35

4.4K 285 63
                                    

Erick:

Po wyjściu Mallory byłem jak zamroczony, moje ciało wciąż drżało pod wpływem bólu, jaki odczuwałem zaledwie chwilę wcześniej. Dopiero jęk Sashy ocucił mnie, zerwałem się i ująłem w dłonie jej twarz, przyglądając się jej uważnie:

— Wszystko w porządku?

— Powinniście pójść do Izaaka, niech sprawdzi, czy z dzieckiem wszystko w porządku — zaleciła Cynthia, patrząc na nas wyraźnie zaniepokojona.

— Nie, jest okej — zaoponowała blondynka, ciężko oddychając.

— Nie rozumiem, co jej odbiło — żachnęła się Glossom.

— Nie rozumiesz, naprawdę? Mężczyzna, na którym jej zależało i któremu urodziła dzieci, porwał je na zlecenie psychopatki, a my, zamiast jej pomóc zatrzymywaliśmy ją! — odparła Sasha

— To jej nie usprawiedliwia!

— Nie? Pomyśl, co ty byś zrobiła, gdyby chodziło o Avę albo Prestona — syknęła, a Cynthia zamarła. — No właśnie, Ericku? — zwróciła się bezpośrednio do mnie.

— Tak?

— Wiesz, gdzie pojechała? Pamiętasz ten adres? — W odpowiedzi tylko skinąłem głową. — Świetnie, jedź tam, weź Iana i Dylana i jedźcie jak najszybciej.

— Nie wiem czy to.. — zacząłem, lecz mi przerwała.

— To jest bardzo dobry pomysł, a przynajmniej jedyny właściwy. Mam złe przeczucia, a ty jesteś związany z Mallory. Musisz jej pomóc, jesteś jej to winien. — Mówiąc to, spojrzała na mnie, a w jej oczach widziałem troskę i szczerą, prawdziwą miłość.

— Masz rację, jadę tam.

— A co z Theo? — wtrąciła Glossom. — Nie może zostać w celi.

— Niech Rob go pilnuje. Mallory miała rację, on nie może dowiedzieć się prawdy, nie może wiedzieć o nas. Z nim zarówno ona, jak i dzieci mają szansę na normalne życie, nie możemy wciągać go do naszego świata.

— Oczywiście — skinęła głową Cynthia, lekko się krzywiąc, po czym wyszła z pomieszczenia.

— Uważaj na siebie — wyszeptała Sasha. — Wróć do mnie cały i zdrowy.

— Zawsze — odparłem, całując jej włosy.

Kochałem ten zapach, był niemalże uzależniający. Lekki, a zarazem pikantny, jej woń była najwspanialszym doznaniem na świecie. Delikatnie pieściła moje zmysły i koiła wszelkie nerwy. Była zupełnie inna niż Mallory, lepsza pod każdym znaczeniem tego słowa.

Może nasza przeszłość, nie była kolorowa, popełnialiśmy wiele błędów i robiliśmy rzeczy za które oboje się wstydziliśmy, ale wierzyłem, że nie ona się liczy. To nasza przyszłość miała znaczenie, ta którą razem stworzymy.

— Kocham cię Ericku North.

— Nie Sasho, to ja cię kocham — odparłem, po czym posłałem jej ostatnie spojrzenie i wybiegłem z domu.

Liczyłem, że zdążę na czas, że...

Nie wiedziałem, na co tak właściwie miałem nadzieję.

Tej nocy wszystko mogło się wydarzyć.

Mallory:

Droga dłużyła się niemiłosiernie, ale im bliżej celu byłyśmy, tym coraz bardziej odczuwałam swoją złość i strach:

— Masz jakiś plan? — zapytała Joslin, patrząc na mnie uważnie.

— Szczerze? — Kobieta skinęła głową. — Nie mam zielonego pojęcia co zrobić.

— No to zapowiada się interesująca wycieczka.

— Bawi cię to? — warknęłam.

— Musisz mi wybaczyć, to ciało jest niezwykle... nadpobudliwe.

— To ciało, czy to nie idiotyczne tak mówić? — zapytałam, a kobieta wzruszyła ramionami.

— Nie przywiązuję się do własnego wyglądu, moja powłoka żyje jakby niezależnie ode mnie.

— Mnie też to czeka? — Przygryzłam wargę, wypowiadając te słowa.

— Nie wiem Mallory, to bardzo osobliwa przypadłość, jeśli jednak twoje dzieci zajmą miejsce mojej córki...

— To ja zajmę twoje — dokończyłam, a ona skinęła głową.

Resztę drogi pokonałyśmy w milczeniu.

***

Gdy GPS oznajmił, że jesteśmy na miejscu, poczułam dreszcz strachu, przebiegający po moim kręgosłupie. To miejsce było upiorne, przerażało mnie:

— Nie wierzę — usłyszałam cichy szept Joslin, która rozglądała się dookoła, a ja jej twarzy widziałam zdumienie i niedowierzanie.

— Coś nie tak?

— Tu stał zamek Neriosa — odparła, przymykając oczy.

— Tego Neriosa? Wilkołaka, ojca Arlise? Chyba sobie żartujesz!

— Nie, doskonale pamiętam to miejsce. To było tutaj.

— No to pięknie — syknęłam, wpatrując się w kamienne ruiny.

Od początku czułam, że to miejsce miało dziwną aurę. Otaczały nas grube, porośnięte mchem kamienne ruiny. Miałam wrażenie, że ciągną się bez końca, a w oddali dało się zauważyć niewysokie, na wpół zrujnowane pozostałości wieży. Gdy stałam i patrzyłam na to miejsce, zaczęłam słyszeć przeraźliwe krzyki. Mimowolnie rozejrzałam się, jednak nikogo tam nie było. Po chwili dotarło do mnie, że to były jęki ofiar, które zginęły na tej ziemi. Mimo że minęło wiele wieków to zapach krwi, wciąż unosił się w powietrzu.

— Ludzie tego nie czują? — zapytałam, spoglądając na Joslin.

— Nie — pokręciła głową. — Jesteś eventiris, odbierasz ból i go zadajesz, dlatego czujesz tragedię tego miejsca. Tyle krwi tu przelano, tyle istnień zakończyło tu swój żywot..

— To okrutne.

— W istocie — przytaknęła. — Chodźmy już, czas to zakończyć.

— Joslin?

— Tak?

— Czy jesteś w stanie zabić Arlise?

— Nie chce jej krzywdzić — westchnęła. — To moja córka, chce być przy niej, wspierać ją, nie zniosę dłużej tej samotności, mam tylko ją.

— Więc co zrobimy?

— Nie mam pojęcia — westchnęła, kończąc temat, po czym wyminęła mnie, idąc w kierunku światła migoczącego w oddali.

Im bardziej zbliżałyśmy się do celu, tym bardziej czułam przyciąganie. Moje dzieci tam były, byłam tego pewna.

Po jakiś dziesięciu minutach do moich uszu dobiegł głośny płacz. Niemal biegiem rzuciłam się do przodu:

— Mallory, stój! — krzyczała Joslin, jednak ja nie słuchałam.

Pędziłam przed siebie, nie zważając na boleśnie raniące mnie gałęzie. Musiałam chronić swoje dzieci, a gdy w końcu dobiegłam do źródła dźwięku, zamarłam.

Na środku polany znajdowały się dwa foteliki, a wokół nich płonął ognisty okrąg. Ogień oddzielał mnie od Alayi i Aresa jednak nawet on nie był w stanie mnie powstrzymać.

Wbiegłam w płomienie, czułam ich palące języki na mojej skórze. Do moich nozdrzy dotarł zapach palonych włosów, jednak nie obchodziło mnie to. Pędziłam przed siebie aż w końcu padłam na kolana przy fotelikach, a na moich policzkach pojawiły się łzy.

Ze wzruszeniem zauważyłam, że Alaya podrosła, jej włoski były dłuższe niż zapamiętałam, a policzki pulchniejsze. Jak zwykle ze spokojem wpatrywała się we mnie, po czym uniosła lekko kąciki ust. Stała się podobna do ojca Ericka i Michaela, miała to samo ciepłe i ufne spojrzenie.

Dotknęłam palcem jej policzka, a ona przymknęła swoje dwukolorowe oczy. Brakowało mi jej, tak cholernie mi jej brakowało.

Powoli przeniosłam swoje spojrzenie na Aresa. Na jego buzi dostrzegłam ślady łez, a piąstka, którą trzymał w buzi, była cała zaśliniona. Delikatnie wyjęłam ją z jego ust i potarłam kciukiem. Nagle usłyszałam krzyk:

— Mallory uważaj! — Lecz na jakąkolwiek reakcje było za późno. Niewidoczna fala uderzyła we mnie i odrzuciła mnie kilka metrów dalej.

Poczułam ból promieniujący z moich pleców. Z jękiem podniosłam się z ziemi, wpatrując się w stojącą nieopodal postać:

— Ty suko — warknęłam.

— Widzę, że rodzinka w komplecie — zaśmiała się złowrogo Arlise, wskazując na idącego w naszą stronę Santeza:

— Co tu jeszcze robisz ty zdrajco — warknęłam i splunęłam na ziemię — Jak mogłeś?

— Och nie wiń go kochaniutka — cmoknęła kobieta.

— Arlise! — usłyszałam krzyk Joslin, a płomienie rozstąpiły się przed nią, gdy kobieta dołączyła do nas.

— Widzę, że sprowadziłaś tu moją matkę, żałosne — rzuciła w moją stronę, po czym przeniosła wzrok na Serlosso — Ile to już wieków minęło?

— Zbyt wiele. Zostaw te dzieci Arlise, wróć ze mną. Razem znajdziemy rozwiązanie.

— Rozwiązanie? Nie matko, te dzieci albo tu umrą, albo zajmą moje miejsce.

— Ty suko, nie tkniesz moich dzieci.

— Nie? Już to zrobiłam, niemalże od dnia narodzin sycę ich moją magią — zamarłam, słysząc te słowa i wszystko stało się jasne.

Dziwne zachowanie dzieci, światło w ich pokoju, moja wizja Moultona. Nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.

— Michael jak mogłeś? - zapytałam ze łzami w oczach — To są też twoje dzieci.

— Najwyraźniej dałam mu coś, czego ty nie mogłaś — zaśmiała się Arlise, po czym podeszła do Santeza.

Michael wpatrywał się w nią, po czym ułożył dłoń na jej policzku, a ona wtuliła się w nią. Patrzyłam, jak Santez składa delikatny pocałunek na jej ustach.

Na ten widok zakręciło mi się w głowie.

Michael miał romans z kobietą, która chciała zabić nasze dzieci.

Data opublikowania:
20 marca 2019

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz