*Podoba wam się kontynuacja przygód Mallory?*
Mallory:Pędziłam przed siebie, łamiąc chyba wszystkie ograniczenia prędkości, jakie napotkałam na swojej drodze. Byłam tak zamroczona, że nawet nie zwracałam uwagi na to, że wiozę na tylnym siedzeniu trójkę dzieci.
Nie patrząc na znaki i sygnalizację jechałam przed siebie. Panowanie nad autem przychodziło mi z trudem, raz za razem wpadałam w poślizg na zakrętach, jednak nie zwalniałam, gdy widziałam skrzyżowania. Pędziłam, drżąc na całym ciele, a panująca na zewnątrz burza podkręcała tylko adrenalinę w moich żyłach. Byłam jak w amoku, nie liczyło się dla mnie nic prócz uratowania ludzi, na których mi zależało.
Niespodziewanie słyszałam cichy płacz Aresa, więc odruchowo odwróciłam się do tyłu i to był błąd. Kątek oka zauważyłam przebiegającą przed maską sarnę. Odruchowo wcisnęłam hamulec, a auto gwałtownie zatrzymało się. Pas zablokował się, wbijając mi się boleśnie w pierś, widziałam w lusterku, jak Elliot nieznacznie wysuwa się do przodu, lecz i w jego przypadku pas zareagował w porę. Dziękowałam bogu, że bliźniaki spoczywały bezpiecznie w swoich fotelikach.
Oparłam głowę o kierownicę i westchnęłam ciężko, po czym uchyliłam okno i pozwoliłam, by chłodne deszczowe powietrze owiało mnie, kojąc moje nerwy, to pozwoliło mi nieco ochłonąć.
Musiałam się uspokoić, głęboko zasysałam do płuc zimne i rześkie powietrze, które chłodziło moje rozgrzane nerwami ciało. Nie wiem, ile to trwało, nim znów byłam w stanie prowadzić, ale gdy w końcu odpaliłam silnik to już nieco spokojniej, ruszyłam w dalszą drogę.***
Po trzech godzinach byłam już pod domem Ericka Northa. Z sercem na ramieniu zatrzymałam auto tuż przed wejściem i gdy zobaczyłam jak alfa, biegnie w moją stronę, bez wahania wysiadłam z pojazdu:
— Gdzie one są? — zapytałam, nie chcąc tracić czasu na zbędne powitania:
— W lecznicy — odpowiedział krótko, a ja popędziłam przed siebie, gdy nagle przypomniałam sobie o czymś:
— Masz — krzyknęłam, rzucając mu kluczyki od auta. — Zajmij się nimi, wózek jest w bagażniku. — Po czym nie czekając na jego reakcję pobiegłam w kierunku lecznicy.
Byłam pewna, że Erick pomoże mi w opiece nad dziećmi. Wiedział, że tylko ja mogę uratować Cynthię i Avę.
Miałam tylko nadzieję, że nie było za późno.***
Gdy wpadłam do lecznicy i zobaczyłam w niej Cynthię i Avę to nogi się pode mną ugięły. Widok ich w takim stanie był wstrząsający, leżały na dwóch łóżkach tuż obok siebie. Obie wyglądały strasznie, nie mogłam znaleźć choćby centymetra skóry, który nie byłby podrapany, siny lub zabandażowany. Patrząc na ich stan, byłam zszokowana tym, jakim cudem przeżyły coś takiego.
W moich oczach pojawiły się łzy, a ja przeniosłam spojrzenie na Izaaka, stojącego w kącie. Wyglądał na zmęczonego i zrezygnowanego, popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i wyszeptał:
— Stan Cynthii jest zły, jej dziecko może tego nie przeżyć.
— Nie, to niemożliwe.
— Doszło do krwotoku, nie wiemy, ile krwi straciła, ale pas wbił jej się w brzuch, to mogło uszkodzić płód. Jednak nie mamy tu sprzętu, dzięki któremu moglibyśmy ocenić jego stan.
— A co z Avą? — zapytałam, łamiącym się głosem, na co on tylko pokręcił głową.— Ile? — Wybuchnęłam płaczem.
— Kilka godzin, może doba.
— Nie, nie zgadzam się na to.
— Dlatego Erick kazał cię wezwać. Jeśli ktoś może uratować jedną z nich to tylko ty.
— Co to znaczy jedną? — uniosłam brew.
— Obie mają zbyt rozległe obrażenia, nie uda ci się pomóc im obu. Musisz wybrać.
— Nie.
— Tak, nie masz innego wyjścia.
— Nie wybiorę między przyjaciółką, a jej dzieckiem — wycedziłam, patrząc na niego złowrogo.
— Musisz.
— Nie, chyba zapominasz, kim jestem. Więc proszę, wsadź sobie w dupę swoje prognozy, bo ja nikomu nie pozwolę umrzeć — na te słowa Izaak uniósł brwi:
— Musisz wybrać.
— Nic nie muszę — syknęłam i usiadłam na stołku pomiędzy Avą, a Cynthią.
Nigdy nie używałam swojego daru na dwie osoby naraz, ale widziałam, że pojedynczo nie dam rady. Byłabym zbyt osłabiona, by drugi raz przeprowadzić ten żmudny proces. Nie wahając się ani chwili dłużej chwyciłam dłoń przyjaciółki i jej córki, po czym posłałam im ostatnie spojrzenie.
Cynthia miała całą opuchniętą twarz, widziałam też liczna zadrapania na jej rękach i ramionach, a w oddychaniu pomagał jej respirator. Z jej córką nie było lepiej, jechała z przodu bez fotelika, a jej nogi zostały dosłownie zmiażdżone.
Nie mogłam pozwolić by umarły, musiałam je uratować, musiałam uratować te trzy istnienia. Bez względu na wszystko.
Gdy nagle usłyszałam szmer za plecami, odwróciłam się i dostrzegłam Ericka, który właśnie wszedł do sali. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, kto został z dziećmi, ale stwierdziłam, że alfa na pewno zaniósł je do Sashy lub Emily więc z powrotem odwróciłam się w stronę Cynthii i jej córki, a następnie odetchnęłam głęboko i zamknęłam oczy.
Z początku nie czułam nic, lecz im bardziej rozdzielałam swoją duszę, by objąć sobą dwa ciała, tym coraz mocniej odczuwałam nieprzyjemne fale bólu.
To było tak, jakby ktoś powoli wbijał tysiące igieł w moje ciało, to było dziwne i nieprzyjemne uczucie. Samo pochłanianie bólu było żmudnym i pracochłonnym procesem, lecz uzdrawianie było zupełnie inne. Niemal wnikałam w cudze ciało, czułam każdą komórkę, a moje własne, drżało z każdym uderzeniem serca mojego „pacjenta", wnikałam w niego, stawałam się nim.
Nie wiem, jak długo to wszystko trwało. Czułam, jakbym dryfowała. Ból, który otulił mnie, palił boleśnie moje ciało, wżynał się w nie, wgryzał się w moje mięśnie, żyły i tętnice. Już nie drżałam, miałam ostre i silne drgawki, moje ciało drętwiało, a nogi jakby odłączyły się ode mnie. Moje płuca z trudem łapały powietrze, a krew buzowała w moich żyłach niczym morze podczas sztormu.
Pierwszy raz w życiu czułam coś takiego, jednak nie poddawałam się. Wiedziałam, że nie mogę, że muszę to kontynuować.
Ból pochłonął mnie do tego stopnia, że straciłam poczucie czasu i nie wiedziałam, ile spędziłam w takim zawieszeniu, gdy niespodziewanie poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu:
— Mallory, Mallory przestań. Co ty robisz, krwawisz, na boga masz dzieci! Przestań! — słyszałam głos Ericka, jednak nie reagowałam. Moje całe ciało było zbyt bardzo ogarnięte bólem, bym mogła racjonalnie myśleć.
Poczułam jak ktoś mną szarpie, a moje ręce oderwały się od Avy i Cynthii. Czułam, że lecę do tyłu, jednak nie mogłam otworzyć oczu. Wciąż czułam ból. Gdy w końcu odzyskałam zdolność myślenia, zauważyłam, że znajduję się na podłodze w ramionach Ericka Northa:
— Czy ty kurwa chciałaś się zabić? — warknął, mocno trzymając ręce na mojej talii.
— O czym ty mówisz?
— Zaczęłaś krwawić — pokazał na moją twarz, a ja odruchowo uniosłam dłoń i dotknęłam jej.
— Faktycznie — mruknęłam, czując pod palcami ciepłą ciecz, odruchowo wytarłam ją rękawem.— Gdzie są dzieci?
— W domu.
— Idę do nich — oświadczyłam stanowczo.
— Oszalałaś?
— Pomóż mi wstać Ericku — odwarknęłam, czując, że moje nogi mogą sprawiać mi problemy. Alfa tylko westchnął, po czym wciąż trzymając mnie w pasie, wstał na równe nogi, ostrożnie stawiając mnie w pionie.
Gdy w końcu uniosłam się, moje nogi zadrżały i gdyby nie ramię Ericka zapewne padłabym jak długa na ziemię. Pokazałam mu gestem, by mnie puścił, a gdy to zrobił, zerknęłam przelotnie na Cynthię i Avę. Młodsza Glossom odzyskiwała kolory i widziałam, jak Emily sprawdza jej nogi, po czym uśmiecha się lekko, natomiast Izaak z nieskrywanym zdziwieniem odłączał respirator, krztuszącej się Cynthii.
Chciałam z nią porozmawiać, jednak nie miałam na to siły. Podpierając się ściany, opuściłam budynek lecznicy w całkowitej ciszy.
Nie wiem, ile to trwało, nim dotarłam do domu watahy. Każdy krok sprawiał mi niewyobrażalny ból, ale marzyłam tylko o tym, by zobaczyć swoje dzieci, by je przytulić. Lecz tuż po przekroczeniu próg domu zamarłam.
Na kanapie leżał śpiący Michael Santez, a na jego piersi spoczywały dwa niewielkie, śpiące, ciemnowłose zawiniątka.Data opublikowania:
17 maj 2018
CZYTASZ
Obroń mnie
WerewolfDruga część opowiadania pt. "Uratuj mnie". Mallory Stadfort została postawiona pod ścianą, zyskuje wsparcie u kompletnie obcego człowieka i stara się poukładać na nowo swoje życie, co nie okazuje się być takie łatwe. Mężczyzna, który ją zawiódł pono...