Cztery miesiące później.
Mallory:
Czas płynął nadzwyczaj szybko, ale i spokojnie, za co byłam niezmiernie wdzięczna, bo dzięki temu miałam szansę nabrać dystansu do pewnych spraw i uspokoić się. Z perspektywy spojrzałam na wszystkie wydarzenia mające miejsce wokół mnie i upewniłam się w przekonaniu, że Arlise nie wie o narodzinach moich dzieci. Byłam tego niemalże pewna, gdyż od ich pojawienia się na świecie minęło sporo czasu i wciąż nie działo się nic podejrzanego.
Od czasu ostatniego spotkania nie rozmawiałam z Joslin, ta kobieta wciąż powodowała na nowo mętlik w mojej głowie i wcale nie byłam pewna co do czystości jej intencji. Nie potrafiłam jej w pełni zaufać i podejrzewałam, że najpewniej nigdy tego nie zrobię. Podświadomie przeczuwałam, że kobieta ukrywa coś przede mną i nie mówi mi wszystkiego.
Przez ostatni czas w moim życiu nie wiele się zmieniło. Skupiłam się na opiece nad dziećmi i zajmowaniem się domem Theo. Nie odwiedzałam Michaela ani watahy Ericka, kontakt utrzymywałam tylko z Cynthią, gdyż Elliot wciąż nie potrafił rozstać się z Avą, więc pozostał z rodziną Glossomów. Natomiast ojciec moich dzieci nie wykazywał większych chęci, by się z nimi spotykać, owszem dzwonił kilkukrotnie, lecz nigdy o nie nie pytał, ani nie nalegał na to, by je zobaczyć.
To Theo w ostatnim czasie był dla mnie największym wsparciem, to on wstawał w nocy, gdy dzieci ząbkowały, to on zabierał je co dzień na spacery, był niezastąpiony. Okazał się wspaniałym przyjacielem i bardzo dobrym człowiekiem, a to, że nie miał pojęcia, o nadnaturalnym świecie sprawiało, że moje życie stało się niemalże normalne. Dzieci nie przejawiały więcej żadnej magii, wilkołaki nie kręciły się wokół nas, nikt mnie nie szukał, w końcu moje życie trafiło na właściwe tory. Skończyłam z oglądaniem się za siebie, żyłam jak każdy inny.
— Przepraszam za spóźnienie, straszne korki na mieście — wyrwał mnie z zamyślenia głos Esther, która wbiegła do holu, nerwowo przygładzając opiętą, ciemnofioletową spódnicę.
Esther Fisher była moją znajomą i współpracowniczką, obie na zmiany pracowałyśmy w recepcji biura FBI. Byłam zadowolona z pracy, którą załatwił mnie Theo. Dzięki niej miałam swoje własne pieniądze i zajęcie, dzięki któremu nie spędzałam całych dni w domu.
— Nic się nie stało — odparłam z uśmiechem, wylogowując się ze swojego służbowego konta.
— Masakra — westchnęła dziewczyna, a ja zaczęłam zgarniać swoje rzeczy do niewielkiej torebki.
— Ciężki poranek?
— Ciężkie życie.
— Nie może być aż tak źle — odparłam, zakładając żakiet.
— A daj spokój, jeszcze teraz ten dyżur.
— Dziś jest w miarę spokojnie, nawet telefonów nie było aż tak dużo.
— Znając moje szczęście, zaraz się rozdzwoni — mruknęła i jak na zawołanie usłyszałyśmy dźwięk telefonu. — No widzisz, mówiłam! Leć i ucałuj maluchy — dodała, po czym posłała mi w powietrzu całusa i odebrała połączenie.
Budynek FBI opuszczałam późnym popołudniem lekko zmęczona, ale i zadowolona. Praca pomagała mi, czułam się, choć odrobinę niezależna i dzięki niej dokładałam się do domowego budżetu. Byłam niezmiernie wdzięczna Theo, za wszystko, co dla mnie zrobił, dał mi dach nad głową, płacił niemal za wszystko, załatwił mi pracę, pomagał przy dzieciach, był wspaniałym przyjacielem.
Nigdy bym nie pomyślała, że dzięki porwaniu przez Moultona spotkam na swojej drodze tak dobrą duszę, jaką niewątpliwie był Theo Mayers.
Okryłam się cieplej czarnym żakietem i poprawiając torbę na ramieniu, ruszyłam przed siebie:
— Znowu się spotykamy — usłyszałam, za plecami męski głos.
Przystanęłam i powoli odwróciłam się, by ujrzeć znajomą twarz, choć nie potrafiłam powiązać jej z żadnym imieniem:
— Znamy się? — zapytałam niepewnie, mierząc wzrokiem wysokiego rudowłosego mężczyznę.
— Lenar, poznaliśmy się jakiś czas temu pod szpitalem, pomogłem ci z wózkiem — odparł, uśmiechając się lekko, a w moim głowie zaświtało zamglone wspomnienie.
— Ach! No tak! Miło mi cię znowu widzieć.
— Uwierz mi droga Mallory, cała przyjemność po mojej stronie — odpowiedział, ujmując szarmancko moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. — A ty tak bez dzieci? — dodał, rozglądając się.
— Maluchy zostały z opiekunką, ja właśnie wracam z pracy.
— Pracy? Zostawiłaś tak małe dzieci same? — zapytał, marszcząc brwi.
— To chyba nie twoja sprawa Lenarze.
— Tak, masz rację, nie moja. To może, chociaż dasz zaprosić się na kawę? Znam tu niedaleko przytulną knajpkę.
— Wybacz, ale naprawdę śpieszę się do domu, muszę zmienić opiekunkę — odparłam, chcąc jak najszybciej zakończyć to dziwne spotkanie.
— To może, chociaż cię odprowadzę? — zaproponował, a ja niechętnie skinęłam głową.***
Spacer do domu z Lenarem okazał się dużo przyjemniejszy, niż bym sądziła. Mężczyzna okazał się zabawnym i inteligentnym człowiekiem, choć nieco budził mój strach, jednak skutecznie ignorowałam te uczucie.
Lekko drażniły mnie jego ciągłe dopytywania o Aresa, Alayę i Elliota, ale tłumaczyłam to tym, że był po prostu ciekawy, jak sama radzę sobie z trójką dzieci.
Na sam koniec podarował mi swoją wizytówkę, a ja na poważnie rozważałam skorzystanie z niej i powtórne umówienie się z mężczyzną. Choć z ulgą zobaczyłam, jak odchodzi i zmęczona weszłam do domu:
— Ashley?- zawołałam, przekraczając próg.
— W kuchni! — odkrzyknęła dziewczyna, a ja podążyłam w głąb budynku, gdzie zastałam brunetkę zmywającą naczynia:
— Gdzie Theo? — zapytałam, rozglądając się.
— Jeszcze nie wrócił z pracy.
— A dzieci?
— Śpią na górze — odparła dziewczyna, wycierając talerze. — Byliśmy na spacerze i padły jak muchy zaraz po powrocie do domu.
— To dobrze, może w końcu prześpią całą noc — westchnęłam, opadając na krzesło.
— No nie wiem, Alaya była dzisiaj trochę marudna.
— To do niej niepodobne — zdziwiłam się lekko.
— Taki urok dzieci.
— Sama dobrze wiesz, że Alaya nie jest jak zwykłe dziecko.
— To prawda, jeszcze nigdy nie spotkałam tak spokojnego malucha — odparła zamyślona, po czym przeciągle westchnęła i chwyciła leżącą na blacie torebkę. — Będę się już zbierać.
— Dobrze, dziękuję Ashley. Pod koniec tygodnia zrobię ci przelew.
— Nie ma sprawy, dobranoc Mallory.
— Dobranoc — odpowiedziałam, po czym słysząc zamykające się za opiekunką drzwi, wstałam i podążyłam schodami na górę.
Gdy dotarłam na piętro, zmarszczyłam brwi i przystanęłam, widząc ostre światło wydobywające się ze szczeliny pod drzwiami pokoju Alayi i Aresa.
— Co jest? — zapytałam sama siebie, po czym wbiegłam do pokoju bliźniaków.
To, co zobaczyłam w środku sprawiło, że przystanęłam kompletnie zszokowana.
Wokół Alayi i Aresa unosiła się mleczna mgła, która zdawała się obejmować cały pokój. Powoli przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu i dostrzegłam, jak rośliny na parapecie raz po raz unoszą się i opadają. Więdły i rozkwitały na nowo, to było niezwykłe, magiczne. Stałam, przypatrując się temu w kompletnym szoku, przez co nie zauważyłam, jak mgła objęła również mnie.
Poczułam się co najmniej dziwnie, moje ciało naprzemiennie drżało i uspokajało się, dusiłam się, po czym ponownie łapałam oddech, słabłam i odzyskiwałam siły.
Nie wiem, ile to trwało, ale po pewnym czasie zauważyłam, jak mgła cofa się, lecz mój organizm był już zbyt wyczerpany tymi nagłymi zmianami mojego stanu.
Zaczęła ogarniać mnie ciemność, nim ostatecznie zanurzyłam się w niej, posłałam ostatnie spojrzenie moim dzieciom.
Ares i Alaya siedzieli w swoich kołyskach i wpatrywali się we mnie, unosząc do góry rączki, lecz ja nie byłam w stanie nic zrobić.
Chciałam do nich podejść, lecz moje nogi odmówiły posłuszeństwa, upadłam na ziemię, po czym ciemność pochłonęła mnie całkowicie.
Ostatnim co usłyszałam, był płacz.
Płacz obojga dzieci.Data opublikowania:
13 lipca 2018

CZYTASZ
Obroń mnie
WerewolfDruga część opowiadania pt. "Uratuj mnie". Mallory Stadfort została postawiona pod ścianą, zyskuje wsparcie u kompletnie obcego człowieka i stara się poukładać na nowo swoje życie, co nie okazuje się być takie łatwe. Mężczyzna, który ją zawiódł pono...