Rozdział 25 - To Heaven And Back

560 42 7
                                    

Wstęga wyszła z krzaków.
- Wyrzygałam chyba cały żołądek... - westchnęła.
Szli już od 8 godzin przez las. Mocno się napromieniowali. Kiszki grały im marsza, bo co zjedli, to zwracali, więc lepiej było nie ryzykować. Tylko woda im się przyjmowała, a tej było coraz mniej. Nie mogli też jej uzupełnić, bo wszystkie źródełka po drodze były skażone i zamarznięte. Ogólnie było źle. Nikt się nie odzywał, Szli bladzi, poowijani w materiały zastępujące bandaże. Nadszedł wieczór. A wraz z nim ciemności niezmierzone.
- Mamy lampę?
- Nie...
- Ku*wa...
Ciemność otoczyła ich z każdej strony i jedyne co było dla grupy ocalałych bodźcem, to dotyk, zapach i dźwięk. A tychże rzeczy też by niewiele. Tylko dotyk ubrań, zapach zaschniętej krwi i dźwięk szurania i skrzypienia śniegu. Powoli zbliżali się do końca lasu. Był coraz zimniej. Chłodny wiatr przebijał się przez kurtki i łechtał blade skóry ocalałych. Wiśni zakręciło się w głowie.
- Niedobrze mi... - szepnął
Odwrócił się tam, gdzie teoretycznie powinny być krzaki i z żołądka popłynęła mu żółć. Wytarł usta rękawem i poszedł dalej. Usłyszał z lewej tąpnięcie.
- Krzysiek? - zapytał
- Jestem. Co ze Wstęgą?
Po lewej usłyszał kroki biegnącego Płomienia i trzaśnięcie niezginanych od dawna kolan.
- Wstęga, Wstęga...
- Żyję... Gdzie jesteś... Krzysztof?
- Trzymam cię...
- Potknęłam się. Słabo mi...
- Nam też... - odparł Wiśnia - Musimy dojść do Bydgoszczy, tam na pewno będą ludzie...
Od lewej zabrzmiał głośny ryk. Coś rozjaśniało. Z lasu wyszedł ogromny pająk ze swoimi koleżkami. Ich odnóża świeciły, oślepiając trójkę. Wiśnia wziął z pleców kuszę. Pająk podniósł masywną nogę i uderzył nią tuż obok uzbrojonego Andrzeja. Załadował bełt do kuszy, naciągnął korbą cięciwę i strzelił. Nawet nie musnął stworzenia. Coś lepkiego otoczyło jego rękę. Nie mógł się z tego wyplątać, a to zaczęło się rozrastać po jego ciele. Sparaliżowało mu już rękę, szyję i nogę. Pajęczyna - pomyślał. Spróbował ruszyć ręką, ale nic z tego nie wyszło, ba, nawet zaczęło się szybciej rozrastać. Otoczyło go w całości. Nie mógł ustać, upadł. Zrobił się senny. Zobaczył jeszcze chwilę walkę Płomienia i Wstęgi z pajęczakami. Zobaczył też trójkę ludzi biegnących na pająki. Zamknął oczy.
- Aaandrzeeej - usłyszał tylko i zasnął.

* * *

- Andrzejek? Andrzej! Obudź się!
Wiśnia otworzył oczy. Poczuł zapach świeżej pościeli i czystego powietrza. Przed sobą widział uśmiechniętą twarz swojego ojca.
- Tata?
- Tak synku. To ja - na łysinie pojawiły się zmarszczki od uśmiechu
- Ale przecież...
- Wiem. Ty też.
- Ale...
- Spokojnie. Nie na długo. Wkrótce znowu tam wstaniesz.
Andrzej wstał. Rozejrzał się. Znowu był w swoim pokoju, znowu miał trzynaście lat. Za oknem śpiewały skowronki siedzące na czereśni rosnącej na podwórku. W drzwiach ujrzał mamę i siostrę.
- Synu, chcieliśmy powiedzieć ci jedną rzecz. Jesteśmy dumni. Poświęcasz własne życie dla życia osób, których nawet nie znasz - szepnęła mama
- To jest niebo? Ja chcę tu zostać.
- Twoje zadanie nie jest jeszcze zakończone. Zaraz tam wrócisz - powiedziała siostra
- Tak za wami tęsknię...
- Kiedyś na pewno się zobaczymy. Chodź, przytul się.
Andrzej wstał. Objął rękami rodzinę. Tak dawno ich nie widział. Spojrzał na nich jeszcze raz. Uśmiechali się. Wszystko się rozjaśniło.

* * *

Wiśnia znowu otworzył oczy. Już nie widział jasnego i czystego sufitu ani nie czuł świeżo wypranej pościeli. Ale tu brzydko - pomyślał Andrzej - I ten koc strasznie śmierdzi.
Był w jakimś pomieszczeniu. Leżał na łóżku, obok niego były dwa inne. Jego ręka była grubo zabandażowana i usztywniona, do drugiej ręki była podłączona kroplówka. Trochę bolało go... wszystko. Zamrugał oczami, by wyostrzyć wzrok. Na ścianie namalowany był czerwony krzyż symbolizujący prawdopodobnie ambulatorium. Na łóżkach obok leżeli jacyś ludzie, wygoleni i wytatuowani, ale mimo wszystko pokryci bliznami i oparzeniami. Łóżka rozdzielały stoliczki. Wiśnia spojrzał na swój. Stał tam jego plecak, na ścianie pokrytej grzybem i resztkami farby i tynku wisiała jego kurtka. Gdzie ja jestem? - pomyślał. Spróbował wstać. Jednak bolące plecy nie dawały za wygraną. Mięśnie, za długo nieruchome trochę zdrętwiały. Przeraził go nagle dźwięk kroków z korytarza. Przymknął oczy, tak by widzieć, co się dzieje. Do ambulatorium wkroczył człowiek w moro i rudy młodzik. Za nimi szła skromna, acz wyglądająca na silną blondynka z zielonymi oczami.
- Śpi? - spytała
- Chyba... - odparł żołnierz
- Niee... - westchnął Andrzej
Wstęga, bo ona była tą dziewczyną, od razu się rzuciła do Wiśni, zaraz po niej podszedł Płomień.
- Co... się dzieje? Źle się czuję...
- Spokojnie, ciiii, spokojnie. Jesteś bezpieczny. W ambulatorium - odparł Płomień
- A gdzie to ambulatorium?
- W schronach Garnizonu Bydgoskiego. Zapadłeś w śpiączkę na miesiąc.

Metro 2033 - PolskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz