24

5.7K 400 113
                                    

Mallory:

Kolejna noc w ramionach Michaela przyniosła mi ukojenie. Czułam się bezpieczna, gdyż wiedziałam, że Santez nie pozwoli skrzywdzić ani mnie, ani Aresa. Przy nim nic nam nie groziło, oboje mogliśmy odetchnąć i spać spokojnie.

Powoli zaczęłam przyzwyczajać się do posiadania własnej rodziny. Cieszyłam się, mając Elliota blisko siebie, on także dobrze przyjął mój powrót, lecz był za mały, by zrozumieć wiele spraw.

Wciąż dopytywał o Theo i Alayę, czym łamał moje serce. Cholernie za nimi tęskniłam, za wsparciem Theo, za jego dobrym sercem i za wszystkim, co z nim związane, lecz ta tęsknota była niczym w porównaniu z tym, co odczuwałam po zniknięciu mojego dziecka. W tym wszystkim najgorsza była dla mnie niewiedza. Nie miałam pojęcia, jak jest traktowana, czy nie jest jej zimno, czy nie jest głodna. Cholernie się bałam. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że ktoś stanie się dla mnie tak ważny, że będę w stanie oddać za niego swoje życie, że jego zniknięcie nie pozwoli mi jeść, spać, myśleć, że ktoś będzie w każdej sekundzie i każdej chwili w moich myślach.

Dopóki nie zostałam matką.

Macierzyństwo mnie zmieniło, zmieniło mój pogląd na wiele spraw. Teraz to dzieci były dla mnie najważniejsze, ich dobro i ich bezpieczeństwo, które stawiałam ponad własne. Oprócz nich nic więcej się dla mnie nie liczyło.

Ares, Alaya i Elliot, trzy istoty, o które miałam dbać, miałam się nimi opiekować.

I zawiodłam.

Zawiodłam swoje dzieci i brata, byłam fatalną matką i siostrą:

— O czym myślisz? — zapytała Cynthia, podchodząc do mnie ze śpiącym w ramionach Prestonem:

— O Alayi — mruknęłam, nie mając zbytniej ochoty na rozmowy, jednak Glossom wydawała się tego nie zauważać i usiadła obok mnie, po czym chwyciła moją dłoń w swoją i lekko ją ścisnęła.

— Będzie dobrze, nie martw się.

— Będzie dobrze, będzie dobrze... Od trzydziestu dni nie słyszę niczego innego. Mam dość, chcę, żeby to wszystko się skończyło. Jak dopadnę tę małą, parszywą, starożytną kurwę to jej wszystkie kudły powyrywam — wycedziłam, przez zaciśnięte zęby, a spomiędzy moich palców wyrwała się niekontrolowana mgła. Ostatnio zdarzało mi się to coraz częściej. Kompletnie nie panowałam nad sobą i moimi emocjami, a co dopiero nad moją mocą.

Na ten widok oczy Cynthii znacznie powiększyły się i natychmiast puściła moją rękę z cichym piskiem:

— Mallory! Uspokój się! Do cholery tu jest dziecko! — krzyknęła, a mnie wzmianka o maluchu otrzeźwiła i oderwałam się od swoich myśli, wracając do rzeczywistości:

— Przepraszam — wyszeptałam, kątem oka zerkając na śpiącego Prestona. — Wszystko w porządku? — zapytałam, wskazując na malucha, który był dość chorowitym dzieckiem.

— Tak, jest już w miarę w porządku. Rośnie jak na drożdżach — uśmiechnęła się lekko.

— To dobrze — mruknęłam bez entuzjazmu, ponownie wpatrując się przed siebie, a Cynthia tylko westchnęła i bez słowa wstała, pozostawiając mnie samą.

Erick:

Patrzyłem wściekły na swoich podwładnych, którzy po raz kolejny nie przynosili żadnych dobrych wieści:

— Jak to kurwa nic nie macie? — krzyknąłem, a Ian i Scott schylili głowy.

— To jakaś porażka! Mamy najlepszych tropicieli, nowoczesny sprzęt, a nie potraficie znaleźć małego dziecka?

— Alfo, ale... — zaczął Scott, lecz mu przerwałem.

— Och stul pysk Bastard. Nie chcę słuchać waszych żałosnych wytłumaczeń, minęło wiele dni. Nie chcę gdybań! Nie chce widzieć waszych żałosnych mord, chce w końcu dostać jakieś wyniki naszego śledztwa!

— Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy — wtrącił Bein.

— Tak? To powiedz mi Ian, jak to jest, że w środku dnia, w centrum miasta, w parku ktoś porwał dziecko i nikt tego nie widział? — warknąłem, a oni ponownie skupili swój wzrok na swoim obuwiu. — No właśnie! To niemożliwe by nikt nic nie widział!

— Alfo, ale jak ty to sobie wyobrażasz? Jak mamy teraz szukać świadków? Minął miesiąc — żachnął się Scott, a ja zmierzyłem go ostrzegawczym spojrzeniem.

— On ma racje, trzeba się pogodzić z tym, że dziecko zniknęło — wtrącił Bein.

— Czy ty się słyszysz Ian? Rozumiem, że gdyby ktoś porwał twoją córkę, że gdyby Cathy zniknęła, to stałbyś z założonymi rekami? Pogodziłbyś się z tym? — zapytałem swojego bety, głosem pełnym pogardy, a jego mina dała mi wystarczającą odpowiedź, więc tylko westchnął i odparł:

— Więc, co robimy?

— Obserwujemy dalej park — zarządziłem. — Wypatrujcie stałych bywalców. Nie wiem kogo, może biegaczy, starszych pań z pieskiem? Trzeba będzie ich podpytać, oprócz tego zwiększamy ochronę wokół domu i watahy, nikt niepowołany nie ma prawa wejść na nasz teren.

— Ale ochrona jest... — zaczął Baldwin, lecz mu przerwałem:

— Jaka Scott, jaka jest ochrona? Taka jak wtedy, gdy podrzucili tu Elliota? Czy taka jak wtedy, gy William porwał Mallory? To nazywasz ochroną? — wycedziłem, a beta ponownie zamilkł. — No właśnie.

— Erick, dlaczego tak ci zależy na tym dziecku? — zapytał bez ogródek Ian:

— Bo Mallory to moja przeznaczona, może jej nie kocham, ale czuje z nią więź. Czuje, jak bardzo cierpi, a ja nie chcę by moja...

— Twoja co? — przerwał mi głos Michaela Santeza. — Chyba zapominasz, że Mallory to matka moich dzieci.

— Zamknij się Santez, mam w nosie twoje humorki i twoje ego. Nie muszę ci się tłumaczyć, zależy mi tylko na bezpieczeństwie waszego dziecka.

— Doprawdy? — zadrwił, po czym w jednej chwili znalazł się obok mnie i chwycił pięściami moją koszulkę. — Odpierdol się od niej — wycedził, a ja wyrwałem mu się i już miałem mu odpowiedzieć, gdy nagle do gabinetu wpadł zdyszany Matt:

— Alfo! Ktoś obcy przyjechał pod dom watahy! — wydyszał, a my spojrzeliśmy po sobie, po czym pędem rzuciliśmy się do drzwi.

Mallory:

Siedziałam na schodach domu głównego, nucąc kołysanki śpiącemu w moich ramionach Aresowi, gdy nagle pod dom watahy z piskiem opon zajechał duży ciemny SUV. Wystarczył mi jeden rzut oka, by niemal od razu rozpoznać te auto i mężczyznę, który z niego wysiadł.

Przyjrzałam mu się dobrze, wyglądał na zmęczonego, ale i wściekłego, chyba nawet schudł, nerwowo przeczesywał ręką swoje włosy, zmierzając w moim kierunku:

— Theo — wyszeptałam, wpatrując się w twarz tego, który tak wiele razy mnie ocalił. Tego, który teraz podszedł do mnie i uklęknął, odgarniając moje włosy z twarzy i uśmiechając się lekko:

— Witaj — odparł cicho, lecz nie minęła nawet sekunda, a tuż przy mnie zjawił się Santez wraz z Erickiem, Scottem i Ianem:

— Theo? A co ty tu robisz? — zapytał zdziwiony North, unosząc brwi na jego widok, zaś Santez tylko warknął:

— Wypierdalaj stąd, nie jesteś tu mile widziany.

— Zamknij się — odparł złowrogim tonem Mayers, wstając na równe nogi. — Kto, jak kto, ale ty nie masz prawa się odzywać — wycedził, po czym spojrzał na mnie, dodając — Mallory ja już wiem.

— Co? — zapytałam, unosząc brwi.

— Ja znam prawdę. Wiem, kto wtedy zabrał Alayę — wydusił jednym tchem. — Byłem wczoraj w tamtym parku, i dostrzegłem kamery na jednym z drzew. Nie wiem, dlaczego nie chciałaś wezwać policji, ale uszanowałem to i poprosiłem mojego przyjaciela Jamesa o przysługę. Udało mi się zdobyć nagranie. Przejrzałem je i wiem, kto ją zabrał. Dlatego musiałem tu przyjechać, musiałem cię odnaleźć — powiedział zdecydowanym głosem, patrząc wprost w moje oczy.

Erick wraz ze swoją świtą wpatrywali się w niego podejrzliwie, a złość biła od Santeza na kilometr, jednak ja miałam to gdzieś. Chciałam tylko wiedzieć, gdzie jest moje dziecko.

Theo podał mi swój telefon, a ja podtrzymując jedną ręką syna, ujęłam go w dłonie i przyjrzałam się nagraniu.

Moim oczom ukazała się parkowa sceneria. Niemal natychmiast moją uwagę przykuł dobrze znany mi podwójny wózek z maluchami w środku oraz Ashley, która akurat odwróciła się tyłem do niego i mocowała się z zapięciem torby, gdzie zwykle trzymałam pieluchy. Gdy kobieta nie patrzyła na wózek, dostrzegłam jak nagle, pośpiesznym krokiem jakiś mężczyzna podchodzi do wózka i wyciąga jedno dziecko, po czym oddala się szybko.

Rozpoznałam go niemal od razu.

To był Michael Santez, a ja w tamtej chwili zrozumiałam jedno.

Zły chłopiec nie zawsze staje się tym dobrym.

Data opublikowania:
12 października 2018

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz