Michael Santez:
Ten dzień był jednym wielkim nieporozumieniem. Od wypadku Cynthii wszystko nabrało niemal szaleńczego tempa. Z początku chcieliśmy zrozumieć, jak to się mogło stać, lecz to, czego dowiedzieliśmy się później, zmieniło wszystko. Zmieniła to chwila, w której dotarło do nas, że wypadek Cynthii nie był przypadkiem.
Nie wiedzieliśmy, dlaczego ktoś chciał skrzywdzić ukochaną Roba, ale wszystko wskazywało na to, że ktoś celowo wjechał w jej auto. Dzięki nowoczesnej technologii Scotta udoskonalonej po niespodziewanym ataku Moultona kamery nagrały moment, gdy Cynthia wyjeżdżała z podjazdu prowadzącego do domu watahy, gdy nagle zza zakrętu nagle wyjechało ciemne auto terenowe, pędzące prosto na niewielką toyotę należącą do Glossom.
Po uderzeniu, gdy samochód ukochanej mojego przyjaciela zatrzymał się kilkanaście metrów dalej, nieznany sprawca w kominiarce wrzucił do środka granat nasączony substancją silnie duszącą dla wilkołaków. Następnie zapewne usłyszał nadjeżdżające drogą auto i zbiegł w głąb lasu.
Dlatego też od pięciu godzin przeczesywaliśmy okoliczne tereny w nadziei, że natkniemy się na jakiś ślad. Jednak ja wiedziałem, że to bez sensu, ktoś wynajął zawodowca, który doskonale zatarł za sobą ślady, wiedział nawet o monitoringu i starannie omijał pozostałe kamery, a wychodząc z auta, nałożył czarną kominiarkę.
— Dobra jestem — krzyknął Ian Bein, podbiegając do mnie.
— Co z Cynthią?- zapytałem zdenerwowany.
— Jest źle, nawet bardzo. Izaak ledwo opanował krwotok wewnętrzny, ale twierdzi, że może stracić dziecko.
— Kurwa mać, niech coś zrobią do cholery!
— Izaak powiedział, że tylko cud uratuje jej życie i przede wszystkim życie dziecka.
— Co za sukinsyn mógł zrobić coś takiego.
— Nie wiem, znaleźliście coś?
— Niestety nie, kurwa wszystko musiało się spieprzyć — zakląłem. —Jak trzyma się Rob?
— Wcale się nie trzyma, siedzi i płacze pod drzwiami sali gdzie jest Cynthia i Ava. Nie ma odwagi wejść do środka, ciągle ma nadzieję, że to kiepski sen.
— Naprawdę jest aż tak źle?
— Izaak powiedział, że musimy być gotowi na najgorsze, ale Erick powiedział, że na to nie pozwoli.
— Tak, mój wspaniały braciszek, ciekawe co on może na to poradzić — prychnąłem z goryczą w głosie.
— To chyba jasne. Wszyscy wiemy, że tylko jedna osoba może jej pomóc.
—Kto?
— Mallory.
— Przecież jej tu nie ma — rzuciłem, z nutą złości.
— Ale podobno mieszka nie daleko. Erick pobiegł poszukać telefonu Cynthii we wraku, ma zamiar zadzwonić po Stadfort.
— O cholera — wyrzuciłem z siebie, kompletnie zszokowany.- Pilnuj chłopaków i sprawdźcie jeszcze zachodnią stronę — krzyknąłem, biegnąc już w stronę domu głównego.
— A ty gdzie?!
— Do domu, muszę ją zobaczyć!
— Powodzenia! — odparł, śmiejąc się lekko.
Pół godziny zajęło mi dotarcie na miejsce, biegłem jak szalony, póki w końcu nie znalazłem się przed domem watahy, gdzie już z daleka zauważyłem ciemnego suva stojącego na podjeździe.
Nie wahając się ani chwili dłużej ruszyłem do wnętrza domu. Tuż po przekroczeniu progu usłyszałem dziecięcy płacz i zdenerwowany głos Ericka:
— No na boga, po kim ty to masz, czego ty tak wyjesz? Dałem ci jeść, masz czystą pieluchę, no śpij cholero jedna!
Podążyłem za tym raniącym uszy dźwiękiem i dotarłem do salonu, gdzie zastałem Ericka kołyszącego w ramionach mojego syna. Tuż obok niego stał wózek, w którym spokojnie spała moja córka.
— O, proszę! Szanowny tatuś się zjawił, to niech tatuś się zajmuje! — wyrzucił z siebie Erick, po czym wcisnął mi w ramiona dziecko i wybiegł z domu.
Patrzyłem oniemiały to na syna, to na drzwi zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Może powinienem uciec wraz z Northem?
— Nie, Michael ogarnij się, ktoś musi się zająć dziećmi — rzuciłem sam do siebie, po czym przyjrzałem się Aresowi.
Malec wyraźnie zdziwiony był widokiem nowej twarzy i zamilkł, w skupieniu przyglądając mi się niepewnie. Dopiero teraz miałem okazję go zobaczyć z bliska i z uśmiechem zauważyłem, że miał jedno oko zielone jak Mallory, a drugie ciemne zupełnie jak ja.
Podobno moja mama też takie miała, a przynajmniej tak twierdził Jonathan... mój ojciec.
To sprawiło, że zamyśliłem się chwilę, maluchy były już duże, z rozczuleniem zauważyłem, że zaczynają już im rosnąć zęby. Było mi trochę przykro, że nie mogłem być z nimi na co dzień.
Może one potrafiłyby mnie zmienić?
***
Dzieci potrafiły wykończyć człowieka, nawet nie wiedziałem, kiedy usnąłem na kanapie z nimi w ramionach.
Obudziłem się, dopiero gdy usłyszałem czyjeś kroki. Odruchowo ułożyłem dłonie na drobnych ciałkach Alayi i Aresa, a następnie otworzyłem oczy i ujrzałem Mallory stojącą nieopodal. Przypatrywała mi się z założonymi rękami, spoglądając na mnie gniewnie:
— Erick nie powinien zostawiać z tobą dzieci — warknęła.
— One są też moje! Mam prawo je widywać — wyszeptałem, nie chcąc ich obudzić.
— Ale tylko w mojej obecności — oponowała.
— Przestań, po prostu się uspokój, to nie czas i miejsce na takie dyskusje.
— Tak, a kiedy znajdziesz czas na te dyskusje?
— To ty uciekłaś.
— Wiesz co? — fuknęła. — Nie ważne, mam dosyć na dziś.
— To dobrze, powinniśmy odstawić nasze spory na bok. Teraz ważniejsza jest Cynthia i Ava, co z nimi? — zapytałem, gdy ciemnowłosa podnosiła Alayę, po czym wstałem i umieściłem Aresa w wózku:
— Pomogłam im, do jutra będą jak nowo narodzone — odpowiedziała cicho. Przypatrywałem się jej dłuższą chwilę, gdy kołysała naszą córkę. Z minuty na minutę robiła się, coraz bledsza, a gdy odkładała małą, to zauważyłem, że jej nos obficie krwawi:
— Mallory — wyszeptałem, patrząc na nią przerażony, a ona spojrzała na mnie nierozumiejącym wzrokiem:
— Co?
— Ty krwawisz — odparłem, lecz było już za późno. Mallory zachwiała się, po czym głośno osunęła się na podłogę.
Data opublikowania:
19 maj 2018
CZYTASZ
Obroń mnie
WerewolfDruga część opowiadania pt. "Uratuj mnie". Mallory Stadfort została postawiona pod ścianą, zyskuje wsparcie u kompletnie obcego człowieka i stara się poukładać na nowo swoje życie, co nie okazuje się być takie łatwe. Mężczyzna, który ją zawiódł pono...