Wstęga wyszła z krzaków.
- Wyrzygałam chyba cały żołądek... - westchnęła.
Szli już od 8 godzin przez las. Mocno się napromieniowali. Kiszki grały im marsza, bo co zjedli, to zwracali, więc lepiej było nie ryzykować. Tylko woda im się przyjmowała, a tej było coraz mniej. Nie mogli też jej uzupełnić, bo wszystkie źródełka po drodze były skażone i zamarznięte. Ogólnie było źle. Nikt się nie odzywał, Szli bladzi, poowijani w materiały zastępujące bandaże. Nadszedł wieczór. A wraz z nim ciemności niezmierzone.
- Mamy lampę?
- Nie...
- Ku*wa...
Ciemność otoczyła ich z każdej strony i jedyne co było dla grupy ocalałych bodźcem, to dotyk, zapach i dźwięk. A tychże rzeczy też by niewiele. Tylko dotyk ubrań, zapach zaschniętej krwi i dźwięk szurania i skrzypienia śniegu. Powoli zbliżali się do końca lasu. Był coraz zimniej. Chłodny wiatr przebijał się przez kurtki i łechtał blade skóry ocalałych. Wiśni zakręciło się w głowie.
- Niedobrze mi... - szepnął
Odwrócił się tam, gdzie teoretycznie powinny być krzaki i z żołądka popłynęła mu żółć. Wytarł usta rękawem i poszedł dalej. Usłyszał z lewej tąpnięcie.
- Krzysiek? - zapytał
- Jestem. Co ze Wstęgą?
Po lewej usłyszał kroki biegnącego Płomienia i trzaśnięcie niezginanych od dawna kolan.
- Wstęga, Wstęga...
- Żyję... Gdzie jesteś... Krzysztof?
- Trzymam cię...
- Potknęłam się. Słabo mi...
- Nam też... - odparł Wiśnia - Musimy dojść do Bydgoszczy, tam na pewno będą ludzie...
Od lewej zabrzmiał głośny ryk. Coś rozjaśniało. Z lasu wyszedł ogromny pająk ze swoimi koleżkami. Ich odnóża świeciły, oślepiając trójkę. Wiśnia wziął z pleców kuszę. Pająk podniósł masywną nogę i uderzył nią tuż obok uzbrojonego Andrzeja. Załadował bełt do kuszy, naciągnął korbą cięciwę i strzelił. Nawet nie musnął stworzenia. Coś lepkiego otoczyło jego rękę. Nie mógł się z tego wyplątać, a to zaczęło się rozrastać po jego ciele. Sparaliżowało mu już rękę, szyję i nogę. Pajęczyna - pomyślał. Spróbował ruszyć ręką, ale nic z tego nie wyszło, ba, nawet zaczęło się szybciej rozrastać. Otoczyło go w całości. Nie mógł ustać, upadł. Zrobił się senny. Zobaczył jeszcze chwilę walkę Płomienia i Wstęgi z pajęczakami. Zobaczył też trójkę ludzi biegnących na pająki. Zamknął oczy.
- Aaandrzeeej - usłyszał tylko i zasnął.* * *
- Andrzejek? Andrzej! Obudź się!
Wiśnia otworzył oczy. Poczuł zapach świeżej pościeli i czystego powietrza. Przed sobą widział uśmiechniętą twarz swojego ojca.
- Tata?
- Tak synku. To ja - na łysinie pojawiły się zmarszczki od uśmiechu
- Ale przecież...
- Wiem. Ty też.
- Ale...
- Spokojnie. Nie na długo. Wkrótce znowu tam wstaniesz.
Andrzej wstał. Rozejrzał się. Znowu był w swoim pokoju, znowu miał trzynaście lat. Za oknem śpiewały skowronki siedzące na czereśni rosnącej na podwórku. W drzwiach ujrzał mamę i siostrę.
- Synu, chcieliśmy powiedzieć ci jedną rzecz. Jesteśmy dumni. Poświęcasz własne życie dla życia osób, których nawet nie znasz - szepnęła mama
- To jest niebo? Ja chcę tu zostać.
- Twoje zadanie nie jest jeszcze zakończone. Zaraz tam wrócisz - powiedziała siostra
- Tak za wami tęsknię...
- Kiedyś na pewno się zobaczymy. Chodź, przytul się.
Andrzej wstał. Objął rękami rodzinę. Tak dawno ich nie widział. Spojrzał na nich jeszcze raz. Uśmiechali się. Wszystko się rozjaśniło.* * *
Wiśnia znowu otworzył oczy. Już nie widział jasnego i czystego sufitu ani nie czuł świeżo wypranej pościeli. Ale tu brzydko - pomyślał Andrzej - I ten koc strasznie śmierdzi.
Był w jakimś pomieszczeniu. Leżał na łóżku, obok niego były dwa inne. Jego ręka była grubo zabandażowana i usztywniona, do drugiej ręki była podłączona kroplówka. Trochę bolało go... wszystko. Zamrugał oczami, by wyostrzyć wzrok. Na ścianie namalowany był czerwony krzyż symbolizujący prawdopodobnie ambulatorium. Na łóżkach obok leżeli jacyś ludzie, wygoleni i wytatuowani, ale mimo wszystko pokryci bliznami i oparzeniami. Łóżka rozdzielały stoliczki. Wiśnia spojrzał na swój. Stał tam jego plecak, na ścianie pokrytej grzybem i resztkami farby i tynku wisiała jego kurtka. Gdzie ja jestem? - pomyślał. Spróbował wstać. Jednak bolące plecy nie dawały za wygraną. Mięśnie, za długo nieruchome trochę zdrętwiały. Przeraził go nagle dźwięk kroków z korytarza. Przymknął oczy, tak by widzieć, co się dzieje. Do ambulatorium wkroczył człowiek w moro i rudy młodzik. Za nimi szła skromna, acz wyglądająca na silną blondynka z zielonymi oczami.
- Śpi? - spytała
- Chyba... - odparł żołnierz
- Niee... - westchnął Andrzej
Wstęga, bo ona była tą dziewczyną, od razu się rzuciła do Wiśni, zaraz po niej podszedł Płomień.
- Co... się dzieje? Źle się czuję...
- Spokojnie, ciiii, spokojnie. Jesteś bezpieczny. W ambulatorium - odparł Płomień
- A gdzie to ambulatorium?
- W schronach Garnizonu Bydgoskiego. Zapadłeś w śpiączkę na miesiąc.
CZYTASZ
Metro 2033 - Polska
Ciencia FicciónRok 2033. Od III wojny światowej minęło 20 lat. Chociaż trwała ona kilka godzin, pociągnęła za sobą skutki rozciągnięte na pół stulecia, jeśli nie dłużej. Ogromny poziom promieniowania, mutanty i sroga zima nuklearna nie dają żyć. Na Polskę i na res...