Rozdział 23 - Rycerze Zakonu Gnieźnieńskiego Spod Znaku Radiacji cz. 2

610 41 37
                                    

Wiśnia znowu miał ten koszmar. Wraca do schronu i widzi swoją porozszarpywaną rodzinę. Leżą. Na ziemi. Zakrwawieni. Bez niektórych kończyn. Mają pusty wzrok. Mętny i martwy. Nie widać w nich tej jasnej iskierki życia. Widział to. Mając zaledwie 19 lat. W ciemnym schronie. W ciemnym świecie. W martwym świecie. Otworzył oczy. Zobaczył sufit. Zobaczył? Tak. Lampka była zapalona. Wstęga i Płomień siedzieli przy niej, przytulając się i szepcząc między sobą:
- Kocham cię...
- Ja ciebie też...
Wiśnia wygrzebał się ze śpiwora i popatrzył na nich zmęczonym wzrokiem.
- Cześć Andrzej! - przywitał się Krzysztof, też niewyspany
- Cześć.
Wiśnia pomyślał, że ma już rodzinę. Nie taką samą, jak jego rodzice i siostra, a nową. I kochał ją tak samo. Wstęga popatrzyła na jego zamglonym wzrokiem, ale przytomnym. Uśmiechnęła się radośnie i pomachała Wiśni. On też się uśmiechną i odmachał.
- Samogonu? - spytał Płomień
- Nie mam ochoty na alkohol... Jest herbata grzybowa?
- Suszona jest, mogę ci zrobić.
- A są inne niż suszona?
- Kiedyś Lisu wymyślił wywar grzybowy mieszany z gorącą wodą. Zrobił na tym fortunę, ale tylko w Nowym Watykanie.
- E tam, do Wolnych Enklaw już żadna karawana nie przychodzi od lat...
- No nieważne. Masz, zrobiłem.
- Dzięki. *Zieeew*... Nie wyspałem się dzisiaj... - stwierdził, biorąc łyka
- Ja też... - jęknęła Wstęga, kładąc głowę na ramieniu Płomienia
Zjedli kilka suszonych karaluchów. Mieszkańcy Wrocławia znaleźli dobry sposób na wyżywienie. Robaki. Tłumaczyli to sobie, że to takie samo mięso jak te niebiosa w ustach, które jadano przed Atakiem, tylko pokrojone na mniejsze części. I, co ciekawe, to w sumie była prawda. Takie korzenie dawnych niebios w ustach. Zjedli, popili wodą filtrowaną i zaczęli przygotowywać się do wyjścia na Powierzchnię. Przyodziali kurtki, nałożyli maski przeciwgazowe i czapki na głowy. Zebrali cały ekwipunek do plecaków.
- To co, idziemy? - spytał Płomień
- No idziemy.
Odsunęli zapory od przejścia i zaczęli wspinać się po schodach. Otworzyli stare drzwi. Przywitało ich szare światło dzienne, mroźny wiatr i płatki śniegu, które sprawiły po opadnięciu na licznik Geigera, że ten zaczynał trajkotać. Wiśnia dokręcił filtr i wciągnął haust. Świeższe powietrze, niż to co było w katakumbach gnieźnieńskiego kościoła, jednak wciąż nie to samo, co było przed Atakiem. Zobaczyli ruiny miasta, pokryte lepkim śniegiem i lodem.
- Chłopaki? - odezwała się Wstęga - Myślicie, że tu ktoś przeżył?
- Oprócz tamtych wiecznych rycerzy, to chyba nikt. Nie chcę mi się penetrować kanałów...
- A może przeżyli gdzieś indziej?
- Tu nie było metra, więc...
- Co?
- Co "co"?
- Co to jest "metra"?
- Metro to była przedwojenna sieć pociągów podziemnych. Tak jakby.
- ...Co?
- Ehhh... Kiedy indziej ci wyjaśnię.
Coś się poruszyło za rogiem. Wzdrygnęli się. Natychmiast wyciągnęli kusze i broń białą. Podkradli się bliżej. Grupa zmutowanych psów zjadała że smakiem swojego kompana. Jeden jednak nie jadł. Obserwował, był strażnikiem. Poruszał chwilę nosem, wciągając powietrze i popatrzył groźnym wzrokiem na róg, za którym ukrywała się grupka stalkerów z Wrocławia. Zawarczał. Reszta też tam skierowała łby i zawarczała. Ich martwy kolega leżał na środku ich stada, ogryziony do kości.
- SPIER*ALAMY!!! - krzyczał Wiśnia, uciekając w stronę budynku, na którym stał helikopter.
Rudy i blondynka rzuci się za nim, uciekając jednocześnie przed watahą szarików, bo te stworzenia najbardziej przypominały. Doganiały ich. Płomień strzelił na oślep w tył, strzała prześlizgnęła się po czole gnijącego szarika i upadła, łamiąc się. Łby jak ze stali - pomyślał Wiśnia. Pierwszy z nich dobiegał już do Wstęgi. Już otwierał pysk, by wgryźć się w jej nogę, ale ta odskoczyła, wskakując na jego grzbiet i łamiąc mu kręgosłup. Pies jęknął i padł. Zostały cztery. Dwa dobiegały do Płomienia, który mimo długich nóg biegł dość wolno. Inny też biegł do Wstęgi, a czwarty dobiegał już do Wiśni. Serce mu waliło niczym młot kowalski. Wyciągną maczetę. Wykorzystał taktykę Wstęgi i skoczył na szarika, wbijając mu w plecy ostrze. Pies zdechł, Wiśnia z niego spadł. Minął go Płomień i dwa szariki. Jeden zawrócił i skoczył na Wiśnię, gryząc go jednocześnie w lewe ramię. Andrzej złapał go za szczękę i ją wyłamał. Pies zaskowyczał. Wiśnia uchwycił jego nos i przytrzymał, jednocześnie wbijając maczetę w czarne podniebienie, przechodząc przez jamę nosową i wsuwając się w mózg. Szarik umarł. Wiśnia spojrzał na kolegów, jak już wygrzebał się spod truchła mutka. Płomień trzymał ciało szarika z nienaturalnie wykrzywioną głową, nawet jak na drugą generację zmutowanych psów. Obok stała Wstęga z łukiem w ręku i martwym psem obok. Udało się. Pokonali je.
- Wiśnia! Wiśnia! Nic ci nie jest? - spytali Płomień i Wstęga, podchodząc do leżącego stalkera. Pod jego ramieniem rosła na śniegu czerwona plama
- Trochę boli mnie ręka...
- O ja pie*dole, Krzysiek, daj mi apteczkę. Musimy to zaraz opatrzyć... Jest w miarę czysta szmata... Trochę wody... Wiążemy... Powinno być dobrze - skończyła Wstęga
- Eh... Dzięki...
- Dasz radę prowadzić?
- Chyba tak.
Weszli na dach budynku, wyruszyli z tego przeklętego miasta helikopterem.

* * *

- Kierują się na Garnizon Bydgoski... Co robić, mój Wodzu?
- Skończ z nimi. Nie mogą do nich dołączyć...
- Tak jest!

Ale jazda. Dziękuję

Metro 2033 - PolskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz