Rozdział XLV

781 24 18
                                    

Tebriz, Persja

Kadir zastanawiał się, czy powinien cicho pogwizdywać, chcąc wejść do komnat szacha. Niby robił tak zawsze, jednak w sytuacji, kiedy Tahmasp leżał chory, mogłoby się wydać wysoce nieodpowiednie. Ale, z drugiej strony, podejrzane mogłoby się wydać niegwizdanie.

Potrząsnął głową. Za dużo myślisz. Po prostu tam idź.

Gwiżdżąc cicho skierował się do drzwi komnaty władcy. Gdy stanął przed strażnikami skłamał, że przysłał go książę Abbas, który chwilowo nie ma czasu na sprawdzenie stanu ojca. Bez słów otworzyli drzwi. Wszedł do środka, nie gwiżdżąc. Podszedł do łoża Tahmaspa i pomachał mu dłonią przed oczami, sprawdzając, czy szach na pewno śpi. Po upewnieniu się omiótł pomieszczenie wzrokiem, szukając kufra od sułtana Mustafy. Kiedy wreszcie wpadł mu w oko upragniony przedmiot, natychmiast do niego podbiegł. Klucz od kufra był włożony do zamka, tak jak go zostawił. Odwrócił się w stronę władcy, sprawdzając, czy ten się nie obudził. Uznając, że nadal jest pogrążony we śnie, przekręcił klucz i uniósł wieko. Szybko znalazł księgę, której strony Leyla nasączyła trucizną. Szach zachorował na suchoty bez trucizny i tylko cudem nie zejdzie, a gdyby księga wpadła w ręce Abbasa i on przez nią umarł, Kadir nie darowałby sobie do końca życia. Chociaż jego życie pewnie nie potrwałoby po tym długo, bo nie umiałby tego ukryć przed Haver, a ona rozszarpałaby go na strzępy gołymi rękami. 

Zamknął kufer i przekręcił klucz. Schował księgę pod kaftan i chciał jak najszybciej wyjść. Prawie dostał ataku serca, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i ktoś wpadł do komnaty.

- Kadir...- wysapała Haver. Włosy miała potargane przez wiatr, zaróżowione policzki, szkliste oczy, oddychała ciężko, a Kadir pomyślał, że dawno nie widział jej tak pięknej. Zapragnął ją pocałować, po kilku dniach bez niej tęsknił jakby nie widział jej przez lata, jednak się powstrzymał.

- Haver, serce ty moje, prawie zawału przez ciebie dostałem.- zbliżył się do niej i szybko przeleciał dłonią po włosach- Co ty tu robisz?

- Mustafa nie żyje. Hurrem i Mihrimah wynajęły mężczyznę, który postrzelił go z łuku z trucizną, a ja dołożyłam mojej. W Topkapi byli zbyt zrozpaczeni, aby mnie podejrzewać i sułtanka Mahidevran pozwoliła mi uciekać tutaj. Co się dzieje z ojcem?

- Suchoty. Medyk, kiedy mu się pogorszyło, wyznał, że choruje już od kilku miesięcy. Jeżeli nie umrze, to będzie cud. 

Po policzku księżniczki popłynęła łza. Kadir wyciągnął rękę, delikatnie głaszcząc dziewczynę i ocierając łzę. Zagryzł wargi, aby się nie uśmiechnąć. Po śmierci Mustafy i Tahmaspa wreszcie mogliby przestać się ukrywać i być razem, a marzył o tym od chwili gdy ją zobaczył. Ale Haver teraz cierpiała i powinien być jej wsparciem.

Szach zaczął kasłać, jakby chciał wypluć płuca. Kadir błyskawicznie cofnął rękę z policzka Haver.

- Co jest, kto tu jest?- wycharkał.

Haver natychmiast przypadła do łoża ojca. Złapała jego rękę i przyłożyła sobie do czoła.

- To ja, ojcze. Wróciłam do domu. Zrobiłam to, co chciałeś. Z pomocą sułtanek Hurrem i Mihrimah zabiłam Mustafę.

Tahmasp zaśmiał się. Tylko przez chwilę jednak, ponieważ zaraz przeszło to w okropny kaszel z krwią. Gdy trochę się uspokoił, poklepał córkę po policzku.

- Moja dziewczynka! Wiedziałem, że ci się uda i jeszcze uciekniesz. Gdybyś chciała, zabiłabyś nawet tego Bayezida...- znowu kaszel.

Haver schyliła głowę, chcąc zapanować nad irytacją. Podejrzewała, że nie skończy się na śmierci Mustafy i ojciec będzie chciał więcej. Jakie szczęście, że udało jej się uciec z tego piekła.

WS:Światło Wśród Najciemniejszej NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz