XXVII

789 36 4
                                    

Po południu Malwina mogła już wyjść do domu z wypisem ze szpitala.
   Pan Huang nadal siedział w sali z dziewczyną i ją pilnował.
   Kiedy Malwina już stała, zobaczyła, jak mężczyzna przybliżył do niej swoje ramię, aby mogła się go złapać i potem wyjść z sali. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, spuszczając wzrok, po czym chwyciła się jego ramienia i oboje wkrótce wyszli.
   Pan Huang uśmiechał się co jakiś czas, gdy tylko spojrzał na Malwinę, czując się jednocześnie dumnym, że kobieta, którą kochał, trzymała się jego ramienia i z nim szła w stronę wyjścia.
   Kiedy Malwina zerknęła kątem oka na twarz nauczyciela, powstrzymała się od śmiechu, zobaczywszy jego wyraz twarzy; patrzył przed siebie z lekko uniesioną głową, jakby, rzeczywiście, miał powód do dumy. Co tu się dziwić — to przecież pan Huang.
   Oboje wsiedli do samochodu pana Huanga, gdzie następnie mężczyzna ruszył w stronę domu Malwiny.
   Niebawem pan Huang się odezwał:
    — Zadzwoniłem do twojej mamy, by powiedzieć, że przywiozę cię do domu.
   Malwina myślała, że się przesłyszała. Spojrzała na niego oszołomiona.
   — Żartujesz, tak?
   — Nie — zerknął na dziewczynę przelotnie, wciąż patrząc się na drogę. — Nie żartuję. Nawet mi podziękowała.
   — Ale nie mówiłeś jej o... o nas?... Prawda?
   Pan Huang zatrzymał nagle gwałtownie pojazd, kiedy stał już na światłach. Wbił w Malwinę wzrok.
   — Masz mnie za idiotę? — w jego głosie słychać było małe pretensje. — Oczywiście, że nie powiedziałem jej o nas! Kto wie, jak by zareagowała...
   Malwina westchnęła głęboko.
   Pan Huang również westchnął, patrząc się w dół i na moment przymknął oczy. Spojrzał następnie na dziewczynę i ułożył dłoń na jej kolanie.
   — Ale i tak nie możemy tego wiecznie ukrywać... Wiesz o co mi chodzi?
   Ona skinęła jedynie potwierdzająco głową.
   Mężczyzna ponownie westchnął.
   — Kiedyś będziemy musieli jej powiedzieć — dodał. — Ale wszystko ma swój czas — spojrzał na światła, układając ręce z powrotem na kierownicy i ruszył samochodem naprzód.
   Pan Huang zaparkował swój samochód przed blokiem Malwiny i pomógł jej wysiąść, ponieważ nadal czuła się trochę osłabiona. Wszedł z nią do klatki i przyprowadził dziewczynę pod same drzwi od jej mieszkania. Zanim jednak zapukał, spojrzał na nią uważnie i czule ją pocałował w usta, zaraz potem pukając do drzwi i puszczając Malwinę z objęć, żeby matka dziewczyny nie miała żadnych podejrzeń.
   W progu ukazała się kobieta, która zmierzyła pana Huanga wzrokiem i spojrzała na córkę, od razu ją przytulając.
   Malwina jakoś niespecjalnie okazywała zadowolenia, że wróciła do domu.
   Kobieta podziękowała mężczyźnie i wpuściła córkę do środka, żegnając się z panem Huangiem.
   Stojąc wciąż przy zamkniętych już drzwiach, pan Huang westchnął cicho i odszedł powolnym krokiem, kierując się w stronę windy. Wyjął z kieszeni od płaszcza komórkę, pisząc do Malwiny, aby w razie, gdyby się coś z nią działo, napisała do niego natychmiast. W tej chwili bardzo się bał o jej zdrowie i bezpieczeństwo, dlatego musiał ją chronić na każdym kroku i to bez wyjątku. 
   Pan Huang zaparkował samochód swój samochód przed swoim blokiem, szybko idąc do klatki schodowej, a zaraz do mieszkania, aby wyprowadzić psa na dwór. Potem pojechał do żłobka.
   Wszedł do budynku, zauważając opiekunkę, do której wkrótce podszedł.
   Młoda kobieta zmierzyła go wzrokiem, nie okazując, jak zwykle, zadowolenia, że go widzi. Szczerze go nienawidziła.
   — Dzień dobry, ja przyszedłem po Kasię.
   Opiekunka zmarszczyła brwi, ale ze zdenerwowania, lecz ze zdziwienia. Spojrzała za siebie w stronę łóżeczek, a potem pokierowała wzrok z powrotem na mężczyznę, który nie rozumiał jej zachowania.
    — Ale przecież Kasia została już odebrana ze żłobka...
   Tym razem to pan Huang zmarszczył brwi i otworzył szerzej oczy, myśląc, że się przesłyszał.
   — Co pani powiedziała?
   Kobieta, słysząc jego ton głosu, aż się przestraszyła.
   — Pana żona tutaj przyszła po córkę — wyjaśniła. — Mówiła, że...
   Nie dokończyła, ponieważ pan Huang z całej siły uderzył pięścią w stojącą obok szafkę, robiąc przy tym hałas, ponieważ przypadkowo strącił również wazon, który się roztrzaskał w drobny mak.
   Dzieci, jak i pozostałe opiekunki, spojrzeli na pana Huanga, który kipiał ze złości i powoli się uruchamiał.
   — Mówiłem wam tyle razy, że nie macie prawa oddawać mojego dziecka w obce ręce, prócz mnie! Czy ja nie wyraziłem na tyle jasno, abyście wy, durne pindy, mogły to zrozumieć?! — wrzeszczał i zaciskał mocno pięści, a kobiety bały się, że on zaraz zabije tę opiekunkę.
   Kobieta zrobiła się blada na twarzy, jak ściana. Nigdy wcześniej nie widziała tak rozzłoszczonego pana Huanga.
   — Gdzie... ona... ją... zabrała?... — mówił powoli i przez mocno zaciśnięte zęby.
   — Niech pan się najpierw uspokoi, bo zadzwonię po policję... — odparła ze strachem w głosie.
   — Odpowiadaj, gówniaro! — wrzasnął, przez co kobieta zrobiła jeden krok do tyłu.
   Milczała.
   Pan Huang wskazał na nią palcem, mówiąc:
   — Dobrze! Pozwę was do sądu za nieodpowiedzialność! Ale nie!... Bo malowanie waszych pazurów i gadka-szmatka z psiapsiółkami są, kurwa, znacznie ważniejsze, niż opiekowanie się smarkaczami! Więc robotę się już pierdoli, tak?! I w dupie macie to, o co was dany rodzic prosi! I że wy zajmujecie się jeszcze dziećmi?! Gdybym był prezydentem, już dawno bym was powystrzelał! — nadal wrzeszczał, po czym zaczął kierować się w stronę wyjścia, uderzając jeszcze pięścią kolejny wazon, który również się stłukł, upadając na podłogę. — Pierdolone gówniary! — przeklął głośno, już wychodząc ze żłobka.
   Opiekunki najadły się strachu, a młoda kobieta, z którą rozmawiał pan Huang, właśnie zemdlała.
   Pan Huang aż cały się trząsł znerwicowany, przez co nie potrafił na początku otworzyć nawet drzwi od samochodu, bo tak bardzo mu się trzęsła ręka. Wreszcie zdołał je otworzyć i wsiadł do środka auta, zapinając nerwowo pasy.
   — Ja ci, kurwa, dam... — odparł do siebie, jakby mówił to do swojej żony, mimo że go nie słyszała. Wzrok miał utkwiony prosto na drogę. — Porywasz mi dziecko... więc ja ci się za to odwdzięczę, pierdolona szmato...
   Ułożył on rękę na kierownicy i odpalił silnik, niebawem ruszając z miejsca.
   Pan Huang rozglądał się wszędzie, kiedy jechał samochodem, chcąc dorwać swoją byłą żonę.
   — Przede mną nie uciekniesz...

KONIEC XXVII ROZDZIAŁU



|| THE TEACHER || Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz