Rozdział 41 - Piwnice Kartuskie

462 25 29
                                    

Jako że Martinion ma lekkie opóźnienie, dalej na razie napiszę ja.

(02.02.18 - #1 w Science-Fiction. Dziękuję (ಥ﹏ಥ))

(08.02.18 - licznik wyświetleń przechodzi próg 10 tys. :3)

(10.02.18 - stuknął setny obserwujący :3 to chyba jakiś miesiąc przełomów)

- Ku pamięci poległych podczas walki z nazistami - zawołał człowiek, który pod maską z twardości skrywał kilotony stresu; kapitan Wyszkowiak - Całość, baczność! - przyłożył do czapki dwa palce w geście salutu, wszyscy zaś uczynili podobnie - Spocznij!
Po pobudce w Piwnicach Kartuskich, tuż po tak zwanej "porannej toalecie", przeszli do uczczenia śmierci czternastu towarzyszy broni. Jedenastu dalej leżało i powoli rozkładało się na płonących ruinach Twierdzy Malbork, za to trzech, zapakowanych w worki, czekało na masowe spalenie na Powierzchni.
Władzom Aliantów, konkretnie to kapitanowi oraz kapralowi, nie pozwolono uczcić śmierci poległych podczas mszy odprawianej przez Piotra, to by doprowadziło do agresywnych zachowań tutejszych odłamów heretycznych.
Smutne, acz zrozumiałe.
Po ceremoniach mieli chwilę luzu.
Wiśnia wraz z Płomieniem zaczęli przechadzać się po Piwnicach.
Tunele ciągnęły się długimi metrami, między pomieszczeniami, które przed Atakiem były zwykłymi piwnicami, a między nimi wydrążone niewprawną ręką i tępym narzędziem dłużyły się tunele łącznikowe, często równie tłoczne i duszne, co reszta piwnic.
Na wolnych skrawkach podłogi często można było zauważyć szczura lub dwa, też w ich okolicy kręciły się dzieci, bo upolować szczura i przynieść mamie, by ugotowała, to równoznaczne z byciem najpopularniejszym w szkole, tak przynajmniej objaśniał Romek, którego to Płomień spotkał po drodze, gdy ten próbował złapać stare, opasłe szczurzysko.
A i szkołę też tu mieli, a jakże.
We wschodniej części piwnic (które, nawiasem mówiąc, były zbudowane na planie krzyża z przejściami łączącymi końce tuneli wskazującymi każdą stronę świata, przez co Piwnice na planie wyglądały jak kwadrat z przekątnymi) były masywne wrota, prowadzące do szkolnego schronu bombowego z czasów II wojny światowej.
Podczas Ataku nikt się tam nie ukrył, bo były wakacje, chyba żeby liczyć grupkę sprzątaczek, które we własnej głupocie po wszystkim wyszły na wciąż płonące ruiny Gdyni, gdzie szybko zabiło je promieniowanie.
Mieszkańcy Piwnic po paru tygodniach od tamtego wydarzenia wyważyli drzwi schronu, a z części, które jeszcze trzy tygodnie wcześniej były uznawane za śmieci, zbudowano porządną klasę i ocaloną młodzież uczono matematyki, historii, geografii i polskiego, ale gdy te wszystkie przedmioty straciły na znaczeniu (po co uczyć się o świecie, który już nie istnieje?), zaczęli uczyć ich sztuki przetrwania, palenia ognisk, budowy broni, oprawiania mutancich skór, patroszenia martwych ciał i tak dalej.
Po jednym tunelu w każdą stronę było po jednej części, w południowej (z której to przyszli) część odkażeniowa, tam się przychodziło i wychodziło na Powierzchnię, oczyszczało siebie i kombinezony ochronne wodą i płynami odkażającymi, w północnej część techniczna, wszelkie generatory, magazyny sprzętu, uzbrojenia i takie tam znajdowały się właśnie w tym miejscu, w zachodnim były niewielkie mieszkanka po kilka osób na komórkę plus ci śpiący na "ulicy", a we wschodnim był targ i magazyny produktów pierwszej potrzeby.
Tam też się udali, w zgiełk straganów.
Wiśnia na jednym z nich zobaczył coś obłego, brzydkiego, brudnego, którego blada, pomarańczowa barwa bardzo dekompilowała się z szaroburymi Piwnicami, ale za to od jak dawna nie widzianego. Marchewkę.
- Przepraszam - zaczął mówić.
- Dzień dobry! - odparł energicznie wychudzony sprzedawca - Ja jestem Seler i tutaj sprzedaję!
- Tak, umm... Czy to są...?
- Warzywa! Prawdziwe! Hodowane na zdatnych do tego ziemiach Więcierza. Marchewki, pietruszki, ziemniaki, selery, co szanowny Pan zapragnie?
- Ja... tylko się rozglądam, zaintrygował mnie pan tymi warzywami i ziemią w Więcierzu... Ale nic nie kupuję.
- A to feler... - westchnął Seler.
Wiśnia się odsunął i poszedł dalej tunelem, jego przyjaciele przyjrzeli się jeszcze dziwnym bulwom, w niczym nie przypominającymi klasycznych grzybów, które jedli całe życie.
A więc w Więcierzu mają ziemię zdatną do hodowli. Ciekawe - myślał Wiśnia.
To musiał być raj...
Szli dalej. Minęli rzeźnika, garbarza, grabarza, magazyn szpeju kupionego u karawaniarzy, usiedli przy jednym z ognisk.
- Siema... - powiedział Płomień do paru innych Aliantów grzejących się przy ogniu. Byli to Chytrus i Kuba.
- Cześć... - rzekli.
- Co u was? Jak tam morale?
- Zgadnij... - westchnął Kuba.
- Tylu naszych zginęło... - zamyślił się Chytrus.
- Ponoć Wyszkowiak przeprowadza rekrutację. Myślicie, że dojdą jacyś? - zapytał Wiśnia.
- Może... - nastała cisza.
Przerwał ją Kuba.
- My to wygramy... prawda? - reszta tylko spojrzała na niego na wpół zrezygnowanym wzrokiem - Prawda? - powtórzył.
- Wiesz, młody... Nas jest tylu ilu jest, oni są rozsiani po całym świecie. Naprawdę potrzeba cudu, by ich wszystkich pokonać - mówił Chytrus.
- A może... my będziemy tą iskrą, która zapali świat do walki?
- Meh... Wierz sobie w to...
Siedzieli dalej przy ogniu. Jego płomienie tańczyły niczym ogniste wróżki tańca.
Wiśnia wiedział, że to on wpakował przyjaciół w to wszystko.
Po co się w ogóle zgadzał na tę wyprawę? Dla jednego człowieka? Kim on wtedy był... Mógł teraz sobie siedzieć we Wrocławiu, w kanałach, wcinać robale, ale być bezpiecznym. Względnie... A co jeśli Wolne Enklawy znowu zaatakowali naziści? Gorzej, co jeśli już je przejęli?
Przez niego zaczęła się rewolucja przeciwko IV Rzeszy. Przez niego zginęli bydgoszczanie. Ale przez niego zginęli też naziści. Dużo nazistów.
Teraz już nie można się wycofać.
Nie, nie podda się.
Wezmą się w garść, zdobędą ludzi, będą walczyć. "Do krwi ostatniej kropli z żył...".
Tak będzie.
Oj, tak będzie.
Z tyłu zaszedł ich Wyszkowiak.
- Chodź, Chytrus - swe słowa skierował do niego - Twoja gładka gadka jest potrzebna.
- Aye' aye' - odparł z angielskiego i wstał.
Kuba, Wiśnia i Płomień poszli za nimi.

* * *

W kolejce do stoliczka, na którym w świetle lampy łojowej leżała kartka z ołówiem na sobie, stało dziesięciu obdartusów, choć tym mianem można było określić każdego mieszkańca Piwnic. Nie, żeby byli jacyś biedni, nie, nie, po prostu stan ich odzienia był daleki od przyzwoitego, jak u większości ocalałych.
Każdy z nich podawał swój pseudonim albo imię, zaś kapral Jóźwiak wpisywał je na listę. Finalnie uzbierało się dziesięciu rekrutów (którzy, nawiasem mówiąc, byli zwykłymi więźniami przydzielonymi do walki), wszystko dzięki patriotycznej przemowie Chytrusa, obdarowanego niezwykłym talentem krasomówczym oraz chęci pozbycia się więźniów z i tak już przepełnionego więzienia.
I tak oto do trzeciego batalionu trafiły dwie osoby, Surbub i Alan. Musieli złożyć przysięgę.
- Przysięgacie lojalność swoim przełożonym, Armii oraz swojemu państwu? - spytał kapitan.
- Ta, ta - odparła para łysych karków.
- Słucham!?
- Tak, przysięgamy.
- Dobrze. Od teraz macie stopień szeregowych. Przy wyjściu zostaniecie wyekwipowani.
- Uhm...
Po nieoficjalnym przyjęciu nowych do batalionu i plutonu (po przepytaniu kapitana, czemu pominęli kompanie w hierarchii i w ogóle czemu tak to dziwnie poustawiali, ten odparł że jest ich zwyczajnie za mało) mocnym klepnięciem w plecy, Wiśnia wraz z Płomieniem i Alicją poszli sprawdzić, co u Wstęgi.
Ta leżała w pomieszczeniu, gdzie spali, normalnie wyglądająca, tylko trochę bledsza.
- Wstęga - uśmiechnął się do niej Płomień.
- Cześć, kochany, ja... Popełniłam błąd, ja... - już chciała się gęsto tłumaczyć, ale Płomień jej przerwał.
- Spokojnie, spokojnie, rozumiem. Jak już wszyscy wyjdą, to cię pocałuję - puścił jej oko.
- Hello! - zwrócił swoją uwagę Wiśnia.
- Wiśnia! Przyjacielu, co u ciebie?
- Jakoś leci, rany się goją, morale mają szansę wrócić, chyba jest dobrze.
- A u ciebie, Alicja? Cześć, tak w ogóle.
- Cześć, cześć - odparła zagadniona - Jak u Wiśni, wszystko w porządku. Mamy nowych rekrutów!
- Naprawdę? Kogo?
- Dziesięciu więźniów, po dwóch na batalion.
- A tak a propos, to gdzie jesteśmy?
- W Gdyni. Gdy cię uwolniliśmy z rąk Rzeszowców, ci nas jednak złapali i gdzieś wieźli w tirach - opowiadał Płomień - W porę przejęli nas wysłańcy ze Stowarzyszenia Piwnic Jastrzębskich, którzy też się przeciwstawili Rzeszy! Okazało się, że w miastach nad morzem nie ma zimy nuklearnej. No... przenieśli nas tutaj, do Piwnic Kartuskich, bo tu jesteśmy bezpieczni.
- Booo...?
- Są neutralni - sprostował Wiśnia.
- Aha.
- No, wracając, jak wyzdrowiejesz ty i tamten ziomek z piątego, który dostał zapalenia wyrostka robaczkowego, to wychodzimy z Piwnic i idziemy do wsi Więcierz Bałtycki nad morzem. Oni tam, i tu nie uwierzysz, mieszkają na Powierzchni! - usta Wstęgi ustawiły się w kształt cyfry 0.
- Serio?!
- No! I oni tam mogą oddychać bez masek, i chodują tam warzywa, i łowią ryby, no po prostu cud! - Płomień nie mógł się powstrzymać od wołania - I jeszcze...
- Przestań krzyczeć! - zawołał Labrador, zajmujący się chorym z piątego.
- Przepraszam! - kontynuował ciszej - No i oni do Piwnic wysyłali co miesiąc zapas ryb, a nagle przestali. Musimy tam iść i kazać im przywrócić dostawy, a może będziemy mogli skorzystać z ich statku, by móc dopłynąć na Antarktydę! - Wstęga zaniemówiła.
Tylko wyzdrowieć i można lecieć dalej.
Chuj z Handlarzem - myślała, podobnie z resztą jak reszta ich czwórki - Teraz jesteśmy częścią czegoś większego.

Po dłuższej przerwie, ale jestem! Rozdział taki spokojniejszy, bo mówiliście, że akcja strasznie szybko w książce się dzieje, za szybko. Cóż, z tą książką już nic nie zrobię, bo (jak się pewnie domyślacie) już kończymy. ALE, of course, będzie druga część. I trzecia :).
Co do planów:
Niedługo będzie pierwszy rozdział nowej książki, już nie postapo, a coś z Marvela.
Po tym będzie kontynuacja Metra 2033 - Polska, jeszcze lepsza :D tak myślę.
Ponadto rozważam założenie bloga, na którym będę pisał opowiadania najróżniejszej maści. Co o tym myślicie? Chcę szlifować pisarstwo.
Stay tuned!

Gilu.

Metro 2033 - PolskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz