Mallory:
-Kurwa!- wrzasnęłam głośno, ze złością uderzając dłońmi o kierownicę.
Zaraz po wyjściu z mieszkanie Amelie zachowałam spokój, jednak gdy tylko wsiadłam do auta złość i wątpliwości zawładnęły moim umysłem.
Mimo że próbowałam skupić się na drodze, kompletnie mi to nie wychodziło, bo w głowie wciąż odtwarzałam rozmowę z Amelie. Czy kobieta miała rację? Czy rzeczywiście moje dzieci były zagrożeniem? Czy naprawdę nic nie wiedziałam o swoim pochodzeniu?
Wciąż nie potrafiłam zrozumieć tego, jak wiele rzeczy w moim życiu jest niepewnych. Myślałam, że chociaż znam swoje pochodzenie, że wiem, kim jestem.. Niestety tego dnia Amelie uświadomiła mi, że jest inaczej. Nie wiedziałam nic.
Czy mogło być gorzej?
W tamtej chwili nie wiedziałam co myśleć, znałam tylko jedno miejsce, w którym chciałam się znaleźć, więc bez dłuższego zastanowienia docisnęłam pedał gazu i popędziłam przed siebie krętą drogą.
Potrzebowałam znajomego otoczenia i bliskich mi osób. Musiałam zebrać myśli, w jedynym miejscu, gdzie mogłam być sobą i tak właśnie po dwóch godzinach w końcu znalazłam się przed domem, z którym wiązało się tak wiele wspomnień. Wiedziałam, że jest już za późno na odwrót, więc zamknęłam auto, po czym z uniesioną głową weszłam do domu watahy Ericka Northa.***
— No chyba jej nie uwierzyłaś! — żachnęła się Cynthia, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
To ona była pierwszą osobą, do której chciałam zajrzeć, potrzebowałam porozmawiać z przyjaciółką. Ona była matką i wiedziałam, że tylko ona jest w stanie zrozumieć moje obawy i mój ból.
— Nie wiem Cynth, to było dziwne, nie umiem tego opisać. Im dłużej mówiła o moim pochodzeniu, tym więcej rzeczy się układało w mojej głowie.
— Czyli miała rację?
— Na pewno nie we wszystkim — westchnęłam.— Ale kilka rzeczy z pewnością się pokrywa z rzeczywistością, tylko ta cholerna przepowiednia — zadrżałam na samo jej wspomnienie.
— A daj spokój, w to już na pewno nie uwierzę, zbzikowała staruszka na stare lata.
— Może i tak...
— Taaak... Uważaj, bo twoje dzieci we śnie cię pomordują.. Daj spokój Mallory, nawet jeśli chciałyby ci coś zrobić, to nawet ugryźć cię nie mogą, bo zębów nie mają! Uspokój się kobieto!
— Może masz rację i trochę przesadzam. A, tak w ogóle to, gdzie jest Ava?
— Rob zabrał ją na tydzień do swojej ciotki Marge. Stwierdził, że nie mogę się przemęczać — mruknęła wyraźnie niezadowolona:
— Coś widzę, że nie pałasz optymizmem.
—Traktuje mnie jakbym była ze szkła.
— Po prostu się martwi.
— To niech przestanie — warknęła. — To dopiero pierwszy miesiąc, a ja już muszę tylko leżeć, cholernie mnie to męczy! Nawet nie mam, z kim porozmawiać! Sasha ciągle załatwia sprawy watahy, a Emily wciąż z nią gdzieś przepada na całe dnie, nawet ty mnie zostawiłaś i wyjechałaś! — fuknęła wyraźnie obrażona.
— Sama dobrze wiesz, dlaczego nie mogę tu zostać.
— Cholerny Santez — mruknęła. — Mallory? Odpowiesz mi szczerze, jeśli o coś cię zapytam?
— Oczywiście.
— Co jest między tobą, a Theo? — zapytała, a ja zakrztusiłam się własną śliną, słysząc to pytanie:
— C-co masz na myśli?
— No wiesz, mieszkacie razem, on załatwia ci pracę, płaci za wszystko, opiekuje się dziećmi. Na pewno nie robi tego bezinteresownie, uwierz mi Mallory, tacy dobrze ludzie nie istnieją.
— Nie przesadzaj, Theo jest na prawdę w porządku. Chyba pierwszy raz spotkałam osobę, której tak w pełni ufam.
— Ale nie dziwi cię to? Dorosły facet przyjmuje pod swój dach obcą babę z trójką dzieci na głowie i popieprzoną historią w zanadrzu?
— Nie wiem, czy mnie to dziwi Cynth. Ale nie chcę też o tym myśleć. Wiem, że Theo by mnie nie skrzywdził.
— A dzieci? Na boga ty zostawiasz je z nim same w domu, skąd możesz wiedzieć co tam się teraz dzieje?
— Przesadzasz, nie rób z niego potwora. On był przy mnie, gdy nie miałam nikogo innego. Jest wyrozumiały, nie pyta o przeszłość, akceptuje ją, a wiesz co jest najważniejsze? Kocha moje dzieci, widzę to.
— Ehe, jasne — odparła, patrząc na mnie uważnie.
— Proszę, nie drąż tego, nie podburzaj mojego zaufania do jedynej osoby, jaka mi została i mnie wspiera. Nie zniosę straty Theo, jest dla mnie ważny.
— Dobrze. Ufam ci, że wiesz, co robisz.
— Tak, po raz pierwszy jestem czegoś pewna na sto procent, a teraz wybacz, ale muszę się już zbierać. Theo jest już sam z maluchami kilka godzin i nawet nie chcę myśleć o tym, jak wygląda dom, pewnie zastanę istny armagedon.
— Skąd ja to znam — zachichotała.— Raz jak zostawiłam Roba z Avą, to później musiałam zeskrobywać naleśniki z sufitu.
— Jakim cudem? — zapytałam, wytrzeszczając oczy.
— Nie wiem, nie pytaj mnie. — uśmiechnęła się lekko, a ja wstałam.
— Dobra kochana, ja się zbieram. Naprawdę dziękuję ci za rozmowę, potrzebowałam tego.
— Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość. Wpadaj częściej, brakuje mi ciebie — odparła wstając, po czym przytuliła się do mnie.
— Będę pamiętać. Lecę, zanim biedny Theo się wykończy, trzymaj się i uważaj na mojego chrześniaka.
— Albo chrześnicę — zawołała za mną, lecz ja byłam już za drzwiami.
W momencie, gdy chciałam wykonać pierwszy krok, wpadłam na dużą męską klatkę piersiową i nim zdążyłam zareagować, poczułam palce delikatnie unoszące moją brodę.
Sekundę później ciepłe wilgotne wargi naparły na moje, wszędzie bym rozpoznała te usta. Michael pchnął mnie na ścianę, nie przerywając pocałunku. Z początku stałam jak zamurowana, ale czując jego ciepłe ręce przesuwające się po mojej tali, jęknęłam i odwzajemniłam jego pocałunek.
Nasze poczynania były coraz śmielsze, a beta przeniósł swoje dłonie na moje pośladki i uniósł mnie, bez zastanowienia oplotłam go nogami w pasie, a moje plecy ponownie stykały się ze ścianą.
Wplotłam palce w jego włosy i nie przerywając pocałunku, pociągnęłam go za nie mocno, beta warknął w moje usta, a ja poczułam dreszcz podniecenia przebiegający po moich plecach.
Ten dreszcz mnie ocucił, oderwałam się od ciepłych warg Santeza, i wymierzyłam mu siarczysty policzek, beta odsunął się zaskoczony, rozsuwając ręce, a ja upadłam z hukiem na podłogę.
— Co ty kurwa wyprawiasz — warknęłam, wstając na równe nogi.
— Co ja wyprawiam? To ty mnie uderzyłaś!
— A ty zachowałeś się jak pieprzony neandertalczyk! Co to miało być! Myślisz, że możesz mnie ot tak całować?
— A, dlaczego nie? — odparł, opierając się o ścianę.
— Bo nie jestem twoją własnością? Bo uderzyłeś mojego brata? Bo spałeś z Erin? — wysyczałam wściekła.
— Erin nie żyje i nie spałem z nią, ani nie uderzyłem Elliota. Zapytaj go i przy okazji, przekaż, że Avie już nic nie grozi.
— Co masz na myśli? — zapytałam, unosząc brwi.
— Erin zagroziła Elliotowi, że jeśli nie powie, że to ja go uderzyłem, to zrobi krzywdę Avie.
— Nie wierzę — wyszeptałam.— A, te ślady na jego ciele?
— Erin, to wszystko Erin. Proszę, wróć. Daj mi szansę porozmawiać, wyjaśnić to wszystko.
— Muszę to przemyśleć.
— Chcę cię tu mieć, chcę byś była przy mnie. Chcę móc poznać swoje dzieci, błagam cię, ja nawet nie trzymałem ich na rękach, nie miałem okazji ich zobaczyć — wyszeptał, a ja nie mogłam patrzeć na ból w jego oczach.
Miał rację, nie mogłam mu zabronić kontaktu z dziećmi. Z westchnieniem wyciągnęłam telefon i pokazałam mu tapetę, na której miałam zdjęcie śpiących bliźniaków.
— Póki, co tylko tyle mogę zrobić, ale obiecuję, że za jakiś czas przyjadę.
— Podobne do mnie — wyszeptał.
— To fakt — przyznałam, choć według mnie dzieci były idealną mieszanką nas obojga.
— Obiecujesz, że przyjedziesz?- zapytał z nadzieją w głosie.
— Obiecuję — potwierdziłam, po czym odwróciłam się i poszłam w stronę schodów.
Dom watahy Ericka Northa opuszczałam z ulgą, jakby ktoś zdjął mi z pleców wielki ciężar, byłam spokojniejsza.***
Powrót do domu Theo zajął mi sporo czasu i gdy parkowałam auto, było już ciemno.
Wchodząc do środka, byłam pełna obaw, odnośnie do tego, co tam ujrzę, ale z zadowoleniem i zdziwieniem dostrzegłam wzorowy porządek oraz poczułam zapach pieczonego kurczaka unoszący się w powietrzu.
Gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam Theo opierającego się o blat.
— Przepraszam cię najmocniej, strasznie mi się zeszło — zaczęłam rozmowę.
— Nic się nie stało.
— Jak tam dzieci?
— Śpią już.
— Coś się stało? — zapytałam niepewnie, widząc zmieszaną minę Theo.
— Niezupełnie.
— Co masz na myśli? Coś z dziećmi? — zaczęłam panikować.
— Nie, spokojnie. Z maluchami wszystko okej.
— Więc o co chodzi? — Zmarszczyłam brwi.
— No bo...- zagaił, a ja skupiłam na nim swoje spojrzenie.
— Tak?
— Wiesz, że cię lubię? Jesteś naprawdę niezwykłą i wyjątkową kobietą. Ty i twoje dzieci wprowadzacie ogromny chaos do mojego życia, ale uwielbiam to. W końcu mam do kogo wracać, więc chciałbym prosić cię o jedno. Czy ty Mallory Stadfort zgodzisz się zostać moją żoną? — zapytał, przyklękając na jedno kolano, a mnie zamurowało.Data opublikowania:
11 maj 2018
CZYTASZ
Obroń mnie
WerewolfDruga część opowiadania pt. "Uratuj mnie". Mallory Stadfort została postawiona pod ścianą, zyskuje wsparcie u kompletnie obcego człowieka i stara się poukładać na nowo swoje życie, co nie okazuje się być takie łatwe. Mężczyzna, który ją zawiódł pono...