uchwycił jego nos i przytrzymał, jednocześnie wbijając maczetę w czarne podniebienie, przechodząc przez jamę nosową i wsuwając się w mózg. Szarik umarł. Wiśnia spojrzał na kolegów, jak już wygrzebał się spod truchła mutka. Płomień trzymał ciało szarika z nienaturalnie wykrzywioną głową, nawet jak na drugą generację zmutowanych psów. Obok stała Wstęga z łukiem w ręku i martwym psem obok. Udało się. Pokonali je.
- Wiśnia! Wiśnia! Nic ci nie jest? - spytali Płomień i Wstęga, podchodząc do leżącego stalkera. Pod jego ramieniem rosła na śniegu czerwona plama
- Trochę boli mnie ręka...
- O ja pie*dole, Krzysiek, daj mi apteczkę. Musimy to zaraz opatrzyć... Jest w miarę czysta szmata... Trochę wody... Wiążemy... Powinno być dobrze - skończyła Wstęga
- Eh... Dzięki...
- Dasz radę prowadzić?
- Chyba tak.
Weszli na dach budynku, wyruszyli z tego przeklętego miasta helikopterem.* * *
- Kierują się na Garnizon Bydgoski... Co robić, mój Wodzu?
- Skończ z nimi. Nie mogą do nich dołączyć...
- Tak jest!Ale jazda. Dziękuję
CZYTASZ
Metro 2033 - Polska
Science FictionRok 2033. Od III wojny światowej minęło 20 lat. Chociaż trwała ona kilka godzin, pociągnęła za sobą skutki rozciągnięte na pół stulecia, jeśli nie dłużej. Ogromny poziom promieniowania, mutanty i sroga zima nuklearna nie dają żyć. Na Polskę i na res...