8

8.3K 578 120
                                    

Mallory:

Stałam nieruchomo, w ciszy wpatrując się w twarz przyjaciela.

Czy on naprawdę to zrobił? Czy naprawdę poprosił mnie o rękę, niszcząc tym samym naszą przyjaźń? Nie chciałam z nikim się wiązać, mężczyźni w moim życiu sprawili mi zbyt wiele bólu, więc dlaczego? Dlaczego Theo Mayers musiał to zniszczyć?

W głowie miałam tak wiele pytań, lecz żadnych odpowiedzi.

Odetchnęłam ciężko i ponownie skupiłam wzrok na twarzy Theo, lecz gdy to zrobiłam, dostrzegłam błąkający się na niej lekki uśmiech:

— Ty świnio! — krzyknęłam, uderzając go żartobliwie w głowę. — Jak mogłeś!

— Hahaha... — zaniósł się śmiechem.- O boże, żałuj, że nie widziałaś swojej miny. To było coś pięknego!

— Bardzo zabawne — mruknęłam, podchodząc do lodówki, Theo zaś wstał z podłogi.

— A, tak poważnie to nie całkiem żartowałem — odparł, a ja odwróciłam się do niego przodem, unosząc brew. — Moja matka przyjeżdża.

— I co w związku z tym? — zapytałam podejrzliwie.

— Moja matka jest jak czołg, to jest skrzyżowanie Bellatriks z Harry'ego Pottera i Cruelli de Mon. To jest potwór z ludzką twarzą! — wyszeptał dramatycznym tonem, po czym przejechał palcem wzdłuż szyi.

— Chcesz, żebym się wyniosła, tak? — zapytałam, będąc pewna, że Mayers chce ukryć przed matką fakt, że mieszka z obcą kobietą i jej dziećmi pod jednym dachem.

— Wręcz przeciwnie — uśmiechnął się chytrze. — Potrzebuję cię tu w roli mojej narzeczonej.

— Theo... — zaczęłam, lecz mi przerwał.

— Błagam cię Mallory, ona mi żyć nie daje, wszystko jej się nie podoba! Ciągle się wtrąca do mojego życia, ale jakby zobaczyła, że mam rodzinę to może by mi dała w końcu spokój!

— Mam udawać twoją narzeczoną? A co z dziećmi! Theo to naprawdę kiepski pomysł!

—  Powiemy, że Ares i Alaya są moi.

— Nawet nie są do ciebie podobne — mruknęłam.

— Ale kocham je całym sercem, oddałbym za nie życie. Błagam Mallory, zrób to dla mnie! To tylko jeden dzień!

— Dobrze, zgadzam się! Ale czuję, że jeszcze będą z tego kłopoty!

***

Tak oto dwa dni później wystrojona w zwiewną żółtą sukienkę w białe kwiaty przekonałam się, jak bardzo Theo mnie okłamał.

Bellatriks przy jego matce była niczym mama Muminka. Geraldine Mayers była ziszczeniem wszystkich żartów o teściowych.

Roztaczała wokół siebie dziwną aurę, była lekko przerażająca i onieśmielająca. Chodziła z wysoko podniesioną głową i byłam pewna, że gdyby tylko chciała, mogłaby mnie zniszczyć jednym wypowiedzianym słowem. Tuż po tym, jak przekroczyła próg domu, już wiedziałam, że z tej wizyty będą jakieś kłopoty. Nie zaszczycając mnie spojrzeniem, bez słowa rzuciła mi swój płaszcz i od razu skierowała się do Theo:

— Witaj mamo — przywitał się, zerkając na mnie niepewnie.

— Och synku! Jak miło cię widzieć! — uściskała go, po czym zmierzyła bacznym spojrzeniem.- Oj widzę, że powodzi ci się kochanie, przytyłeś od naszego ostatniego spotkania, nie dobrze. Musisz się wziąć za siebie, naprawdę nie dziwię się, że nie możesz sobie nikogo znaleźć — mruknęła wyraźnie niezadowolona, po czym przeniosła swoje spojrzenie na mnie. Jej narysowana ciemna brew uniosła się do góry. — Widzę, że zatrudniłeś służącą. Trochę brzydka, ale cóż, nie musisz jej pokazywać gościom. Ważne, żeby dobrze wykonywała swoją pracę.

— Mamo, ale to wcale nie jest służąca — odparł Theo, posyłając mi przepraszające spojrzenie. — To moja narzeczona.

— Narze... co?! — pisnęła kobieta, przez co po chwili usłyszeliśmy dziecięcy płacz. Nim zdążyliśmy zareagować, kobieta wpadła jak burza do salonu i zaglądała w kołyski ze strachem w oczach. — Co to ma być?! — ponownie uniosła głos, teatralnie przykładając dłoń do czoła.

— No i się zaczęło — pomyślałam, po czym nie zwracając uwagi na histerię matki Theo, podeszłam do łóżeczka i delikatnie wyciągnęłam z niej płaczącego Aresa i zaczęłam go delikatnie kołysać. Mayers w tym czasie pomógł swojej matce usiąść na kanapie:

— Nie tak to miało wyglądać — bąknął, wyraźnie zawstydzony.

— Nie tak?! A jak?! Kiedy miałam się dowiedzieć, że jesteś zaręczony i masz dwójkę dzieci?! Na łożu śmierci?! No tak, ty i twoja siostra tylko czekacie na to, by mnie wykończyć i zabrać mój majątek, ale co to, to nie! Ja tak łatwo się nie dam! Bóg mi świadkiem, nie umrę nigdy! — z zażenowaniem i rosnącą irytacją obserwowałam poczynania matki Theo i wcale mu się nie dziwiłam, że nie przepadał za nią. Ta kobieta była jednym, wielkim koszmarem.

— Nie dramatyzuj matko.

— No oczywiście! Zrób ze mnie histeryczkę. Och na boga puść moją dłoń, nie jestem niedołężna! — żachnęła się, po czym wstała na równe nogi i podeszła w moją stronę.

Spojrzałam na nią niepewna, czego powinnam oczekiwać, jednak kobieta ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła dłoń w moją stronę:

— Geraldine Mayers.

— Mallory Stadfort, miło mi — odpowiedziałam, po czym uważając na dziecko, uścisnęłam dłoń kobiety.

— To mój wnuk? — zapytała, podejrzliwie zerkając na Aresa.

— Tak mamo — ubiegł mnie Mayers.- To Ares, a tam leży Alaya.

— Brzydkie te imiona. Trochę jak dla psa, no i są jakieś niezbyt do ciebie podobne.

— Theo wybierał te imiona i uważam, że są piękne. Oryginalne — wycedziłam.

Nie chciałam, by obrażała mojego przyjaciela, mogła być jego matką, ale jej zachowanie nie było w porządku. Widziałam, że Mayersowi jest przykro. Wstydził się za nią.

— Zaiste — wlepiła we mnie swoje spojrzenie. — Mogę? — zapytała, wskazując na dziecko w moich ramionach.

Nie wiedziałam jak zareagować. Posłałam Theo pytające spojrzenie, a on w odpowiedzi kiwnął głową, więc niepewnie podałam jej Aresa.

Kobieta przypatrywała mu się chwilę, po czym usiadła na kanapie i zaczęła z nim rozmawiać. Przelotnie zerknęłam na jak zwykle spokojnie obserwującą otoczenie Alayę i podążyłam do kuchni, gdzie skrył się Theo.

— Mogło być gorzej — mruknął, wyciągając pieczeń z piekarnika.

— Ona może być gorsza? — szepnęłam konspiracyjnym tonem, wyciągając z szafki talarze.

— Tak, oj tak.

— W takim razie czeka nas długi wieczór — westchnęłam, a Theo posłał mi przepraszające spojrzenie.

Data opublikowania:
13 maj 2018

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz