34.1 - nie dotykaj mnie

404 27 6
                                    

Przed ośrodkiem siedział zmasakrowany Denis. Ledwo co oddychał. Co mogło się mu stać? Przecież był na treningu. Fakt, umknął mi z oczu na boisku. Ale myślałam, że jest w toalecie czy coś.

- Dzwoń po karetkę! - krzyknęłam na Dembele. - Boże Święty, Denis kto ci to zrobił? - zwróciłam się do przyjaciela.

- Karetka już jedzie - powiadomił mnie.

- Martin - bełkotał Denis.

- Co?

- Dostałem kartkę - oznajmił i trzęsącą się ręką podał mi trochę zakrwawiony świstek papieru.
Było tam napisane "Pub Americano, Ty i Pique, 18".

- O co w tym wszystkim chodzi?! - oburzyłam się. Byłam wściekła, wystraszona i zmartwiona jednocześnie. Jak dorwę Martina to rozwalę mu twarz. - Po cholerę mi tam on? - zastanawiałam się głośno nad tym, dlaczego Gerard ma być ze mną w tym pubie.

- Kurwa mać, Denis - przed ośrodek wyszedł Pique i mój brat.

- Czy mogę z nim jechać? - zapytałam sanitariusza.

- W karetce może przebywać tylko poszkodowany - oznajmił, a ja miałam łzy w oczach. - Kim pani dla niego jest?

- Najlepszą przyjaciółką, znamy się od piaskownicy. Niech pan mi pozwoli - zaczęłam.

- Bardzo bym chciał, ale przepisy są takie, jakie są. Jeżeli poszkodowany jest pełnoletni to tylko on może przebywać w karetce - westchnął. - Poda mi pani swój numer, jako osoba upoważniona do informacji. Lekarze będą do pani dzwonić z informacjami na temat zdrowia pani przyjaciela - poprosił, a ja na dokumencie zapisałam swój numer w rubryce "osoba upoważniona do informacji na temat zdrowia pacjenta".

- Dziękuję panu bardzo - skinęłam głową.

- Niech się pani nie martwi, z nim wszystko w porządku. - Ratownik poklepał mnie po ramieniu i wsiadł do karetki.

- To wszystko wasza wina. - Sergi warknął w stronę Gerarda i Jordiego.

- Przestań mnie obwiniać, to Jordi wpadł na ten pomysł - odgryzł mu się Gerard.

- To nie zmienia faktu, że w tym uczestniczyłeś. - Roberto pchnął Hiszpana, przez co zaczęli się szarpać.

- Sam w tym uczestniczyłeś - fuknął mój brat.

- Bo nas zmusiłeś - ryknęli obaj na Jordiego.

- O nie, moi drodzy. Chyba musimy sobie coś wyjaśnić - stwierdziłam. - Kto jeszcze z nimi w tym siedzi? Przyznać się, bo jak oni was wydadzą to już nie będę taka miła - zaznaczyłam.

- My - westchnął Leo wraz z Luisem.

- No i Denis - wtrącił mój brat.

- Namieszałeś to teraz się zamknij - warknęłam. - Zapraszam do gabinetu - wskazałam na drzwi wejściowe do ośrodka.

- My wolimy poza naszym miejscem pracy - westchnął ciężko Leo.

- W takim razie pójdziemy do mnie - wywróciłam oczami. - Zabiorę rzeczy i papiery, czekajcie tutaj - dodałam wracając do pomieszczenia.

- Czekaj, pomogę ci - za mną wszedł Pique.

- Jess, daj spokój z papierami. Ogarniesz je jutro. - Lekarz drużyny machnął ręką. Nie bardzo chciało mi się to robić, więc było mi to na rękę. Narzuciłam na siebie kurtkę i zabrałam torebkę.

- Nie masz w czym mi pomagać - odparłam do Gerarda. - Co chciałeś mi powiedzieć? - zapytałam.

- Prawdę, ale twój były mnie uprzedził - odpowiedział.

- Denis dał mi jakąś kartkę i mamrotał coś o Martinie - oznajmiłam.

- Dlaczego wcześniej mi nie mówiłaś?

- A po co oni mają to wiedzieć? - prychnęłam. - Mamy pójść do Pubu Americano o osiemnastej - powiadomiłam go.

- Ty i ja? - zdziwił się.

- Tak wyczytałam z kartki, raczej umiem jeszcze czytać - warknęłam.

- W porządku, pójdziemy - westchnął i wyszliśmy z gabinetu. Droga do mojego mieszkania była nerwowa. Wystarczyłoby tylko jedno słowo i wybuchłabym na środku ulicy. Wszyscy czuli moją złość i dlatego żaden z nich nie zamierzał się odzywać. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

- Więc? - usiadłam na fotelu, a oni wszyscy na kanapie.

- Nie poczęstujesz nas niczym? - zapytał Suarez.

- Daruj sobie teraz. - Leo walnął go w ramie.

- Sorry, chciałem jakoś rozluźnić atmosferę - wyjaśnił.

- Zamknijcie się już - warknął Pique. - Wraz z twoim byłym organizowaliśmy nielegalne walki i obstawialiśmy je - oznajmił, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Bardziej byłam zaskoczona tym, że Pique zdobył się na odwagę by wziąć wyjaśnienia w swoje ręce.

- Co? - zaniemówiłam kompletnie.

- Te pół roku temu Martin napąknął Victorowi, że jesteś dobra w biciu się. Pokazał mu twoje zdjęcia, byliśmy na niego wściekli. Powiedziałem Victorowi, że pod żadnym pozorem nie będziesz walczyć. I nie będę narażać cię na takie niebezpieczeństwo - zaczął dalej opowiadać. Spoglądałam tylko na niego zaniepokojona. - Victor powiedział, że albo my zgodzimy się na tą walkę albo Martin ma oddać mu wszystkie pieniądze, jakie u niego zarobił. W jednym z twoich zeszytów zapisał adres i kod do skrytyki bankowej. Chciał to odzyskać, ale nie wiedział gdzie to jest. To dlatego wtedy cię szukał - kucnął przy mnie i ujął moją dłoń.

- nie dotykaj mnie - zabrałam ją od razu.

- Przepraszamy, nie chcieliśmy cię w to wciągać - odparł Leo.

- Nudzi się wam życie piłkarzy? Musieliście się bawić w takie rzeczy? - zapytałam wstając z fotela. Krążyłam nerwowo po pokoju i zastanawiałam się co mogę teraz zrobić. Po co mam dzisiaj iść do tego cholernego pubu?

- To nie tak, to miała być tylko jedna walka. - Mój brat rozpoczął swoje denne tłumaczenia.

- A ty? Jak mogłeś przede mną to wszystko ukrywać? Ufałam ci Gerard. Mówiłam ci wszystko, a ty mnie tak potraktowałeś - kręciłam z niedowierzania głową. Próbowałam powstrzymać łzy zbierające się w kącikach, ale nie byłam już w stanie. Zranił mnie. - Brzydzę się wami, nie chcę was więcej widzieć. Wynoście się stąd - nakazałam.

- Jessica, zrozum mnie. Dbałem o twoje bezpieczeństwo. - Pique dotknął mojego ramienia.

- Miałam liche nadzieję, że jeszcze będziemy ze sobą. Niestety, Gerard. Zaprzepaściłeś tą szansę. Nie chcę was znać - odparłam odwracając się do okna. - Wyjdźcie stąd i już więcej tu nie wracajcie. Od dziś łączą nas tylko sprawy zawodowe. Nie ma już dla was miejsca w moim życiu - powiedziałam nie patrząc nawet na nich.

- Daj nam jeszcze jedną szansę. Już nic przed tobą nie ukryjemy - kontynuował Pique.

- Gerard, zabierz resztę swoich rzeczy i wynoście się stąd. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego - odparłam. Twardo trzymałam się swojego postanowienia. Zrobili tak jak chciałam i opuścili moje mieszkanie. Bardzo dobrze.

It ain't me. | gerard piqueOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz