*Jakiś czas później*
/Agnes/
Budzi mnie dzwonek telefonu.
Przecieram zaspane oczy i sięgam po telefon leżący obok kanapy.
Na wyświetlaczu wyświetla się imię blondyna, dlatego od razu odbieram.
- Halo?- mówię i ponownie kładę głowę na poduszkę i zamykam oczy.
- Rozmawiasz z singlem.- śmieje się gorzko do telefonu.
- Czyli jednak z nią zerwałeś?- otwieram od razu oczy.
- Tak, ale to nie było z powodu uczuć. A raczej nie do końca.- wzdycha.
- To znaczy?
- Oni mnie szpiegowali, rozumiesz? W ogóle zaraz muszę połamać i wyrzucić te kartę telefoniczną...
- Jak to cię szpielogwali?
- Czytali nasze sms'y. Nie wiem skąd to mieli, ale je czytali i dlatego posądzili mnie o zdradę.- znów ten śmiech.
- Serio? Mówiłam, że z naszej znajomości będą kłopoty.
- Nie przejmuj się tym. Ważniejsze jest teraz to, że muszę znaleźć jakiś nocleg. Znasz jakiś niedrogi hotel czy coś?
- Nie wygłupiaj się. Przyjeżdżaj do mnie. W końcu jako twoja kochanka powinnam się teraz tobą zająć.- śmieje się i słyszę to samo z drugiej strony. Tym razem ten dźwięk jednak jest bardziej radosny.
- Nie będę ci się zrzucał na głowę. Nie masz tam za wiele miejsca.
- Poradzimy sobie. Przyjeżdżaj. W końcu przyjaciele sobie chyba pomagają, co nie?- mówię i podnoszę się do pionu.
- Jak mnie nazwałaś? Powtórz to!- krzyknął radośnie, aż musiałam na moment oddalić telefon od ucha.
- Kurwa, Luke. Panuj nad tym.
- Dobra, skoro jesteśmy przyjaciółmi to przyjadę.- śmieje się, a ja wywracam oczami - Nie wierze, że uważasz nas za przyjaciół.
- Ja też nie.
- Chyba jednak wierzysz skoro użyłaś tego słowa.
- Słuchałeś mnie dziś?
- Tak, "ja nie wierzę w przyjaźń".- mówi to piskliwym głosem próbując naśladować mój głos.
- Czyli jednak pamięć masz jeszcze dobrą.
- Przypominam, że to ty użyłaś słowa przyjaciele.
- Będziesz mi to teraz wypominać?
- Tak, póki nie nazwiesz mnie na serio swoim przyjacielem.
- Luke, kurwa. Nie naciskaj. Nie nazwę cię przyjacielem, bo nie chce by ktoś mnie skrzywdził.- czuje zbierające się w oczach łzy.
- Już to zrobiłaś.
- Przepraszam, ja najpierw mówię, potem myślę. Nie nazywajmy tego przyjaźnią, bynajmniej na razie. Muszę od nowa oswoić się z tym, że istnieją ludzie, których naprawdę można nazwać przyjaciółmi.
- Dobrze, Agnes. Skończymy temat. Przepraszam, że tak zacząłem na to naciskać. Po prostu powiedziałaś to przez przypadek lub po prostu ci to pasowało, tak?
- Dokładnie.
- Kupić coś po drodze?
- Nie. Raczej nie.
- I tak coś kupie. Będę na niedługo, dzięki za nocleg.
- Nie ma za co.- rozłączam się i zaczynam płakać.
Nie mam pojęcia czemu nazwałam go przyjacielem, ale wiem, że już tego żałuje.
Osoba taka jak ja nie może mieć przyjaciół, bynajmniej nie już i nie teraz.
Ja czuję, że mu ufam, jednak nie mogę nazwać go przyjacielem, chociaż czuje, że jest właśnie kimś takim.
To dziwne, zaufać komuś kogo zna się kilka dni, chociaż dawno się nikomu nie ufało.
Czuje, że on mnie po prostu rozumie i nieświadomie mu zaufałam. Jak widać on też mi ufa. Bynajmniej mam taką nadzieję.
Wstaje z kanapy i idę zrobić nam coś do jedzenia. Wydaje mi się, że może przyjechać głodny, dlatego szybko coś gotuje.
Po kilkunastu minutach słyszę pukanie do drzwi, od razu idę otworzyć.
- Wchodź.- mówię widząc go z małą torbą na ramieniu.
- Jeszcze raz dzięki. Jutro od razie szukam pokoju lub mieszkania pod wynajem i się wynoszę, obiecuję.- mówi patrząc na mnie.
- Okey.- kiwam głową i zamykam za nim drzwi.
- Coś się stało?- pyta patrząc na mnie.
- Nie. - kręcę głową i idę do kuchni - Zrobiłam coś do jedzenia.- biorę talerze i układam na nich jedzenie.
Za chwilę niose je do pokoju. Podaje talerz z większą ilością jedzenia chłopakowi.
- Nie musiałaś się trudzić...
- Czasem trzeba zjeść coś gotowanego w domu, a nie wszystko na mieście.- mówię i zaczynam jeść.
- Dobre to.- mówi jedząc już - Jak ja dawno nie jadłem czegoś tak dobrego i tym bardziej gotowanego w domu.
- Jak to? Nie jadłeś w domu?
- Od prawie dwóch lat nie jadłem nic gotowanego w domu.
- Jak to możliwe?- patrze na niego.
- Moja była dziewczyna to jebana bogaczka, którą rodzice nauczyli zamawiać jedzenie do domu lub jeść na mieście. Co jak co, nic z tych drogich restauracji nie było tak zajebiste jak to. - wskazuje widelcem jedzenie na talerzu - Serio. Jak ja tęsknię za kuchnią swojej mamy...- wzdycha.
- A twoja mama jest w Australii?
- Taa... Wraz z całą moją rodziną.
- Czemu w ogóle przyjechałeś do Ameryki?- patrze na niego.
- Zawsze mnie fascynowało czy tu rzeczywiście jest tak jak każdy mówi... Chciałem się przekonać. Poza tym przywiało mnie tu to, że ktoś chciał ze mną współpracować co chodzi o muzykę.
- Aha...
- A ty? Co tu robisz?- spogląda na mnie.
- Ja tu mieszkam i stąd pochodzę.
- Czyli jesteś Amerykanką?
- Z krwi i kości. - śmieje się.
- W takim razie twój akcent nie jest jakiś bardzo wyraźny.
- Twój też nie.- wymachuje widelcem w jego kierunku.
- Może dlatego, że go teraz nie używam? Gdybym go używał była by możliwość, że byś mnie nie zrozumiała.
- Serio? Jak to?
- Mam mocny australijski akcent.- prycha.
---
O ile dobrze pamiętam ten wieczór ciągnie się u mnie przez kilka rozdziałów XDDD pierwszy raz aż tak rozciągnęłam akcje, a raczej samo tak wyszło xd
Mam nadzieje, że kolejne rozdziały was nie zanudzą ;)
Kolejny rozdział pojawi się jeszcze w tym tygodniu 😀😀😀
CZYTASZ
The Blue of his eyes || L.H.
Hayran KurguOna nie umie poradzić sobie ze swoim nałogiem. Jedyną nadzieje dostrzega w jego błękitnych oczach, kiedy w końcu dane jest jej w nie spojrzeć, a on dopiero wtedy decyduje się zmienić całe swoje życie, by nie musieć już udawać i być naprawdę szczęśli...