Rozdział XXXVIII

405 31 3
                                    

Kiedy obudziło mnie szarpnięcie, mocniej wtuliłam twarz w czyjeś włosy.

- Jeszcze pięć minutek...- wymamrotałam, czując się, jakbym spała góra godzinę.

- Nie będzie nawet minutki.

Ktoś ściągnął ze mnie płaszcz, pod którym spałam. Zimno.

Podniosłam się do pozycji siedzącej i przeszyłam Haver wściekłym spojrzeniem.

- Oddawaj płaszcz. Chcę spać. - ziewnęłam, jakby na potwierdzenie tych słów.

- Ja chcę dużo innych rzeczy, ale nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Budź tę księżniczkę obok ciebie i idziemy dalej.

Spojrzałam na księżniczkę obok mnie. Nogi Rumeysy były prawie splecione z moimi, bo w nocy przytuliłyśmy się do siebie, aby było cieplej. Pomijając fakt, że jej włosy wchodziły mi do ust i nosa, była to dobra decyzja. Złapałam brązowe pasmo i je pociągnęłam.

- Wstawaj. Królowa Śniegu rozkazuje, że idziemy dalej.

- Niech pocałuje mnie w nos, nigdzie nie idę.

- Zapomniałyście już, co się wczoraj stało? Jak tak, to przypominam: chcą nas zabić. A ty Rumeysa spałaś najdłużej, nie waż się marudzić. Ruszajcie się.

- Może pomyślą, że zeżrą nas dzikie zwierzęta i dadzą sobie spokój?- podsunęła Rumeysa, wciąż leżąc jak kłoda na ziemi.

- Co miałoby nas zeżreć, jelenie? Wstawaj!

Z niechęcią podniosłam się z ziemi, zabierając przy okazji płaszcz z Rumeysy i miecz, który leżał obok mnie. Słońce dopiero niedawno wzeszło i było zimno. Wzdrygnęłam się, odbierając od księżniczki swój płaszcz i bułak z wodą. Gdy piłam, Haver podnosiła opierającą się Rumeysę.

Kiedy Rumeysa w miarę doprowadziła się do porządku i napiła, ruszyłyśmy dalej. Po drodze znalazłyśmy trochę dojrzałych jagód i zjadłyśmy, ale to było niewystarczające. Jadłam wczorajszego dnia po południu i teraz najchętniej zjadłabym konia z kopytami.

Dużo narzekałyśmy, ale jakimś cudem udało nam się iść kilka godzin. Około południa natrafiłyśmy na jakąś wieś.

- Co robimy? Konstantynopol to to na pewno nie jest.- zapytałam, siadając na przewalonym pniu.

- Ale za to ludzie stąd mogą wiedzieć, którędy do Konstantynopola...

Haver z zamyśleniem wpatrywała się w zabudowania ze wzniesienia, na którym stałyśmy. Po dłuższej chwili sięgnęła po uszu, wyjmując bogate kolczyki.

- Zdejmujcie biżuterię i cokolwiek innego mogącego świadczyć, że jesteśmy majętne.

- Co chcesz zrobić?- zapytała Rumeysa, zanim zabrała się do odpinania naszyjnika.

- Pójdziemy tam i znajdziemy karczmę, na pewno jakaś będzie. Może wynajmiemy na kilka godzin pokój, aby odpocząć i coś zjemy, coś porządnego. Zapytamy o drogę do Konstantynopola i może o konie. Jak dostaniemy informację, zapłacimy biżuterią.

Spojrzałam na naszyjnik z dużym niebieskim kamieniem, który dostałam od Mustafy będąc w ciąży z Ibrahimem. Schowałam głęboko do kieszeni płaszcza. Tego jednego na pewno nie oddam.

- Co powiemy, jak będą się interesować, skąd i kim jesteśmy?

Haver podeszła do mnie i pomogła schować miecz w fałdach sukni i płaszcza.

- Może... że podróżowałyśmy, ale napadli na nas i się zgubiłyśmy...

- Jechałyśmy do Konstantynopola do rodziny.- dodała Rumeysa- Możemy powiedzieć, że jesteśmy siostrami.

- Nie głupie.- mruknęła Haver, podchodząc do Rumeysy, aby jej pomóc z mieczem.

Przyjrzałam się moim towarzyszkom. Ja i perska księżniczka naprawdę mogłybyśmy uchodzić za siostry. Miałyśmy czarne, kręcone włosy, jasną cerę i byłyśmy podobnego wzrostu. Ja i matka bliźniąt miałyśmy jasne oczy i podobne figury. Próżno było szukać podobieństw zewnętrznych między Rumeysą i Haver, ale na pewno obie były wygadane.

- To co, siostrzyczki, idziemy?

- To co, siostrzyczki, idziemy?

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

* Topkapi *

Haver była świadoma wszystkich wad Kadira, jednak nigdy nie mówiła o nich z innymi osobami niż z bratem Abbasem. Opowiadając Mustafie o Persie, również wyrażała się w samych superlatywach.

Mustafa tego zdania nie podzielał.

Kiedy myślał o Kadirze przychodziły mu na myśl takie przymiotniki jak arogancki, bezczelny, ambitny i nietrzymający swojego miejsca w szeregu.

W tamtym momencie miał ochotę co najmniej go uderzyć i zastanawiał się, jakim cudem mężczyzna przetrwał tyle lat na perskim dworze i wciąż miał głowę na karku.

- Uważaj na słowa i pamiętaj, do kogo mówisz. - rozkazał ostro- Odezwij się tak jeszcze raz i cię ukarzę.

- Za to, że jako jedyny gadam z sensem?

Mustafa zacisnął usta i pięści. Jak źle wyglądałby jego stosunki z prawowitą żoną i jej bratem, jeżeli zabiłby ich przyjaciela?

Kadir po chwili odchrząknął i pochylił głowę.

- Musisz mi wybaczyć moje zachowanie, panie. To z troski o moją księżniczkę, nie potrafię być spokojny kiedy nie wiem, co się dzieje.

Bo twoje nerwy i troska  najbardziej mnie obchodzą- Mustafa musiał ugryźć się w język, aby nie powiedzieć tego głośno.

Sam w środku szalał z rozpaczy i zmartwienia, a całymi siłami powstrzymywał się od beznadziejnego płaczu. Jego dzieci, ukochana kobieta, prawowita żona i droga przyjaciółka były niewiadomo gdzie, może nawet martwe; kiedy on dopiero wrócił z kilkudniowego polowania, na którym doskonale spędził czas.

Westchnął i zwrócił się do Yahyi.

- Zbierz jak najwięcej ludzi, niech już pojadą do Pałacyku Myśliwskiego i przeszukają najbliższą okolicę. Kadir, możesz jechać z nimi...

- Pojadę z tobą, panie.

- Jak wolisz. Idę na chwilę do siebie, zająć się najpilniejszymi sprawami. Czekajcie na mnie z Yahyą tutaj za jakąś godzinę. Pojedziemy szukać moich kobiet.

WS:Światło Wśród Najciemniejszej NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz