Hawaje Cz. 1

38 3 3
                                    

Sobota, 15 sierpnia 2016
Godzina 9:55
POV Michaela:

"Wino już nie smakowało, tak dobrze, jak wcześniej, urokliwe widoki chmur zza okna samolotu już nie robiły na mnie wielkiego wrażenia, wygodny fotel już nie był taki wygodny, bym nie musiał się na nim przekręcać, nawet ten samolot nie wydawał mi się duży, jak wcześniej; a to wszystko za sprawą tego jednego wieczoru - wieczoru, który prawdopodobnie odciśnie wyraźne piętno w moim dotychczas pięknym życiu. Poświęciłem dla niej życie, by uratować ją od jej oprawców, a ona tak pokazuje swoją wdzięczność... Aż przypomniało mi się feralne Grand Prix Włoch sprzed roku, kiedy to byliśmy przez chwilę rozstani. Wtedy kierowała mną nienawiść... A teraz? Teraz to bardziej żal i bezradność, jakbym doświadczał tego cały czas i nie mógł już nic z tym zrobić. Mam tylko nadzieję, że te wakacje mi pomogą w "resocjalizacji"...

Godzina 13:20

Po raz pierwszy w życiu stanąłem na wyspie Oahu na Hawajach. Powietrze było zupełnie inne, niż w Kalifornii, takie... Czystsze. Popatrzyłem za siebie - trzy góry na kształt wulkanu, na wprost, tuż za terminalem lotniska - wybrzeże rozciągające się na całym pasie mojego wzroku. Wchodząc do środka wypatrywałem mężczyzny z kartonem, na którym napisane było moje imię. Długo nie musiałem szukać - ubrany w czarne jeansy, skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne szczupły, wysoki brunet o krótkich włosach z uśmiechem mogącym zdobić opakowanie pasty do zębów machał do mnie. Oczywiście zaraz przywitałem się z nim i zaczęła się rozmowa o przebiegu podróży.

- Wiesz, latając prywatnym samolotem zawsze przybędziesz wypoczęty - rzekłem z lekkim uśmiechem.

- Nie dziwię się, w końcu jest niemal cały dla ciebie - odparł Finn z założonymi rękami. Jego charakter można by przypasować do obeznanego, a jednocześnie porywczego.

- A więc czym po mnie przyjechałeś? - rzuciłem pytanie zmieniając temat.

- Mam nadzieję, że Ci się spodoba - powiedział dumnie, po czym wyszliśmy z dosyć małego budynku lotniska. Finn wyciągnął kluczyk i podszedł do starego, zardzewiałego Chevroleta Silverado - Piękny, prawda?

- Bardzo - zaśmiałem się nerwowo, by nie wyrazić się negatywnie o jego wozie. Wtem usłyszałem triumfalny śmiech z jego strony - Z czego się śmiejesz?

- Łyknąłeś ściemę jak pelikan - dodał dalej głośno się śmiejąc. Gdy się już opanował, wyciągnął pokaźnych rozmiarów kluczyk kształtem przypominający sportowy wóz - Popatrz za ten krzak - wskazał palcem na duży krzew, który zasłaniał część parkingu. Zrobiłem tak, jak polecił, z każdym krokiem nabierałem coraz większej ekscytacji, a gdy już wychyliłem się za roślinę, oniemiałem. Okrągłe linie nadwozia, cztery okrągłe światła z tyłu, grill przypominający okienka kościołów wykonanych w stylu romańskim, pomarańczowo-czarny lakier oraz duża litera "B" na pokrywie silnika mówiły jedno: Bugatti Veyron Supersport!

- Wow! Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nim nie jeździłem, uważałem, że jego nadwaga oraz za duża moc sprawiają, że to zabójca na kołach - rzekłem zszokowany.

- Tego akurat nie dam nikomu tknąć, nie obrazisz się?

- Ani trochę, rozumiem Cię - zaśmiałem się, po czym otworzyłem skromny bagażnik i z oporem, lecz jednak udało mi się zmieścić tam moją walizkę. Gdyby to była walizka Mii, na pewno by się nie zmieściła. Mii... Nie, nie mogę teraz o niej myśleć, muszę na jakiś czas od niej ochłonąć, to na pewno nam pomoże.

Myślenie o niej skutecznie zagłuszył gulgot odpalonej W16. Gdybym nie wiedział, w czym właśnie siedzę, mógłbym się założyć, że to jest samolot. Pierwsze pokonane do tyłu metry powodowały na moich ramionach gęsią skórkę, a z podniecenia aż zaczęło mnie skręcać w brzuchu. Z wręcz chirurgiczną dokładnością przypatrywałem się pikowanym, skórzanym poszyciu deski rozdzielczej, utrzymanej w czarnej tonacji, by świetnie zgrywać się z pomarańczowymi kubełkowymi siedzeniami, bo fotelami tego nie można nazwać. Kierownica niczym okrętowe koło, dosyć obszerna jak na samochód hipersportowy. Była w tym wnętrzu jedna rzecz, która była również obszerna, lecz ta obszerność w zupełności nie przeszkadzała: liczby na zegarach... Oraz wskazówka, która nagle wspinała się niebezpiecznie po powierzchni prędkościomierza; ledwo się obejrzałem, a obraz dookoła był rozmazany, jakbyśmy zamiast w Veyronie, znajdowali się w Sokole Millenium. Podświadomie moje struny głosowe wydały z siebie cichy okrzyk tryumfu pomieszany z ekscytacją i przerażeniem - ten samochód to piekło dla osób z chorobą lokomocyjną!

Dominacja nade WszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz