16

7.9K 574 101
                                    

Mallory:

Gdy po kilku dniach wróciłam do domu, spotkałam się z gniewem Theo Mayersa. Mówiąc szczerze, nigdy nie widziałam, go w takim stanie, lecz wcale mu się nie dziwiłam. Też bym się wściekła, jeśli by nagle zniknął z jego domu i przez cztery dni nie dawał znaku życia, więc całkowicie rozumiałam jego rozgoryczenie. Jednak on po chwili wyrzutów zaskoczył mnie i sprawił, że poczułam ulgę, gdy zamiast prawić mi morały, po prostu mnie przytulił. Byłam mu wdzięczna za to, że ponownie nie zadawał żadnych pytań o moją przeszłość, po prostu cieszył się, że wróciłam cała i zdrowa. Wolałam, żeby nie wiedział o tym, co działo się w ostatnich dniach.

A działo się wiele.

Wciąż nie mogłam uwierzyć w to wszystko, co rozegrało się w ostatnim czasie, byłam przerażona i kompletnie nie wiedziałam co mam o tym myśleć.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że oni mi nie wierzyli. Cynthia i Erick powiedzieli, że przesadzam, ale ja wiedziałam, co czułam.

Tylko Michael zdawał się mi wierzyć.

Moja córka mnie skrzywdziła.

To zdanie wciąż odbijało się echem w mojej głowie. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym.

Nikt nie ufał moim słowom, wpierali mi, że to przejęte od Avy i Cynthii obrażenia wywołały mój stan, ale ja wiedziałam lepiej.

Urodziłam się jako eventiris i wiedziałam, jak moje ciało reaguje, gdy uzdrawiam. Wiedziałam, że to nie to powaliło mnie z nóg. Wyszłam z lecznicy o własnych siłach, za to chyba już nigdy nie zapomnę uczucia, które ogarnęło mnie, gdy wzięłam córkę na ręce.

Spojrzała na mnie swoimi dwukolorowymi oczami, jakby wiedziała, że coś jest nie tak, jakby czuła moje osłabienie i nagle zrobiło mi się zimno. Obraz powoli zamazywał mi się przed oczami, wszelkie siły opuszczały moje ciało. Czułam, jak moje płuca płoną, a krew wrze, moje ciało drżało, traciłam nad nim kontrolę. A ona wciąż na mnie patrzyła, niemal czułam, jak spycha mnie w przepaść.

Gdy dotarło do mnie, co jest przyczyną mojego stanu szybko, choć delikatnie odłożyłam córkę, lecz było już za późno.

Moje powieki zamknęły się.

Nastała ciemność.

Upadłam.

Poczułam chłód zimnej podłogi.

A potem nie było już nic.

Nikt mi nie wierzył w to co mówiłam, więc gdy tylko udało mi się wstać z łóżka, zabrałam dzieci i wyjechałam.

Żałowałam tylko, że mój brat tam został, ale chciał być z Avą, a ja nie potrafiłam mu odmówić. Wiedziałam, że jego miejsce jest przy niej, nie chciałam skazywać ich na rozłąkę po tych traumatycznych przeżyciach.

I tak oto ponownie znalazłam się w domu Theo, siedząc w jego ulubionym fotelu i ściskając kubek z ciepłą herbatą.

Musiałam pomyśleć, co mam dalej robić, lecz nic logicznego nie przychodziło mi do głowy. W duchu dziękowałam bogu, że Geraldine Mayers opuściła dom syna. Chyba nie zniosłabym jej wścibskich pytań, potrzebowałam ciszy i spokoju, co Theo od razu zaakceptował.

Tak więc teraz wpatrywałam się w dwie kołyski i zastanawiałam się co dalej począć. Cholernie się bałam, lecz kochałam swoje dzieci, były częścią mnie, kochałam je bezwarunkowo, cokolwiek zrobią, kimkolwiek się staną – ja zawsze będę je kochać.

Nie wiedziałam, ile czasu tak siedziałam, gdy w końcu podjęłam decyzję.

Tylko jedna osoba mogła mi pomóc.

Czas ponownie złożyć wizytę Amelie Grastello.

***

Następnego dnia, tuż po dziesiątej do naszego domu przyszła niania wynajęta przez Theo. Z początku trochę się bałam pozostawić dzieci z obcą osobą, ale ufałam przyjacielowi, w duchu modląc się, by bliźniaki pozostały spokojne i nie używały swoich darów.

Wciąż przerażała mnie myśl, że Mayers mógłby dowiedzieć się o nadprzyrodzonym świecie. Pragnęłam za wszelką cenę tego uniknąć. Nie chciałam, by patrzył na mnie i na moje dzieci jak na dziwolągi, nie zamierzałam sprawiać, by poczuł się przeze mnie oszukany.

Bo choć nie zasłużył sobie na to, to musiałam go oszukiwać. Dla jego dobra, bo zależało mi na nim. Chroniłam go przed moim światem, bo paraliżowała mnie myśl, że mogłoby mu się coś stać.

Mój świat był pełen zagrożeń, a wiedza o nim nie przynosiła niczego dobrego.

Opiekunka, która miała zostać z dziećmi, okazała się drobną brunetką, o dużych niebieskich oczach i wąskich ustach, które cały czas wyginała w serdecznym uśmiechu. Była bardzo nieśmiała, z trudem usłyszałam, jak mi się przedstawia, jednak Ashley Nores roztaczała wokół siebie przyjemną aurę. Dzięki niej dość szybko zdobyła moje zaufanie i niemal od razu załapała dobry kontakt z Alayą i Aresem.

Widząc, że dzieci akceptują obcą kobietę, która miała się nimi opiekować, o wiele spokojniejsza opuściłam dom.

***

Z wahanie zapukałam do starych dębowych drzwi, a po dłuższej chwili Amelie otworzyła mi drzwi. Od naszego ostatniego spotkania nic się nie zmieniła. Nim jednak wpuściła mnie do środka, uniosła siwą brew i zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem, dopiero po tym wpuściła mnie do mieszkania:

— A więc jednak — mruknęła, zamykając za mną drzwi.

— Słucham? — zapytałam, siadając na niewielkiej kanapie w kwiecisty wzór.

— Och nie oszukuj mnie moja droga, nie przybyłaś do mnie w odwiedziny, mam rację? To się zaczęło, prawda? — popatrzyła na mnie wyczekująco, a ja skinęłam głową.

— Tak.

— Miałam nadzieję, że dostaniemy więcej czasu — wyszeptała, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.

— Czasu? Na co?- dopytywałam.

— Ona wkrótce przyjdzie.

— Kto?

— Arlise Serlosso Varhel

— To niedorzeczne, ona już od dawna nie żyje — żachnęłam się.

— A, kto tak powiedział? Naprawdę myślisz, że potomkini dwóch najpotężniejszych ras ot tak zginęła? Ona wciąż tu jest i chce twoich dzieci.

Data opublikowania:
4 czerwca 2018

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz