Rozdział XXXVI

435 33 10
                                    

Serce stanęło mi ze strachu. Miałam nadzieję, że to koszmar, z którego zaraz się obudzę.

Rumeysa mocno szarpnęła kratę, za którą było okno. Zamknięta, oczywiście.

- I co teraz?- zapytała z paniką w głosie- Nie chcę spłonąć żywcem!

- Spróbujmy wyważyć drzwi! Wszystkie!- zaproponowałam, nie widząc innego wyjścia.

Wszystkie trzy rzuciłyśmy się na drzwi, napierając i kopiąc z całej siły. Po chwili Haver wyjęła z połów płaszcza miecz i podczas gdy my dalej starałyśmy się wyważyć drzwi, ona próbowała rozwalić zamek.

Po może kilku minutach, które ciągnęły się jak wieczność i po których ogień zaczął trawić jedną ze ścian komnaty, w której się znajdowałyśmy, jakimś cudem udało nam się wydostać.  Wybiegając na zewnątrz poczułam niemożliwą do opisania ulgę.

Przez moment tylko stałyśmy i ciężko dysząc patrzyłyśmy na płonący pałacyk.

- Co to było?- pierwsza odezwała się Rumeysa.

- Czy to nie oczywiste?- odpowiedziała Haver- Ktoś próbował nas zabić. Zwabił wszystkie w jedno miejsce i podpalił.

- Każda dostała taki sam liścik, niby od Mustafy. Jeżeli zauważą naszą nieobecność, dojdą do tych listów i od razu zaczną szukać winnego. Myślicie, że tak by zrobił?- wyraziłam swoje powątpiewanie.

- Zastanów się, kto mógł to zrobić. Podejrzewasz tylko jedną osobę?- zapytała Rumeysa. Pokręciłam przecząco głową.- No właśnie. Sporo osób mogło to zrobić, sprawca jest chwilowo w miarę bezpieczny. Tylko... Dlaczego próbował zabić nas?

- Jesteście matkami książąt.- zaczęła Haver- Dzieci po waszej śmierci będą miały opiekę, ale pozbawione matki, która broni dziecka jak lwica lwiątka wiele łatwiej zabić...

- O ile nie chcieli zabić lwica razem z jej lwiątkiem...- przerwała jej cicho Rumeysa. Złapała mnie za ramiona i odwróciła twarzą do siebie- My mogłyśmy z łatwością tam zginąć, a mowa nasze dzieci! Też były w jednym miejscu! Mój Mehmed, moja Neslihan, o Boże...- usunęła się na ziemię. 

Sens jej słów docierał do mnie w zwolnionym tempie, nie chciałam tego dopuścić do świadomości. Jak mogłyśmy je zostawić... Były co prawda z niewolnicami, ale dla tych dziewuch ich życie znaczyło tyle co nic, mogły je zostawić, uciec, nigdy nie wrócić do pałacu. Po policzkach popłynęły mi łzy. Mojego najdroższego synka, mojego najcenniejszego, ukochanego skarbu mogło już nie być. Trzęsąc się, usiadłam na ziemi, obok płaczącej Rumeysy.

- Uspokujcie się, ale już!- krzyknęła perska księżniczka.

Posłałam jej mordercze spojrzenie.

- Nie oczekuję, że zrozumiesz co czuje matka po stracie dziecka, ale...- zaczęła Rumeysa zimnym tonem, jednak tamta szybko jej przerwała.

- Wasze dzieci mogą żyć.- powiedziała dobitnie- Służące mogły wcześniej zauważyć ogień i zdążyć uratować dzieci. Jakimś cudem ktoś mógł przechodzić i pomóc. Istnieje prawdopodobieństwo, że ciągle żyją i domyślam się, że jeżeli tak jest, chcecie do nich wracać, prawda?

Haver miała rację, zbyt szybko założyłyśmy najgorsze. Wymieniłyśmy z Rumeysą spojrzenia i skinęłyśmy głowami.

- Więc koniec z mazaniem się, wstawać!- zarządziła tonem nieznoszącym sprzeciwu- Jeżeli dzieciaki umarły, będziecie mogły powiesić się w haremie, ale teraz chcę was silne.

- Domyślam się, że już coś wymyśliłaś...- mruknęłam, wycierając łzy i podnosząc się z klęczek. 

- Przede wszystkim, powinnyśmy trzymać się razem i odejść od tego pożaru. Co prawda jest w znacznej odległości od drzew, ale jak zacznie wiać wiatr, może się bardziej rozprzestrzenić. Za chwilę zacznie się ściemniać, więc ruszamy już. Ja niestety jechałam powozem z zasłoniętymi oknami. Którędy do pałacu?

Wzruszyłam ramionami.

- Też jechałam z zasłoniętymi oknami. Znam tylko pałac i rynek Konstantynopola, dalej się nie zapuszczałam.

Oczywiście przemilczałam wizytę u wiedźmy z Raziye. Jestem pewna, że nie trafiłabym tam drugi raz, szczególnie że nie wiedziałam, gdzie właściwie jestem teraz.

Spojrzalyśmy na Rumeysę.

- Jesteśmy skończonymi idiotkami, bo dałyśmy się głupio wywieźć i nawet nas nie zastanowiły zasłonięte okna, to po pierwsze. Po drugie, lepiej znałam Manisę i Amasyę od tych okolic, ale wiem, że Topkapi jest na północ stąd. Tylko nie wiem, gdzie jest północ.  Byłam tylko wieśniaczką i nie miałam szansy na solidne wykształcenie. W przeciwieństwie do was. Gdzie jest północ?

- Jestem damą.- mruknęłam- Uczyli mnie śpiewu, szycia, języków, czytania i ładnego pisania.

- Ja z kolei nie byłam pilną uczennicą i z niechęcią przyswajałam wiedzę. - oznajmiła Haver- Jesteśmy w lesie. I dosłownie, i w przenośni.

Westchnęłam ciężko. Czasami męczyło mnie ciągle siedzenie w pałacu i nieliczne wycieczki do miasta, ale teraz to doceniłam.

Rumeysa parę razy rozejrzała się dookoła, po czym wyciągnęła przed siebie rękę.

- Idziemy tędy. - zarządziła, wskazując głębiej w las.

- Czemu tam?- zapytała Haver- Lepiej było by drogą.

- Bo musimy gdzieś iść, a drogą możemy trafić dosłownie na każdego.  Chodźmy.

- Jeżeli trafimy na drodze na jakiś oblechów czy zbójów, to ich zabiję. Idziemy drogą.

Nie współpracujemy razem nawet pięciu minut, a one już za chwilę się pokłócą. A ja podejrzewałam, że prędzej ja rzucę się na Haver. Wywróciłam oczami.

My mojemu przyjemnemu zaskoczeniu, Rumeysa nie miała ochoty na kłótnie. Wzruszyła ramionami.

- Niech ci będzie. Chodźmy drogą.

Podniosła lekko suknię do góry i ruszyła przodem.

- Jeżeli ten kierunek zaprowadzi nas na jakieś manowce to przysięgam, że ją zabiję.- mruknęła Haver, po czym poszła w jej ślady.

Przez chwilę wpatrywałam się w ich plecy, po czym z rezygnacją ruszyłam za nimi. Zapowiada się ciekawie, nie powiem.

---------------------------------------
Taki tam świąteczny prezent 😂

Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego roku kochani 😘❣

WS:Światło Wśród Najciemniejszej NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz