4

9.2K 672 61
                                    

Mallory:

Gdy zajechałam pod szpital, na horyzoncie zaczęło pojawiać się słońce. Byłam strasznie zmęczona, gdyż niewiele spałam, ale adrenalina skutecznie napędzała mnie, zabierając senność w niepamięć.

Wysiadałam z auta na drżących nogach, niepewna tego, co czeka mnie, gdy przekroczę próg szpitala. Byłam tak zestresowana, że nie byłam w stanie rozłożyć wózka. Od przeszło piętnastu minut szarpałam się z nim, a on ani myślał ze mną współpracować.

— Jasna cholera — zaklęłam sfrustrowana.

— Może pomogę? — usłyszałam za plecami.

Instynktownie odwróciłam się, zasłaniając plecami otwarte drzwi samochodu, w którym znajdowały się moje dzieci. Moim oczom ukazał się wysoki, rudowłosy mężczyzna patrzący na mnie z rozbawieniem.- Przepraszam, nie chciałem pani wystarczyć.

— Nie, nic się nie stało — zaprzeczyłam, rozluźniając się. —Po prostu mój przyjaciel jest w szpitalu, a ja nie mogę rozłożyć tego cholernego wózka — wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

— Niech pani to zostawi, bo jeszcze coś się popsuje — westchnął, a ja obrzuciłam go spojrzeniem po czym niepewnie odsunęłam się.

Mężczyzna kucnął przy wózku, przyjrzał mu się chwilę, po czym zaczął coś majstrować. Po kilku minutach zdających się trwać wieczność z dumą wstał i zaprezentował mi rozłożony wózek:

— Och, bardzo dziękuję! — posłałam mu szczery i szeroki uśmiech.

Zadowolona, że w końcu mogę ruszyć do przyjaciela, szybko sięgnęłam do auta po pierwszy fotelik, a mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo i wyciągnął w jego stronę rękę.

Niepewnie omiotłam go spojrzeniem i zagryzając wargę, z wahaniem podałam mu nosidełko z Alayą, a on wziął je ode mnie i zamieścił we właściwym miejscu.

— Na przyszłość, niech pani spokojnie podejdzie do tego, nerwami nic pani nie zdziała — rzucił, unosząc kąciki ust.

— Mallory, jestem Mallory — przedstawiłam się, wyciągając do niego rękę.

— Lenar — odparł, ściskając moją dłoń.

— Masz bardzo oryginalne imię.

— A i owszem, nie będę cię zatrzymywał, do widzenia Mallory. Coś czuję, że jeszcze się spotkamy — rzucił, niespodziewanie kończąc rozmowę, po czym zniknął w tłumie.

***

Gdy w końcu udało mi się przymocować foteliki, wpadłam z Elliotem do szpitalnego holu i na drżących nogach podeszłam do pielęgniarki siedzącej przy dużym biurku.

— Dzień dobry, szukam Theo Mayersa — wydyszałam, rozglądając się nerwowo, a kobieta obrzuciła mnie czujnym spojrzeniem.

— Obcym nie udzielamy informacji.

— Nie jestem osobą obcą, ja... — zaczęłam, lecz kobieta stanowczym głosem mi przerwała.

— Proszę zabrać te dzieci z placówki, przeszkadzają pacjentom.

— Ciekawe w jaki sposób, bo z tego co widzę to śpią, a mój brat stoi tu obok mnie, poza tym nie widzę tu żadnych pacjentów.

— Brat, jasne. Puściła się i teraz się wstydzi! A rozkładać nogi w młodym wieku to pani wstyd nie było! — wykrzyczała, a mnie zamurowało.

— Nie było, a co, zazdrości pani? Bo tak patrząc na pani zachowanie, to chyba dawno nikt Pani nie przeleciał — odpowiedziałam, nie mogąc się pohamować.

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz