Mallory:
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam, miałam ochotę krzyczeć i wyć jednak żadne słowo nie chciało przejść przez moje ściśnięte gardło. W ciszy wyszłam z kuchni i opadłam na jeden z foteli w salonie.
Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam zaufać komuś, kto zranił mnie tyle razy? Michael Santez po raz kolejny mnie oszukał, znów mnie zawiódł i teraz przez moją głupotę również mój syn znalazł się w niebezpieczeństwie. Byłam taką cholerną idiotką.
— Jestem najgorszą matką na świecie — wydusiłam cicho, zalewając się łzami, a moje ciało przechodziły dreszcze:
— Hej, nie mów tak — odparła Cynthia, przysiadając obok mnie i obejmując ramieniem. — Wszyscy popełniamy błędy, to nie twoja wina, po prostu zaufałaś człowiekowi, którego kocha...
— Nie kocham go — przerwałam jej. — Nie kocham i nigdy nie kochałam, pomyliłam zwykłe zauroczenie z miłością. Tak beznadziejnie chciałam, żeby ktoś mnie obdarzył uczuciem, tak desperacko chciałam zaznać miłości, że gdy tylko kogoś poznałam, od razu stworzyłam w swojej głowie coś, co nigdy nie istniało.
— Wiem, rozumiem cię kochana — wyszeptała, uspokajająco gładząc mnie po plecach. — Ale Michael wciąż pozostaje ojcem twoich dzieci. Zaufałaś mu, bo wierzyłaś, że zależy mu na ich bezpieczeństwie tak mocno, jak tobie.
— I co mi po tym?
— Nie możesz się załamywać, jeszcze nie wszystko stracone.. — urwała na chwilę i poczułam, jak unosi głowę, po czym powiedziała do kogoś — Znajdź Theo, szybko.
Nie wiedziałam, do kogo skierowała swe słowa, może to Ian Bein dalej był w pomieszczeniu? Zupełnie nie zwracałam uwagi na to wszystko, co działo się wokół mnie, po prostu siedziałam i płakałam. Czułam się taka przegrana, miałam wrażenie, że wszystko jest już stracone. Arlise wygrała, dostała moje dzieci w swoje łapska, wszystko przepadło.
Tak bardzo zawiodłam.
Nie wiem, ile czasu płakałam w ramionach Cynthii, gdy usłyszałam, że drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do pomieszczenia, po chwili do moich uszu dobiegł znajomy głos:
— Mallory? Ty płaczesz? Co się stało? — zapytał Theo, po czym uklęknął przede mną i ujął mą twarz w dłonie, kciukami ścierając łzy z moich policzków.
Ja jednak pokręciłam głową, nie będąc w stanie nic powiedzieć, a z moich ust wydostał się tylko szloch.
— Michael zabrał Aresa — odparła za mnie Cynthia.
— Co? — mężczyzna wyraźnie się spiął.
— Mallory poprosiła mnie, żebym sprawdziła, czy już wstał i przyniosła go na śniadanie, lecz gdy tam poszłam, jego już nie było.
— Skąd pewność, że to Michael? — zapytał Theo, patrząc na mnie ze współczuciem.
— Bo on także zniknął — teraz głos zabrał Ian Bein.
— Kurwa mać — zaklął siarczyście Mayers, na co wybuchnęłam jeszcze głośniejszym płaczem. — Możecie wyjść? — poprosił Beina i Glossom, a oni po cichu wyszli, zamykając za sobą drzwi.
Przez chwilę Theo po prostu patrzył na mnie, a po chwili przyciągnął mnie do siebie, zamykając w szczelnym uścisku, po czym gładząc moje włosy, zaczął szeptać uspokajająco:
— Hej, nie możesz się teraz poddawać.
— Poddawać? Wszystko stracone, ona wygrała, zabrała mi dzieci, już ich nie odzyskam — wydusiłam, łamiącym się głosem, na co Theo odciągnął mnie od siebie.
— Jesteś idiotką Mallory — wyszeptał, patrząc na mnie zimnym i obojętnym wzrokiem.
— Słucham? — momentalnie zamarłam.
— Zobacz, co robisz. Siedzisz i płaczesz, użalasz się nad sobą. Zamiast działać, to siedzisz tu jak ostatnia oferma. Myślisz, że to pomoże Alayi i Aresowi? Myślisz, że taki płacz coś zmieni? — dopytywał, a ja po prostu bez słowa wpatrywałam się w niego. — Odpowiedz Mallory, co zmienią twoje łzy?
Patrząc na niego, powoli pokręciłam głową, a moje myśli powoli zaczęły się uspokajać.
— No właśnie, nic nie zmienią, więc otrzyj łzy mała, wstań i do boju. Masz adres i wiesz, gdzie ona jest, wciąż możesz działać. Poza tym nie wierzę, że Michael tak po prostu go zabrał, nie może być aż tak zły. Może on ma swój własny plan? Uwierz w niego, uwierz w to, że nie wszystko jest stracone.
Spoglądając tak w oczy Theo zrozumiałam, że ma rację, nie mogłam się poddać, nie mogłam ot tak załamać się i uznać sprawę za z góry przegraną. Tu chodziło o moje dzieci, nie powinnam tracić nadziei, powinnam walczyć do ostatniej chwili.Zmotywowana otarłam dłońmi twarz sprawiając, że ślady po łzach zniknęły, po czym pokiwałam głową i uśmiechnęłam się nieśmiało:
— Masz rację, nie mogę się załamywać, może nie wszystko jest stracone.
— Zuch dziewczynka — Theo uniósł kąciki ust, a ja ułożyłam dłoń na jego policzku:
— Dziękuję — wyszeptałam, patrząc mu w oczy.
— Nie masz, za co Mallory. Mówiłem, że zawsze będę, gdy będziesz mnie potrzebować, nigdy cię nie zawiodę. Chcę, byś wiedziała, że u mnie zawsze znajdziesz wsparcie, zrobię wszystko, żebyś już nigdy nie płakała.
Przez chwilę wpatrywałam się w milczeniu w mężczyznę, lecz on jakby nie zwracał na to uwagi i tylko mówił, patrząc mi w oczy:
— Nie wiem, dlaczego znalazłaś się wtedy tam w celi, nie pytałem nigdy o twoją przeszłość. Wiem, że gdy będziesz gotowa, sama mi ją wyznasz, ale wiedz, że zmieniłaś mój świat. Ty, Elliot, Alaya i Ares wnieśliście do niego radość i wiem, że się powtarzam, ale traktuję was jak rodzinę. Jesteście nią i naprawdę chciałbym kiedyś móc zgodnie z prawdą powiedzieć mojej matce o tobie jako mojej narzeczonej, ale to nie jest właściwy moment. Teraz liczy się tylko odzyskanie dzieci i poświęcę wszystko, choćby własne życie by powrócili bezpiecznie do domu, zrobię to dla ciebie Mallory. Dla ciebie mogę wszystko, dajesz mi siłę do działania. Więc proszę, wstań i chodź, jedźmy po nasze dzieci.
Powoli ułożyłam swoją dłoń na jego policzku, a on wtulił się w nią, przymykając oczy i westchnął cicho.
Ufałam mu, może kolejny raz obdarzałam kogoś zaufaniem, ale tym razem byłam tej osoby stuprocentowo pewna. Theo nie raz udowodnił, że mogłam na nim polegać, był kimś naprawdę wyjątkowym, rzadko się spotyka takich ludzi na swojej drodze, nie mogłam go stracić.
Nim się rozmyśliłam, zbliżyłam swoją twarz do jego i zmusiłam go, by ponownie spojrzał mi w oczy, po czym złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. Następnie, nie oddalając go od siebie, oparłam nasze czoła o siebie i wyszeptałam:
— Theo Mayersie jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam. Jestem ci wdzięczna, za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Jeśli coś mi się stanie, to chcę, żebyś zabrał stąd mojego brata i dzieci. Wychowaj je z dala od tego wszystkiego. Nikomu nie ufam tak jak tobie i tylko tobie mogę powierzyć ich życie. Wiem, że przy tobie są bezpieczne — w tym momencie Theo chciał coś powiedzieć, ale chwyciłam lewą ręką jego kark, a palec prawej umieściłam na jego ustach. — Nic nie mów, wiedz tylko, że przepraszam cię za to, co się teraz stanie, lecz nie mogę pozwolić, by coś ci się stało.
Na te słowa Mayers posłał mi zaskoczone spojrzenie, lecz nim zdążył cokolwiek zrobić, skupiłam się i z całej siły uwolniłam swoją moc.
Mgła z mojej ręki niemal wskoczyła w Mayersa, a on nie zdążył nawet krzyknąć. Ból był tak silny, że nieprzytomny osunął się w moich ramionach.
Delikatnie, choć z wielkim trudem ułożyłam go na podłodze, po czym pogładziłam jego policzek i ostatni raz ucałowałam jego usta.
Zdeterminowana wstałam i podążyłam w kierunku drzwi. Nie zdziwił mnie widok Cynthii, Ericka i Iana czekających na korytarzu. Na widok leżącego na podłodze Theo, posłali mi zaskoczone spojrzenia:
— Co się stało? — zapytał Bein, chcąc podbiec do mężczyzny, jednak powstrzymałam go.
— Pilnuj go. Jeśli będzie trzeba, to zamknij go w celi i nie wypuszczaj do mojego powrotu — zarządziłam, wymijając mały tłum.
— Gdzie idziesz? — zapytał Erick, doganiając mnie, na co posłałam mu zimne spojrzenie.
— Na wojnę, ta suka pożałuje, że dotknęła moich dzieci.Data opublikowania:
14 stycznia 2019

CZYTASZ
Obroń mnie
WerewolfDruga część opowiadania pt. "Uratuj mnie". Mallory Stadfort została postawiona pod ścianą, zyskuje wsparcie u kompletnie obcego człowieka i stara się poukładać na nowo swoje życie, co nie okazuje się być takie łatwe. Mężczyzna, który ją zawiódł pono...