25

5.7K 392 81
                                    

Mallory:

Bicie mojego serca gwałtownie przyśpieszyło, a moje oczy zaszły łzami. Odruchowo ścisnęłam dłoń w pięść, nie zwracając uwagi na telefon Theo, który pod wpływem nacisku zaczął pękać.

Moje dłonie drżały, przez co Ares obudził się i spojrzał na mnie, swoimi dwukolorowymi oczami jakby chcąc mnie uspokoić, jednak nie dało się mnie uspokoić, nic nie było w stanie zatrzymać furii, jaka we mnie narastała.

Wszyscy patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, a ja zaczęłam coraz szybciej oddychać. Dotychczas bezchmurne niebo zasłoniły ciemne chmury, a w oddali dało się słyszeć burzowe grzmoty:

— Mallory? — usłyszałam cichy głos Theo.

— Zabierz dziecko — wyszeptałam, patrząc z nienawiścią na Santeza.

— Ale...

— Do kurwy nędzy zabieraj Aresa i do domu — warknęłam, po czym przeniosłam wzrok na Scotta. — Zabierz ich, zabierz ich stąd i nie wypuszczaj z domu — rozkazałam głosem zupełnie innym niż zwykle.

Nie był łagodny i cichy, lecz silny i zdecydowany. Wilkołak jakby porażony prądem nagle się wyprostował i niemal mechanicznie wykonał zleconą przeze mnie czynność, chwytając za łokieć Theo, który akurat zabrał dziecko z moich rąk i pomimo jego protestów zaprowadził go do domu.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zrobiłam coś niezwykłego.

Użyłam głosu przywódcy, użyłam głosu alfy.

Jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. Powolnie wstałam ze schodów i spojrzałam na Santeza, który poruszył się niespokojnie.

Wokół moich dłoni pojawiła się niebezpieczna mgła:

— Mallory ... — próbował, zwrócić moją uwagę Erick jednak zignorowałam go i niczym łowca zbliżałam się do swojej ofiary, którą tym razem był Michael Santez.

Cała moja złość, frustracja, zmartwienie, wylane łzy, to wszystko się skumulowało. Nie mogłam uwierzyć, że zawiódł mnie ten, któremu ufałam, ten, z którym dzieliłam łoże. Jak ojciec mógł porwać własne dziecko, jak?

— Dlaczego? — wysyczałam, niebezpiecznie zbliżając się do Santeza. Niebo rozjaśniła błyskawica, a grzmoty nasiliły się na tyle, że miałam wrażenie, że cała ziemia drży.

— Dlaczego co? — zapytał pewnym, aczkolwiek łamiącym się głosem.

Nie wytrzymałam. Kłamał, tak bardzo ranił mnie swoimi kłamstwami, nie mogłam tego znieść. Uniosłam dłonie i umieściłam je na jego policzkach, zdawało się to trwać wieczność, lecz trwało ułamki sekund. Mgła z moich rąk przechodziła w głąb ciała Michaela Santeza, jego oczy niebezpiecznie błysnęły białkiem, po czym dostał drgawek, które przejmowały kontrolę nad jego ciałem.

— Zapytam ostatni raz, gdzie jest moje dziecko — wycedziłam, głosem zimnym i obojętnym.

Czułam na sobie przerażone spojrzenie Ericka i Sashy, która pojawiła się tu niespodziewanie:

— Mallory – wydusił w konwulsjach bólu. — Ja nic nie zrobiłem.

— Nic? Widziałam nagranie z parku, widziałam, jak ją wyjmujesz z wózka, jak mogłeś Michael? Jak mogłeś mi to zrobić?

— Mallory, uspokój się, zabijesz go — wyszeptała Sasha, chcąc do mnie podejść, jednak Erick ją zatrzymał:

— Niech zdycha, jest potworem, zabrał nasze dziecko, zabrał je — odparłam drżącym głosem. — Odebrał mi moją córkę, naszą córeczkę. Jakim potworem trzeba być, by to zrobić? — dodałam, jednak zmniejszyłam przepływ bolesnej mgły tak, że oczy Santeza powróciły do normy, a jego ciało przestało drżeć.

— Ja potworem? — wycedził. — Ja? Ten bachor próbował cię zabić, zrobiła ci krzywdę! To bękart, nie powinna się urodzić! Ten drugi też nie! Nie chciałem ich! — wykrzyczał, a ja poczułam, jak niewidzialny sztylet rani moje serce.

Przestałam nad sobą panować, to było zbyt wiele, to co powiedział.. To było za dużo.

— Jak możesz tak mówić? To twoje dzieci!

— Ja ich nie chciałem! Poszliśmy do łóżka raz! Jeden pieprzony raz! To była jedna chwila zapomnienia, a dzieci, rodzina? Nie chciałem tego!

— Jesteś egoistą Santez. — Usłyszałam cichy głos Sashy.

— Zamknij się dziwko, co ty możesz o tym wiedzieć? Jak się czujesz, wiedząc, że jesteś zapasówką? Erick jest przeznaczony Mallory. Wiesz to, każdego dnia boisz się, że ich losy się połączą, że... — odparł, lecz przerwał mu Erick.

— Kocham Sashę, kocham ją całym sercem i wiesz, co? Spodziewamy się dziecka, a ty? Ty, nie jesteś już moim bratem — powiedział chłodnym tonem i objął Sashę ramieniem.

Informacja o ciąży blondynki zaskoczyła mnie, ale cieszyłam się ich szczęściem. Oboje na nie zasłużyli, jednak wzmianka o dziecku sprawiła, że ponownie poczułam ukłucie w sercu, jednak poczułam, że muszę coś wyjaśnić:

— Erick nie jest moim przeznaczonym — wyznałam cicho, a alfa wraz z Sashą spojrzeli na mnie, nic nie rozumiejąc.

— Jak to? Przecież... — zaczął, a ja oderwałam ręce od ciała Santeza, który wydał z siebie świst ulgi i uciszyłam Northa ręką.

— Gdy szukałam Arlise, wraz z Joslin przeglądałam starożytne księgi. Przeczytałam wiele opowieści o więzi kochanków, lecz nawet los się myli. Jesteśmy zwolnieni z tej więzi, gdyż dzielimy zupełnie inną. Jesteśmy swoim amicus.

— Amicus? — zapytała blondynka.

— To z łaciny znaczy.. — zaczęłam, lecz przerwał mi North.

— Przyjaciel.

— Lub też obdarzony zaufaniem.

— Czyli? Co to oznacza? — zapytała, a ja zamyśliłam się chwilę.

— To rodzaj więzi dusz, ale coś dużo większego od więzi przeznaczenia, tej niosącej miłość. Oboje dużo w życiu przeszliśmy, oboje zwątpiliśmy w miłość, dlatego dostaliśmy coś, czego nasze dusze rozpaczliwie potrzebowały, otrzymaliśmy kogoś bliskiego, lecz bez zbędnych zobowiązań. Owszem wyczuwamy się, stado mnie czuje, potrafię wywrzeć na nich wpływ, ale to są cechy które... hmm .. — zamyśliłam się. — Pobieram je od Ericka, lecz bez niego bym ich nie miała, zaś głos luny, który wiąże się byciem przeznaczonym, on jest inny, niezależny od alfy.

— To znaczy, że? — zapytała niepewnie.

— Nie pokochamy się nigdy, bo to, co czujemy to nie miłość, to coś więcej. Jesteśmy swoimi opokami i strażnikami, lecz nigdy nie będziemy kochankami.

— Och — usłyszałam westchnienie ulgi z ust Sashy, a blondynka wtuliła się mocniej w Northa.

— Uroczy rodzinny obrazek — prychnął Santez, ponownie skupiając naszą uwagę na sobie.- Kurwa otrzymała swojego wymarzonego alfę, a dziwaczka może znów spieprzać.

— Jak śmiesz? — moje ciało ponownie zadrżało.

— Jesteście żałośni.

— To ty oddałeś nasze dziecko, gdzie jest Alaya? Gdzie moja córka ? — krzyknęłam, a z wnętrza domu usłyszałam głos Theo:

— Mallory? Mallory, wszystko w porządku?

— O twój nowy kochaś się odezwał, szkoda, że brakuje wam jednego dziecka. Wasza rodzinka nie będzie taka idealna. — Te słowa przelały czarę goryczy.

Z moich ust wyrwał się długi krzyk, a niebo przeszyły kolejne błyskawice. Wiatr przybrał na sile, a ja z całych sił chwyciłam ramiona Santeza, który próbował się odsunąć i nie przestając krzyczeć. Sprawiłam, że poczuł mój ból, poczuł to, jak mnie zranił.

Jego oczy ponownie błysnęły białkiem, a jego ciało telepało się, jakby przechodził go prąd. Widziałam, jak z jego nosa cieknie strużka krwi i napawałam się tym, napawałam się jego strachem i bólem. Chciałam, by cierpiał. Pierwszy raz nie kontrolowałam swojego daru, czułam, jak moje siły maleją, ja również drżałam, lecz gniew nie pozwolił mi przestać, torturowałam go. Doprowadzałam go na skraj obłędu, aż poczułam strużkę ciepłej cieczy wypływającej z mojego nosa, a mój krzyk zamienił się w jęk rozpaczy.

— Mallory! — usłyszałam głos Theo i trzask drzwi, w ostatniej chwili puściłam Santeza, który opadł na ziemię, oddychając ciężko, a ja osunęłam się na kolana. Mayers niemal natychmiast podbiegł i uklęknął przy mnie, otulając mnie ramionami:

— Boże ty krwawisz, co tu się stało? — wyszeptał, rękami ujmując moją twarz i przyglądając jej się, jednak zignorowałam jego pytanie:

— Gdzie moje dziecko Santez? — zapytałam ostro, a on spojrzał na mnie wycieńczony:

— Oddałem je...

— Komu, komu ją oddałeś? — zapytałam, a jego odpowiedź sprawiła, że zastygłam w bezruchu.

Data opublikowania:
17 października 2018 

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz