Bywały dni, w których Merlin nie czuł i nie pamiętał absolutnie niczego. Nawet własnego imienia. Jakby lata, które przeżył naprawdę dały radę wygrać batalię z ranami w jego sercu. Jakby naprawdę zatracił się w rzeczywistości, która nigdy nie była jego i jakby jego umysł wreszcie dał radę przekonać sam siebie, że lata przeżyte na Camelocie były jedynie mrzonką, sennym marzeniem, które nigdy nie było realne. W takie dni miał dobry humor. Wstawał rano, absolutnie wypoczęty, korzystał z magii do najdrobniejszych rzeczy, choćby i nastawienia wody w czajniku czy przygotowania sobie śniadania. W tle słychać było cicho puszczony telewizor, a całe ogromne, industrialne wnętrze oświetlało ciepłe słońce. A przynajmniej to, co za ciepłe słońce uważali Brytyjczycy. W takie dni Merlin wydurniał się i tańczył, przechodząc moonwalkiem z pomieszczenia do pomieszczenia i śpiewał do kuchennej łyżki czy wałka, który wyciągał z szafki.
W takie dni Merlin nadzwyczaj chętnie korzystał z magii, zwłaszcza, gdy widział kogoś, kto ewidentnie był w potrzebie. W takie dni chłopak chodził wszędzie pieszo. Cieszył się widząc pełnych życia ludzi, których mijał. Czy to rodziny z dziećmi, czy spieszących do pracy dorosłych, czy może grupy nastolatków, czasem roześmianych, a czasem z ewidentnym stresem wykorzystujących ostatnie minuty do przygotowania się do testów czy odpowiedzi. Merlin szedł wtedy ulicami, wodząc wzrokiem za ludźmi tak pełnymi życia i nawet im nie zazdrościł. Wiedział, że w tych krótkich momentach szczęścia byli tak naprawdę tacy sami. To, że ich czas miał upłynąć szybciej, niczego w tym wypadku nie zmieniał. Czasami chłopak zamyślał się do tego stopnia, że potykał się albo o własne nogi, albo o praktycznie płaskie i równe powierzchnie, wzbudzając tym ciche śmieszki otaczających go osób, którym dane było to zauważyć. Merlin nie przejmował się tym jednak. W końcu wierzył, że każdy powód do uśmiechu jest dobry.
W takie cudowne dni, dni pozbawione koszmarów, dni pozbawione smutku, rozpaczy i pragnienia śmierci, dni, których nie zaczynał od pobudki z krzykiem na ustach i zlanym potem, który bardzo szybko mieszał się z łzami, a wreszcie w dni, w które wydawało mu się, że naprawdę jest tylko Morganem Amrysem, chłopakiem, który skończył z wyróżnieniem uczelnię, kilka kursów i dostał tę wymarzoną pracę w jednostce specjalnej z niesamowitą partnerką u boku, w takie cudowne dni był po prostu szczęśliwy. Wchodził z uśmiechem na ustach i platonką z dwoma kawami w jednej ręce, w drugiej trzymając marynarkę i otwierając sobie stopą drzwi, mając jeszcze czas i samozaparcie by przepuścić kulturalnie kobiety. Witał się ze wszystkimi, zagadując każdego o choćby drobną pierdołę - ostatni mecz obejrzany w telewizji, ostatnie osiągi na siłowni, ostatnie hobby. Merlin nigdy nie pytał nikogo o rodzinę. Ludzie i tak sami z siebie nadzwyczaj chętnie opowiadali mu o ukochanych, drugich połówkach, żonach, mężach, dzieciach, kuzynkach, braciach ciotecznych matek stryjecznych czy dosłownie o kimkolwiek z kim w jakikolwiek sposób byli spokrewnieni i Merlin bardzo często gubił się w tym, o kim ktoś akurat mówił. Niemniej mówił. O ostatniej randce, o planach, o wyjazdach i urlopach, o świętach. I choć Merlin z natury nie był zazdrosnym człowiekiem, w takich momentach nad wyraz czuł swoją samotność. Wiedział, że na niego w ogromnym mieszkaniu czekał tylko kot, którego kiedyś przypadkiem uratował i na którego pięć wieków wcześniej rzucił zaklęcie braku czasu.
Merlin nie potrafił z całą świadomością własnej nieśmiertelności wpakować się w związek. Wiedział, jak bardzo niesprawiedliwym byłoby, jak różnie traktowałby jego i jego wybrankę upływ czasu. Zresztą, odczuł na własnej skórze, czym była strata. Wielokrotnie, w czasie swojego piętnastowiecznego życia, próbował się z kimś związać. Pozwalał sobie na zakochanie się, na oddanie całego serca i duszy, mimo że serce miał przecież popękane po tym, jak przeżył śmierć każdej bliskiej mu osoby, którą poznał na Camelocie. Tyle, że żaden z tych związków nigdy długo nie potrwał, a Merlin powoli przestawał nadążać z tym, ile grobów powinien odwiedzać.
CZYTASZ
Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszły
FanfictionMerlin tułał się po świecie przez wiele lat, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Albion przepadł razem ze śmiercią Artura. W pewnym momencie nawet udało mu się z tym pogodzić. Ba, zaczął nawet powoli zapominać, kim był i kogo znał. Tak przynajm...