Rozdział 24

2.1K 105 66
                                    

Suknia opada do ziemi ładnymi falami, a delikatne, białe pasma materiału, przypominają sople lodu na tle ciemnoniebieskiego nieba. Hana upina moje włosy wysoko, zaczesując je do tyłu, ale nie tak, jak to robiłam w Altruizmie. Bardziej... wyrafinowanie. Z lusta spogląda na mnie para błękitnych, przenikliwych oczu, podkreślonych czarną kredką.

- Wyglądasz pięknie - zapewnia mnie moja główna pokojówka.

- Przepięknie! - Jo niemal podskakuje z radości. - Wszyscy będą zachwyceni!

Po raz pierwszy jestem w stanie się z nimi zgodzić. Jestem piękna.

- Pewnie, jeśli nie liczyć zazdrosnych kandydatek - żartuję, odwracając się do dziewczyn. - Dziękuję wam. To co dla mnie robicie jest... niesamowite.

- Rzeczywiście, doprowadzenie cię do stanu, w którym wyglądasz jak człowiek było naprawdę trudnym zadaniem - śmieje się Allie, siedząc na moim łóżku.

Ja też uśmiecham się lekko pomimo przerażenia, które powoli bierze nade mną górę. Bal rozpocznie się za kilka minut. To może być jedna z ostatnich chwil, jakie spędze w towarzystwie tych dziewczyn, a które w tak krótkim czasie stały się mi bardzo bliskie. Pewnie nigdy nie będę mieć okazji, by się im odwdzięczyć.

- Chodźcie tu - nakazuje im, a kiedy ustawiają się przede mną w równym szeregu, przytulam je mocno, co jest trudne, bo wszystkie są wyższe ode mnie, nawet Jo.

- Jestem wam naprawdę wdzięczna, wiecie? - wyrzucam z siebie, zanim stracę odwagę.

- Mówisz tak, jakbyś się żegnała - zauważa Allie, marszcząc brwi. Pozostałe tylko się do mnie uśmiechają.

Przewracam oczami, chociaż czuję ukłucie w sercu na myśl, że może mieć rację.

- Lepiej już idź - mówi Hana, spoglądając na zegarek.

- Masz rację - przyznaję. - Życzcie mi szczęścia.

- Jak zawsze - obiecuje Jo.

Wychodzę na korytarz nie oglądając się za siebie.

W zamyśleniu ruszam korytarzem, co jakiś czas uśmiechając się do mijanych kandydatek. Gdy docieram na pierwsze piętro zauważam dwie przyjazne twarze: Petera i Caleba.

Ten pierwszy ma na sobie odświętny mundur, którego "odświętność" sprowadza się do tego, że na ciemnoniebieski materiał naszyto kilka srebrnych akcentów, natomiast Caleb ma na sobie idealnie dopasowany, czarny garnitur. Pierwszy raz widzę go w takim stroju.

- Cześć - podchodzę do nich i od razu przytulam brata.

- Nie boisz się, że rodzice cię zganią? - chłopak unosi brwi.

- Nie ma ich tu. Prawda? - Przez chwilę nerwowo rozglądam się po korytarzu, karcąc się w myślach za własną głupotę.

- Nie, są w swoim pokoju. Chyba. Tak mi się wydaje.

- W każdym razie dobrze, że na nas wpadłaś - odzywa się Peter. - Jutro przed obiadem jest spotkanie w Piwnicy. Będą na nim też twoi rodzice i wydaje nam się, że powinnaś przyjść.

- Jasne - odpowiadam bez zastanowienia, chociaż w głowie pojawia mi się melancholijne, nieco bezsensowne pytanie:

Czy ja tu będę jutro przed obiadem?

Po sekundzie pojawia się odpowiedź: tak. Kandydatki, które zostaną odesłane na pewno wrócą razem z rodzicami, co oznacza, że wyjadą dopiero jutro wieczorem. Albo raczej już jutro wieczorem.

- Super - W oczach chłopaka widzę błysk, jak zawsze, gdy chodzi o coś, czego nie powinien robić. - No to widzimy się na balu.

Po tych słowach odwraca się do nas plecami i rusza w tylko sobie znanym kierunku. Wzdycham ciężko.

Like To Be You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz