Rozdział 2

7.9K 393 236
                                        

Abc- myśli bohaterów

***

Przez mugolską część Londynu szedł pewien szesnastolatek. Na głowie miał kapturem i kolorowe soczewki na oczach, zmieniające ich barwę na brązową, przemierzał kolejne ulice miasta. Jego tęczówki rzucały błyskawice w stronę każdej osoby, która na niego spojrzała.

Tak, to był Harry Potter. Harry Potter, którego można było wziąć za seryjnego mordercę. Powiedzenie, że był wściekły, to za mało. Miał już dość ludzi, którzy mimo tego, iż byli mu najdroższymi osobami pod słońcem, irytowali go swoim zachowaniem. Nie był małym dzieckiem, potrzebującym stałej opieki i pytań "czy wszystko jest w porządku?". Naprawdę było to uciążliwe, gdyż nic nie było "w porządku". Rozumiał ich troskę, szczególnie po tym, jak Syriusz wpadł za Zasłonę i kiedy dowiedział się o przepowiedni. Jednak nie był, aż tak słaby psychicznie, jak mogło się wydawać. Ponadto polubił swoje własne towarzystwo. Wolał samotnie spędzać czas, aniżeli prowadzić bezsensowne konwersacje, które prowadziły do nikąd. Właśnie podczas jednego takiego samotnego dnia, kiedy skrupulatnie unikał każdej żywej istoty, chcąc odpocząć od wszystkiego, doszedł do wniosku, że Tiara Przydziału miała rację i powinien trafić do Slytherinu. Nie mógł uwierzyć w swoją ślepotę, gdyż dopiero po sześciu latach nauki w Hogwarcie zauważył, że do Domu Węża nie są przydzielani tylko czarodzieje czystej krwi i przyszli Mroczni Zwariowani Lordowie, ale również dzieciaki borykające się z problemami. A właśnie w domu Slytherina odnajdywały wsparcie i zrozumienie. Nigdzie indziej tylko tam. Mimo wszystko nie żałował swojej decyzji. Dzięki niej zyskał wspaniałych przyjaciół, którym mógł ufać i liczyć na ich pomoc w każdej sytuacji. Co prawda oddalił się od nich przez ostatnie kilka miesięcy. To nie tak, że nagle przestał im ufać. Potrzebował poukładać sobie pewne rzeczy w samotności. Bez ciągłych zmartwionych spojrzeń Hermiony, nieczułych żartów Rona i bez tętniącego życiem dormitorium. Dlatego ostatnie tygodnie piątego roku w szkole, spędził w Pokoju Życzeń, układając sobie wszystkie wydarzenia w głowie, poniekąd chowając się przed tym z czym nie potrafił sobie poradzić.

Teraz jednak wróćmy do rozgniewanego chłopaka...

Dlaczego miał taki wspaniały humor? Odpowiedź była stosunkowo prosta. Miał dość wiecznie zatroskanej Hermiony, ciągłych pytań pani Weasley o jego samopoczucie i nagle przerwanych rozmów, kiedy wchodził do pokoju. Chciał uciec od tego wszystkiego, lecz idealna okazja nadarzyła się dopiero pod koniec wakacji. Całą grupą musieli się udać po rzeczy niezbędne do kolejnego roku w szkole. Wykorzystał moment, w którym wszyscy byli zajęci swoimi sprawami i zniknął w jednym z zaułków, żeby ukryć bliznę, założyć soczewki (dzięki którym nie musiał nosić, tak charakterystycznych dla niego okularów oraz ukrywały niepowtarzalną zieleń jego tęczówek), na głowę zarzucił kaptur i takim sposobem udał się na ulice Londynu, samemu nie wiedząc, dokąd zmierzał. Szedł przed siebie, a z każdym krokiem złość ulatywała, a jej miejsce zajął szczery żal, spowodowany przez najbliższych mu ludzi oraz ich niezrozumienie jego sytuacji i stanu.

Był tak zagłębiony we własnych myślach, że nawet nie poczuł jak w pewnym momencie odbił się od większego od siebie ciała i poleciał do tyłu. Jakie było jego zdziwienie, kiedy jego tyłek nie zderzył się z twardym chodnikiem, a on sam został przyciągnięty do umięśnionej klatki.

- Przepraszam i dziękuję za ratunek. Zamyśliłem się. - chciał się odsunąć, ale nieznajomy tylko zacieśnił swój uścisk. Harry z nosem w klatce piersiowej mężczyzny nie mógł zobaczyć jego twarzy, szczególnie kiedy ten jeszcze bardziej go do siebie przyciągnął. Nie rozumiał jego zachowania.

- Nie uciekaj mały. - odezwał się lekko zachrypniętym głosem mężczyzna. - Nie codziennie wpada się na Złote Dziecię w środku Londynu. I to jeszcze bez żadnej obstawy. No, no tego się nie spodziewałem. A pomyśleć, że przez tyle lat nadaremnie próbowałem cię złapać. To chyba mój szczęśliwy dzień - w jego głosie zabrzmiała ironia.

Po tych słowach Potter był niemal pewny, kim był jego wybawiciel. Stał wtulony w samego Lorda Voldemorta, znanego również jako Tom Marvolo Riddle, jego największego wroga. Serce Harry'ego na chwilę stanęło, żeby po chwili rozpocząć szaleńczy bieg. Strach sparaliżował go całego. Jak mogło do tej niewiarygodnej sytuacji dojść?! Co on tu robi i dlaczego dalej mnie obejmuje?! - takie i podobne myśli przelatywały przez umysł czarnowłosego.

- Żyjesz? Nie musisz się mnie bać, naprawdę. Oddychaj. - Riddle nie mógł się powstrzymać przed śmiechem. - Jesteś rozkoszny. - dodał czule, co było jak kubeł zimnej wody dla zielonookiego. Czarny Pan okazujący jakiekolwiek ludzkie odruchy? Toż to wbrew wszystkim normom i prawom natury!

- Zostaw mnie! - Harry ocknął się z letargu i zaczął się wyrywać. - Puść mnie do cholery!

- To ty się uspokój. Nie mam złych intencji, jednak nie puszczę cię dopóki się nie uspokoisz. Jeszcze mi uciekniesz, a tego nie chcemy, prawda?

- Mów za siebie, dupku.

- Ale po co ta agresja, skarbie? - On jawnie ze mnie kpi! Co za.... nienawidzę go!

- Puścisz mnie w końcu? To naprawdę nie jest komfortowe. - po tych słowach poczuł, jak Tom rozluźnia uścisk i chłopak mógł się nareszcie od niego odsunąć. Przyjrzał się stojącemu przed nim mężczyźnie. Nie wyglądał już jak chodząca jaszczurka bez nosa. Potter stał naprzeciwko przystojnego niebieskookiego bruneta. Jego ciało było szczupłe, ale umięśnione (o czym mógł się przekonać chwilę wcześniej). Wyglądał na dwadzieścia lat i był cholernie przystojny. Nastolatkowi zaschło w gardle, a jego oczy zaczęły przypominać spodki. Był pod wielkim wrażeniem wyglądu starszego. Tom zauważył reakcję Harry'ego. Kąciki jego ust podniosły się nieznacznie ku górze. Wiedział, że po odzyskaniu swojego ciała był bardziej, niż pociągający. Wiele młodych kobiet (czarownic, czy mugolek) — i nie tylko — oglądało się za nim. I cóż musiał przyznać, że bardzo mu to schlebiało, łechcąc jego już i tak duże ego.

- No już, zamknij buzię, bo ci mucha wleci. Wiem, że jestem przystojny, ale twój pożerający wzrok odrobinę mnie krępuje. - Czarny Pan puścił oczko do — znowu — skamieniałego zielonookiego.

- I bardzo skromny. - mruknął Harry. Jego policzki były czerwone, a cała jego postawa wyrażała zawstydzenie.

- Skromność to moje drugie imię. - uśmiech nie znikał z twarzy Riddle'a.

- Merlinie, jakie to nierealne. Stoję w środku Londynu i prowadzę całkiem miłą pogawędkę z samym Lordem Voldemortem, który już nie wygląda, jak pełzający gad. Świat się kończy!

- Nie dramatyzuj już tak. Każdy się zmienia, a jak bardzo ci brakuje "twarzy gada". - zrobił palcami cudzysłów w powietrzu. - Zawsze mogę do tamtego wyglądu wrócić. Jednak nie uważasz, że teraz lepiej się rozmawia? Przynajmniej już nie drżysz na sam mój wygląd... A przynajmniej nie ze strachu. - starszy z czarodziei posłał drugiemu znaczące spojrzenie.

- Przestań się zachowywać tak, jakbyś przez całe szesnaście lat mojego życia nie próbował mnie zabić!- przez krzyk młodszego kilka zaciekawionych osób odwróciło się w ich stronę.

- Nie krzycz, tylko zwracasz na nas uwagę. Mam propozycję. Znajdziemy jakieś zaciszne miejsce, w którym odpowiem na każde twoje pytanie. Może być?

- Skąd mam mieć pewność, że nie zabijesz mnie, albo nie porwiesz do swojej wężowej nory? - Złoty Chłopiec spojrzał podejrzliwie na czarnoksiężnika.

- Gdybym chciał cię zabić, nie rozmawiałbym z tobą, tylko od razu przeszedł do działania. I nie mieszkam w norze, jak pięknie nazwałeś moje miejsce zamieszkania. Wolałbym określenie rezydencja, a jeśli będziesz chciał, kiedyś cię do niej zabiorę. - Po tych słowach zapadła cisza. Nie należała ona do tych niezręczna, każdy z nich zastanawiał się, jaki plan ma ten drugi.

Harry intensywnie myślał nad przyjęciem propozycji, w końcu wciąż jest żywy i nie posiada żadnych obrażeń (oprócz delikatnego skrzywienia psychicznego, przez zachowanie swojego, jakby nie patrzeć, wroga). A powiedzmy sobie szczerze, że był ciekawy wyjaśnień Lorda.

Marvolo natomiast zastanawiał się, jak można być uroczym i jednocześnie tak nieufnym. W dodatku był bardzo ciekawy, czy chłopak przyjmie jego propozycję. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem i cierpliwie czekał na decyzję młodszego.

Harry zdawał się nie zauważyć uśmiechu Toma, czy też tego, że pogoda diametralnie się zmieniła i pogodne, białe obłoczki zmieniły się w ciężkie, burzowe chmury, z których lada moment mógł spaść deszcz. Wiatr rozwiewał ich włosy w różne strony. Ludzie z zaniepokojonymi minami obserwowali niebo. Mało kto spodziewał się ulewy w środku upalnego dnia. Zapobiegawczo przyspieszali kroku, chcąc uniknąć mokrego, lepiącego i chłodnego ubrania.

Ulica powoli pustoszała, a Harry nadal stał naprzeciwko Toma w zupełnej ciszy. Doszedł do wniosku, że mimo swojej ciekawości, nie mógł zgodzić się na rozmowę z Riddlem. Jego instynkt samozachowawczy (nie żeby kiedyś istniał, a nawet jeśli — był uśpiony, odkąd się urodził) mówił mu, że nie jest to najlepszy pomysł i najlepiej by było, gdyby rozeszli się — każdy w swoją stronę i nigdy więcej się nie spotkali.

- J-ja...

***

I WouldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz