21

6.3K 418 107
                                    

*z kim powinna być Mallory? :) *


Mallory:

Gdy wyruszałam z domu, było już po dziesiątej. Moje opóźnienie było spowodowane tym, że przez ponad dwie godziny pomagałam Ashley uspokoić bliźniaki. Nie rozumiałam ich zachowania, ale gdy tylko znikałam im z pola widzenia, wpadały niemalże w histerię. Udało mi się wymknąć z domu dopiero, gdy zmęczone płaczem usnęły.

Chciałam szybko wrócić, więc z dużą prędkością pokonywałam kolejne kilometry dzielące mnie do watahy Ericka Northa i po półtorej godziny byłam już niemalże na miejscu.

Jadąc już dużo wolniej, leśną drogą, rozglądałam się zafascynowana pięknem otaczającej mnie przyrody. Ciemnozielony las rozciągał się przede mną i zapatrzona w ten niezwykły krajobraz nie zauważyłam rozpędzonego wilka, który wpadł mi pod koła. W ostatniej chwili zdążyłam wyhamować tak, że zwierze zostało tylko lekko uderzone, przez co przewróciło się na grzbiet, ujadając z bólu.

Natychmiast wyskoczyłam z auta, a gdy przeszłam przed maskę, zauważyłam zmieniającego się w człowieka wilka i już po chwili u mych stóp leżał wijący się z bólu znajomy mężczyzna:

— Erick? — pisnęłam, kucając obok niego.

— Mallory? Cholera zawsze wiedziałem, że mnie nienawidzisz, ale żeby tak od razu zabijać? — wystękał.

— Nie przesadzaj North.

— Kobieto, żebra mi połamałaś, gdzie twoja miłość? Jestem wybrankiem twego serca do cholery! — na te słowa prychnęłam cicho.

— Oj zamknij się North, taki z ciebie przeznaczony jak z ogra baletnica — odparłam, po czym ułożyłam rękę na jego boku, dociskając go lekko, na ten gest Erick wydał z siebie kolejny okrzyk bólu.

— Kurwa mać! Co ja ci zrobiłem kobieto? — wystękał przez zaciśnięte zęby.

— Och zamknij się w końcu — odpowiedziałam, po czym zamknęłam oczy w skupieniu.

Z początku nie czułam nic, lecz po chwili moje ciało ogarnęło przyjemne, dobrze mi znane ciepło, które zaraz później zastąpił ból. Był mocny i porywisty niczym morze podczas sztormu, a gdy uznałam, że wystarczy, zabrałam rękę z ciała Ericka, przerywając połączenie.

— Dalej boli — fuknął niezadowolony.

— Zaraz mogę ci oddać, co zabrałam — odwarknęłam, wyciągając do niego dłoń, by pomóc mu wstać. — Jesteś wilkołakiem, i tak wyleczysz się za kilka godzin, nie chcę marnować całej energii na twoje leczenie.

— Odmawiasz pomocy miłości swego życia? To łamie mi serce! — odparł, z udawaną rozpaczą, po czym teatralnie złapał się za serce.

— Czasem naprawdę się dziwię, jak zdołałam cię polubić po tym wszystkim.

— Jak można nie lubić tak cudownego mężczyzny, jak ja?

— Zapomniałeś dodać, że skromnego — dodałam, na co się uśmiechnął. — Mógłbyś się ubrać — prychnęłam, lustrując wzrokiem jego nagie ciało.

— Nie mów, że ci to przeszkadza. Patrz i podziwiaj!

— Raczej nie ma czego.

— No wiesz co — fuknął, po czym podszedł do jednego z drzew i z jego dziupli wyjął zwiniętą w kłębek parę spodni.

— Niezła skrytka.

— Mamy takie praktycznie z całym lesie.

— Całkiem dobry pomysł.

— Dobry bo mój. A tak właściwie to co cię do mnie sprowadza? — zapytał, wsiadając do auta, po czym ja zajęłam miejsce kierowcy i ponownie ruszyłam w stronę domu watahy.

— Martwię się o bezpieczeństwo dzieci.

— Co masz na myśli?

— Bo widzisz... — odparłam, po czym opowiedziałam mu swoją wizję.

— Myślisz, że Moulton żyje? — zapytał, po wysłuchaniu moich słów.

— Nie wiem, nie sądzę. Ufam Theo, zapewnił mi dach nad głową, pomógł mi, był przy narodzinach moich dzieci. Wiem, że nie okłamałby mnie. Wierzę, że FBI rzeczywiście zabiło Moultona.

— No nie wiem, gdy przybyliśmy, było tam pusto. Żadnych ciał, nikogo nie było.

— Przecież nie zostawiliby trupów w domku w środku lasu, no zastanów się! — pacnęłam go w ramie. — Czasem naprawdę nie używasz mózgu.

— Przynajmniej go mam.

— Ech, nie wiem po co ja tu przyjechałam, chyba będę się zbierać — westchnęłam, na co Erick uśmiechnął się lekko.

— Przecież to jasne, że się za mną stęskniłaś!

— Dobra, wyskakuj... — odparłam, zatrzymując się pod domem głównym watahy, gdy nagle moje słowa przerwał krzyk, a drzwi od strony pasażera gwałtownie się otworzyły:

— Erick! Erick, dzwoń po Mallory! — krzyczała Sasha, lecz gdy mnie ujrzała, obiegła auto dookoła i po otworzeniu drzwi, zaczęła ciągnąć mnie za rękę.

— Hej, co się dzieje? — zapytałam, powoli wysiadając.

— Chodź szybko!

— Powiedz mi, co się dzieje! — krzyknęłam, próbując zwrócić uwagę spanikowanej Sashy.

— Cynthia rodzi — wydusiła z siebie. — Są komplikacje, z dzieckiem jest źle! Chodź szybko! — na te słowa szybko się poderwałam i obie pobiegłyśmy przed siebie. Kątem oka widziałam jak Erick, pędzi za nami.

***

Zmęczona, ale szczęśliwa po ośmiu godzinach ciężkiego porodu trzymałam na rękach nowo narodzonego Prestona- syna Cynthii.

Jego narodziny były ciężkie, przez wiele godzin ściskałam dłoń przyjaciółki, odbierając jej ból i za pomocą swoich umiejętności tamując krwotok, którego dostała. Dziecko urodziło się niedotlenione, na granicy życia i śmierci, a gdyby nie ja zapewne zmarłoby tuż po narodzinach, lecz ja nie mogłam na to pozwolić. Widziałam rozpacz w oczach Glossom, a dobiegający zza drzwi krzyk Avy rozbijał moje serce i mimo tego, że byłam kompletnie wycieńczona, a z wysiłku moje ręce drżały, skupiłam się i ostatkiem sił uratowałam malca.

Teraz trzymałam go w ramionach, a on wpatrywał się we mnie. Rozczulona, delikatnie pogładziłam jego ciemne włosy, po czym podałam go uśmiechniętej, lecz widocznie zmęczonej Cynthii:

— Dziękuję ci Mallory, dziękuję ci za wszystko, moja rodzina nigdy nie odwdzięczy ci się za to, co dla nas zrobiłaś — wyszeptała, nie chcąc budzić malca, po czym ścisnęła lekko moją dłoń.

— Nie dziękuj mi, jestem pewna, że zrobiłabyś dla mnie to samo. Zresztą wystarczy, że opiekujesz się Elliotem.

— Przestań, Elliot to najgrzeczniejsze dziecko na świecie. Michael mi dużo pomaga, a właśnie, gdzie on u diabła jest? Powinien tu czuwać przy tobie, wyglądasz jakbyś miała zejść z tego świata.

— Nie wiem, nie widziałam go, a ze mną na prawdę wszystko jest w porządku.

— Nie kłam kochana, przecież widz... — wypowiedź Cynthii, przerwał dzwoniący telefon.

Zmęczona przewróciłam oczami i z westchnieniem wyciągnęłam z kieszeni komórkę wiedząc, że to na pewno Theo się niecierpliwi moją nieobecnością. Cicho westchnęłam, widząc jego imię na wyświetlaczu i odebrałam połączenie:

— No co tam? — rzuciłam, wpatrując się w małego Prestona.

— Mallory? — usłyszałam w słuchawce.

— Tak to ja, bardzo cię przepraszam, ale miałam nagły wypadek, już wraca... — zaczęłam się tłumaczyć, lecz Mayers mi przerwał:

— Mallory wracaj szybko, Alaya została porwana — wyrzucił z siebie zdenerwowanym głosem, a ja zamarłam, wpatrując się w Michaela Santeza, który stanął w drzwiach.

Po jego minie wnioskowałam, że słyszał każde słowo.

Data opublikowania:
20 września 2018

Obroń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz