Rozdział 25

288 23 0
                                    

|2249 słów|

Długo patrzyłem na tron, który zaczął tworzyć Aidan. Mimo otępienia, jakie nade mną zapanowało, dokładnie przyjrzałem się każdemu szczegółowi. Równo odcięte głowy z zaszytymi ustami i szeroko otwartymi oczami, przyklejonymi na przeźroczystą taśmę klejącą zostały przytwierdzone u szczytu oparcia nietypowo szerokiego krzesła zbitego z desek. Z rąk powstały pierwsze promienie, jakby miały stworzyć zachód słońca. Do nóg siedziska zostały przywiązane prawdziwe nogi. Całość w bardzie sinej bieli napawała mnie strachem, ale nie pozwalała mi oderwać od siebie wzroku. Było mi zimno, a łzy na policzkach odrobinę przymarzły do moich policzków. Zresztą nie mogłem już płakać. Nagły spadek nastroju przeszedł w pustkę. Jimin nie może się tu znaleźć. Nigdy w życiu na to nie pozwolę.

- Zrobię, co zechcesz - powiedziałem nieprzytomnie.

- Widzę, że przypomniał ci się powód, dla którego zabiłeś. Wyśmienicie. Mam nadzieję, że już nie podważysz mojego zdania i zabijesz kogo ci wskażę.

Pod warunkiem, że to nie będzie nikt z naszego środowiska.

- Pod warunkiem, że nie będzie to nikt z mojego środowiska - powtórzyłem za jedyną trzeźwą częścią siebie.

- Nie ma sprawy. - Aidan rozłożył ręce z uśmiechem. - Możesz już iść.

Podniosłem się z podłogi i odszedłem od drzwi. Patrzyłem na makabryczny tron, dopóki nie znikł mi z pola widzenia. Później zacząłem biec. Wspiąłem się po schodach i popchnąłem drzwi, by dostać się na wąski korytarz. Nie zważałem na to, że minąłem staruszkę ma swojej drodze. Wyparzyłem z domu szybciej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Biegłem dopóki nie zabrakło mi sił, a Aidan mieszkał spory kawał drogi ode mnie. Nawet nie przeszkadzał mi plecak, którego pasek zjechał z mojego ramienia i zawisł na zagięciu łokcia. Na zewnątrz nie było tak ciemno, jak się spodziewałem. Kiedy spojrzałem na zegarek telefonu, żeby sprawdzić, czy jakiś autobus jedzie w moją stronę, okazało się, że w domu Aidana spędziłem jakieś pół godziny. Było grubo po osiemnastej.

Wpakowaliśmy się w niezłe gówno.

Chcę znaleźć się blisko Jimina. Muszę go przytulić i obiecać, że zawsze będę przy nim oraz że zrobię wszystko, żeby go chronić.

Autobus odjechał pięć minut temu, a następny miał pojechać za kolejnych dwadzieścia pięć. W ten czas już dawno będę w domu.

Chociaż nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a zdolność chodzenia prosto, i tak już szwankująca, przestała ze mną współpracować, próbowałem iść przed siebie, ale skutki tego były marne.

Wróć na przystanek. Zaczekamy. Wprawdzie w akompaniamencie niezbyt ciekawych wspomnień... O kurwa, krew na rękach!

Spojrzałem na swoje drżące dłonie. Drugi miał rację, znów spływały szkarłatem, jak za tamtych dni. Próbowałem ją strzepnąć, lecz bezskutecznie. Czułem w palcach jej lepkość, a w nozdrzach metaliczny zapach. To do mnie wróciło. Dlaczego akurat teraz? Pozbyłem się tego raz na zawsze.

Najwyraźniej nie na zawsze. Usiądź na ławce. Musisz się uspokoić.

Nie miałem czasu na odpoczynek. Musiałem umyć ręce. Co jeśli ktoś mnie zobaczy? Wszystko się wyda, a Jimin... Jimin straci życie.

Nawet nie próbuj szukać umywalki. Nic tu nie ma. Chodź do tej kawiarenki.

Odszukałem miejsce, o którym wspomniał Drugi i od razu się tam skierowałem. Dziwne było to, że pstrokate, brudne ściany zaczęły falować i nabierać guzowatych kształtów. Nie czekałem na coś, co próbowało przebić się przez powłokę. Zniknąłem w lokalu. Nie miałem najmniejszego pojęcia, czy toaleta była płatna. Po prostu wszedłem przez oznaczone drzwi i odkręciłem korek, nim usłyszałem trzask zamka. Zimna woda była dla mnie otrzeźwieniem. To była kolejna halucynacja, która zmyliła nawet Drugiego.

|| Dead Inside | jjk + pjm ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz