6

9.7K 632 77
                                    

Dwa tygodnie później.

Mallory:

— Ale to naprawdę cudowna wiadomość!- powtórzyłam kolejny raz. Telefon od Cynthii wprawił mnie w dobry nastrój i mimowolnie nie mogłam przestać się uśmiechać:

— Rob z tego szczęścia wszystkim już rozpowiedział — żachnęła się. — Ja chciałam poczekać, sama wiesz, jak to jest. Ciąża z Avą była zagrożona, boje się, nie chciałam zapeszać.

— Daj spokój Cynth, wszystko będzie dobrze. Limit nieszczęść został już wyczerpany przeze mnie — odpowiedziałam, uśmiechając się lekko.

— Może masz rację.

— Na pewno mam, cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś.

— Brakuje mi tu ciebie, no i Ava rozpacza za Elliotem.

— Postaram się przyjechać, tylko wiesz...

— Michael — dokończyła za mnie.

— Dokładnie, wolałabym się z nim nie spotkać, nie po tym, co zrobił.

— Podobno się zmienił... — zaczęła, lecz ja jej przerwałam.

— Przestań, nie chcę tego słuchać. Proszę, oszczędź mi tego.

— Jak uważasz Mallory, ale bądź co bądź Michael jest ojcem twoich dzieci, kiedyś będziesz musiała z nim porozmawiać.

— Zdecydowanie wolę z tym poczekać. Najlepiej wieczność.

— No dobra, już nic nie mówię. Muszę kończyć, bo Ava jest głodna. Trzymaj się Mallory.

— Dzięki, pilnuj się i mojego chrześniaka, bo mam nadzieję, że nie podarujesz Sashy tego zaszczytu? — zaśmiałam się.

— O nie, zdecydowanie, jeśli komuś mam powierzyć moje dziecko to tylko tobie.

— Miło mi to słyszeć, leć już, żeby mała głodna nie czekała.

— Pa, ucałuj bliźniaki i mojego zięcia! — zaśmiała się, kończąc rozmowę.

Chwilę popatrzyłam na telefon, po czym włożyłam go do torebki, jednocześnie wyjmując z niej złożoną na pół karteczkę.

Westchnęłam cicho, a następnie zagryzając wargę, rozłożyłam ją i spojrzałam na jej treść z wahaniem. Dzisiaj zostawiłam z Theo samego z dziećmi. Na szczęście Mayers w końcu wrócił do domu i czuł się na tyle dobrze, że niemal sam mnie z niego wygonił. Tak oto teraz z lekkim niepokojem stałam w centrum niewielkiego miasteczka pod starą kamienicą.

Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, przyjeżdżając tu, ale miałam nadzieję, że tajemnicza staruszka, będzie umiała wytłumaczyć mi to, co się stało w szpitalu.

Od tego czasu, coraz bardziej odczuwałam strach przed własnymi dziećmi, dręczyło mnie to. Nie rozumiałam dziwnego zachowania Alayi, a tak wcześnie ujawniony dar Aresa przerażał mnie.

To nie mogło być prawdą, nigdy wcześniej nie było tak, by dziecko eventiris również posiadało magię.

Nie potrafiłam znaleźć logicznego wyjaśnienia tej sytuacji, więc postanowiłam skorzystać z najbardziej absurdalnego wyjścia.

Tak oto stałam na Greenray Street 36 i wpatrywałam się w szarą i starą, pachnącą zgnilizną kamienicę, po czym ostatni raz odetchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie.

Stare masywne drzwi zaskrzypiały złowieszczo, lecz nie zlękłam się i podążyłam w głąb budynku, a gdy w końcu odnalazłam drzwi z numerem trzy, wypuściłam powietrze z płuc i zapukałam nieśmiało.

Gdy już miałam się odwrócić i odejść usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka, a po chwili drzwi się uchyliły, ukazując przede mną nieznajomą z parku:

— Ach, wiedziałam, że się zjawisz — westchnęła, wpuszczając mnie do środka.

— Jest pani bardzo pewna siebie — mruknęłam, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu.

— Amelie, drogie dziecko.

— Słucham?

— Amelie Grastello, mów mi po imieniu, pani mnie postarza — oznajmiła, uśmiechając się, a ja uniosłam brwi w zdziwieniu. Starsza siwa pani czuje, że coś ją postarza? Cisnęło mi się na usta, by odpowiedzieć, że starsza nie będzie, ale powstrzymałam się. — Może herbatki?

— Nie dziękuję, nie przyszłam tu na herbatkę.

— Ach tak, chcesz pewnie zapytać o te dwa diabły.

— O moje dzieci, nie diabły.

— Tak czy inaczej, one zmienią wszystko.

— Skąd jesteś tego taka pewna Amelie? — zapytałam, siadając na fotelu.

— Co wiesz, o swoim pochodzeniu? Co wiesz, o eventiris Mallory?

— Skąd znasz moje imię i skąd...

— To nie istotne, powiedz mi, powiedz, co wiesz.

— Joslin van Serlosso obdarzyła cząstką swojej mocy odrzuconą przez społeczność małą dziewczynkę... — zaczęłam, lecz przerwała mi:

— Czyli nie wiesz nic.

— Co masz na myśli? — zapytałam niepewnie.

— To nie była zwykła dziewczynka, to była córka Joslin i Neriosa.

— To nie możliwe — wyszeptałam. — To kłamstwo! Każdy wie, skąd się pochodzi moja rasa! Joslin podarowała obcej dziewczynce część swojej mocy!

— Owszem podarowała, ale w swojej krwi, po czym po porodzie ukryła swoje dziecko, we wsi gdzie mieszkał lud zwany eventiris. Naprawdę, nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego jest was tak mało? Odpowiedź jest prosta, wywodzicie się od jednej osoby, nie od wielu, nie jesteście potomkami kilku obdarzonych ze wsi. Jesteście potomkami Arlise Serlosso Varhel. Córki Joslin van Serlosso i Neriosa Varhela.

— Przecież to absurd!

— Jak myślisz, co stałoby się z brzemienną Joslin? To dziecko powinno zginąć, lecz matka ją ukryła. Jesteś ostatnią bezpośrednią potomkinią Joslin, a twoje dzieci to drugi przypadek w historii, gdy dwie wrogie rasy połączyły się, płodząc potomstwo. One dokładnie jak Arlise nigdy nie powinny przyjść na świat. To twoich dzieci dotyczy przepowiednia.

— Jaka przepowiednia? — zapytałam, spoglądając na Amelie, a ona westchnęła ciężko, po czym z wahaniem wyszeptała:

Z dwóch różnych ras zrodzone,

życia i śmierci przejmą koronę.

Słudzy ich z grobów powstaną,

i pozostawią ziemię zdeptaną.

Skończą się wojny, skończy się czas,

a śmierć połączy wszystkich nas.


Po jej słowach zapadła martwa cisza między nami, czułam dreszcze biegnące po moim kręgosłupie:

— To niemożliwe, to nie jest o moich dzieciach!

— To jest o twoich dzieciach droga Mallory Stadfort potomkini Arlise, córki Joslin i Neriosa. To o twoich bękartach mówi przepowiednia.

— Skąd to wiesz? Skąd ta pewność? Skąd tyle wiesz o eventiris?

— To nie istotne skąd to wszystko wiem. Lecz to powinnaś mieć świadomość tego, że tylko raz w historii tego świata po Ziemii stąpało dziecko zrodzone z magii czarownicy i wilkołaka. I Arlise była zagrożeniem dla nas wszystkich, miała wielką moc, aż strach pomyśleć co może zrobić bliźniacze rodzeństwo.

— Pani jest wariatką!

— Może i jestem szalona, lecz uważaj córko Joslin, gdy prawda wyjdzie na jaw, wielu przyjdzie po twoje dzieci, wielu będzie ich szukać.

— Po co? To tylko dzieci do cholery! — wykrzyczałam, czując narastającą panikę, chciałam już być w domu i móc przytulić Alayę i Aresa.

— Te dzieci to nasz koniec. Gdy osiągną stosowny wiek, zakończą świat, który znamy. Będą niepowstrzymane.

— To jest absurd, nie będę tego słuchać.

— Wspomnisz me słowa Mallory i wrócisz do mnie, prędzej niż myślisz. Koło fortuny ruszyło, nie zatrzymasz już biegu wydarzeń, wszyscy jesteśmy straceni — wyszeptała, a ja wstałam i wyszłam z jej mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.

Data opublikowania:
7 maj 2018

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz