36

4.5K 288 48
                                    

Mallory:

Nie mogłam w to uwierzyć, ale chyba tylko i wyłącznie z własnej głupoty, bo przecież po Michaelu Santezie można było się wszystkiego spodziewać. Ja po prostu byłam zbyt głupia i zbyt ślepa, by dostrzec oczywiste rzeczy. Jak zwykle dałam się omamić, głupia Mallory.

— Myślałaś, że on cię kocha? — cmoknęła rozbawiona, po czym zagłębiła dłoń w jego włosach, a on przymknął z zadowoleniem oczy.

Tego było już zbyt wiele. Poczułam, jak powietrze wokół nas zaczyna drżeć, wiatr wzmógł na sile, a na niebie zabłysnęły pierwsze błyskawice. Czułam, jak moje ciało drga, cały świat drżał razem ze mną. Nienawiść, złość, gniew, ból, żal. To wszystko mnie przepełniało, pragnęłam krwi, pragnęłam zabić.

Uniosłam dłonie do góry i z krzykiem je opuściłam, widziałam szok na twarzach Arlise i Joslin oraz przerażenie Michaela. Chciałam zabić ich wszystkich, chciałam to skończyć. Powietrze było niemalże przesycone magicznym ogniem, miałam wrażenie, że płonę, lecz to oni mieli zapłonąć. Po raz kolejny krzyknęłam, a piorun uderzył z Michaela. Widziałam, jak jego twarz wykrzywia się w grymasie bólu i cierpienia. Jego dłoń została wyrwana z uścisku Arlise, a jego ciało poszybowało kilka metrów dalej i z hukiem uderzyło o pobliskie drzewo.

W momencie, gdy zderzył się z ziemią i leżał tak bezwiednie, poczułam ulgę, spokój.

Widząc nieruszającego się Michaela, ponownie skupiłam wzrok na Arlise:

— To, że jesteś nieśmiertelną suką, nie znaczy, że nie można cię zranić — syknęłam przez zęby, po czym poczułam, jak energia wokół mnie kumuluje się.

Chciałam poczuć zapach jej krwi. Moja mgła pojawiła się znikąd, gęsta i śmiertelna jak jeszcze nigdy wcześniej, lecz Arlise zdawała się być na to gotowa. Spojrzała na mnie i przyjęła bojową postawę.

Wokół niej zapłonął ogień, a wiatr szalał, niemalże zrywając z nas ubrania. Kątem oka widziałam, jak Joslin otacza moje dzieci tarczą. Wiedząc, że są bezpieczne, skupiłam się na młodszej Serlosso.

Niemalże w tej samej chwili uwolniłyśmy nasze magie, które zderzyły się ze sobą. Krzyknęłam z bólu, czując żar płomieni Arlise, jednak widziałam, że i ona cierpi. Jej twarz wykrzywiała się z bolesnym grymasie, który dodawał mi sił.

Walczyłam o życie swoich dzieci.

Nie wiedziałam, ile to trwało, nim całe moje niespodziewanie ciało zaczęło drżeć z bólu i przemęczenia. Moje mięśnie zaczynały się poddawać, lecz ja nie mogłam.

Poczułam, jak stróżka krwi wypływa z mojego nosa, a wiatr wokół nas ustał niespodziewanie.

I wtedy Arlise zadała ostateczny cios:

Poena! — wykrzyknęła i poczułam, jakby tysiące ostrzy wbijało się w moje ciało. Moja magia uderzyła we mnie, a ja osunęłam się na kolana.

Nie mogłam myśleć, skupić się na czymkolwiek, ból mnie przytłaczał, otumaniał i niemal pochłaniał. Tonęłam, dryfowałam na granicy życia i śmierci.

— Dlaczego, dlaczego moja rodzina? — wyszeptałam, czując jak łzy wzbierają w moich oczach.

— Tylko twoje bachory mogą mnie uwolnić. Są wynaturzeniem jak ja, mają moc, której nie powinni mieć, urodzili się, choć nie mieli prawa do życia.

— Każdy ma prawo, by żyć. Błagam cię, odejdźmy stąd, jeszcze nie jest za późno. Razem sobie poradzimy, zaufaj mi — prosiła Joslin, wyciągając rękę w jej stronę.

— Za późno — odparła chłodnym tonem, po czym dodała — Accensere!

Poczułam, jak niewidzialna nić krępuje moje ciało. Nie mogłam się poruszyć, mogłam tylko obserwować, jak i Joslin pada unieruchomiona na ziemię.

Arlise napawała się naszym strachem i bólem, z uśmiechem podeszła do fotelików, w których były moje dzieci.

Widziałam jak Ares i Alaya przyglądają się jej niespokojnie. Byłam pewna, że czuły niebezpieczeństwo i zagrożenie. Powinnam była im pomóc, lecz nie mogłam.

Magia Arlise szczelnie oplatała nasze ciała, byłyśmy bezradne.

Młoda Serlosso-Varhel uklękła przy fotelikach moich dzieci i delikatnie pogłaskała je po ciemnych włoskach.

— Już niedługo mnie uwolnicie, już niedługo — szeptała, po czym ponownie wstała — Lumen ! — dodała, a tuż obok niej zapłonął ogień.

Lecz nie miał on zwykłej barwy, był purpurowy, piął się w górę niczym macki. Bił od niego nienaturalny chłód, który zdawał się przenikać kości:

— Mój boże, diabelskie płomienie — usłyszałam szept Joslin, jednak nie przywiązywałam zbyt dużej uwagi do jej słów.

Arlise zaczęła szeptać w nieznanym mi języku, a ogień wzmagał na sile, wydawało się, że chce pochłonąć cały świat.

W pewnej chwili kobieta uklękła przy fotelikach i nie przerywając inkantacji, wyciągnęła z jednego z nich Alayę.

— Nie! — krzyknęłam, wiedząc co zamierza zrobić.

Łzy płynęły po moich policzkach. Miałam ochotę umrzeć, chciałam zginąć wraz ze swoimi dziećmi, nie chciałam na to patrzeć:

— O śmierci przyjmij te bękarty na moje miejsce. Pozwól, by służyli tobie ci, którzy żyć nie powinni. Oni ukradli cudze życie, więc pozwól, by po kres świata spłacali swój dług w twoich szeregach — recytowała Serlosso, po czym umieściła ręce z płaczącą Alayą tuż nad ogniem.

Nie chciałam na to patrzeć, lecz jednocześnie nie byłam w stanie oderwać wzroku od rozgrywającej się sceny.

Patrzyłam, jak kobieta odsuwa ręce, a ciało mojej córki leci wprost w płomienie.

Zawyłam z bólu, jaki rozdzierał moje serce. Jednak po chwili zamilkłam widząc, że ciałko Alayi zamarło nad płomieniami, po czym zaczęło unosić się w górę, by pozostawić ją na ziemi tuż przy ogniu.

Przez chwilę zapadła cisza, wszyscy wpatrywaliśmy się w ogień, nie do końca rozumiejąc tego, co właśnie się wydarzyło.

— To niemożliwe — wyszeptała Arlise.

— Co się dzieje? — zapytałam Joslin.

— One nie mają mocy. Nie może poświęcić dzieci, które nie są nasączone magią Eventiris.

— Jak to, przecież Ares...?

— Ty głupia — wykrzyczała Joslin do córki. — Sączyłaś ich swoją magią, nawet nie podejrzewając, że mogą nie posiadać własnej.

— To jakieś sztuczki! — odparła z wściekłością — Te bachory są przeklęte jak ja, one mają zająć moje miejsce! - krzyczała, pięściami szarpiąc swoje włosy.

— Szach mat suko — wycedziłam, odczuwając niewyobrażalną ulgę.

Mimo że wciąż byłam skrępowana, to poczułam radość. Moje dzieci były bezpieczne, nie miały żadnej wartości dla Arlise, nie miała powodu, by je zabijać.

— To koniec córko.

— Nie, matko. To dopiero początek — odparła, po czym wyciągnęła srebrny nóż i podeszła do mnie.— Zabije cię, to wszystko twoja wina ty plugawa dziwko.

Patrzyłam przerażona na błyszczące ostrze i jednocześnie czułam spokój. Dzieciom nic nie groziło, miały Theo i Ericka. Mogłam odejść, byłam gotowa na śmierć. Moim zadaniem było obronić moje dzieci. Niemalże od dnia narodzin w każdym ich spojrzeniu czułam cichą prośbę „Obroń mnie" i w końcu nadszedł ten dzień.

Tego dnia miałam odejść, by moje dzieci mogły żyć.

Widziałam, jak Arlise klęka nade mną i unosi wysoko rękę, w której ściskała ostrze, zobaczyłam nagły ruch, który zniknął, gdy usłyszałam znajomy głos:

— Córko stój! — dziewczyna zamarła, a ja przekręciłam głowę, patrząc na źródło dźwięku.

Nie mogłam uwierzyć, czyżbym miała omamy?

— Lenar — wyszeptałam, a do moich uszu dobiegł głos Joslin:

— Nerios.

Data opublikowania:
21 kwietnia 2019

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz