Rozdział 6

2.5K 107 4
                                    

Emma

— Przepraszam — mówi, nerwowo drapiąc się po karku.

— To ja powinnam przeprosić - odpieram speszona automatycznie, dotykając jego ramienia. Zważając co właśnie robię bez zawahania zabieram dłoń.

— Nie powinienem tego mówić. Wyleciałem z tym tak — tłumaczy się zakłopotany. Ucinam gestem dłoni.

— Rozumiem. — Odwracam wzrok.

Panuje cisza. Atmosfera za gęstsza się, a ja chyba zaraz oszaleje. Co ja w ogóle robie? Nie powinnam wnikać w jego życie prywatne. Nie powinnam urządzać przemowy, nie znając tego człowieka. Nic o nim nie wiem prócz tego, że jest wychowawcą Katy. Splatam ze sobą dłonie i tak jak on wbijam w nie wzrok. Wpatruje się w delikatnie zarysowane linie i kciukiem przejeżdżam po jednej z nich. Wszystko ciągle się sypie. Jak zamek z piasku. Fundament tego zamku został zburzony, gdy w moim życiu pojawiła się ciemność i samotność. Wiara. Już dawno zniknęła. Rozwiała się jak delikatny pył. Pamiętam, jak byłam mała i mama opowiadała mi pewną historię. Czy była prawdziwa? Pewnie nie. Dlatego, że rodzice często wciskają kit swoim dzieciom. Opowiadała ona o tym, że podczas śmierci mojego dziadka o godzinie dwunastej w nocy zegar się zatrzymał. Z każdym nastawieniem zegara wskazówki zatrzymywały się każdego dnia o północy. W końcu zegar został sprzedany, a dzień po moja babcia poczuła zimną rękę na ramieniu. Mama zawsze opowiadała, że była to dłoń dziadka. Miała ona symbolizować spokój, jaki otrzymał po śmierci. Nigdy nie lubiłam wchodzić w tematy straty, pogrzebów i innego tego typu rzeczy.
W dniu pogrzebu Matthew nie poczułam jego dłoni. Usłyszałam jego głos. Zimny oddech na mojej szyi. Czy śniłam? Nie wiem. Od tamtej pory czuję, że może jednak coś w tym było. Musiało być.

— Pani jest zapewne mamą tej ślicznotki. — Doktor uśmiecha się szeroko, wychodząc z sali.

— Tak. Wszystko w porządku z tą ślicznotką? — Wstaje, niepewnie odwzajemniając uśmiech.

— Noga złamana. Na szczęście jest jeszcze dzieckiem, wiec jej kości szybciej się zrosną. Jeśli chodzi o nogę, będzie musiała ją oszczędzać. Odpoczynek i zero fikania. Ze złamaniem nie ma żartów - tłumaczy poważniej jednak nadal ciepło się uśmiechając.

— Dobrze dziękuje. Mogę ją już zabrać do domu? — Pytam.

— Dzisiaj zostanie na obserwacji. Myślę, że jutro śmiało będzie mogła wrócić do domu. — Otwiera drzwi do sali. Mała leży pod kołdrą z lekko skrzywioną miną.

— Przepraszam — mówi cichutko.

— Kochanie nie masz za co przepraszać. Rozumiesz? — Delikatnie całuję ją w czoło.

— On podłożył mi nogę i... — Zaczyna i przytula się do mnie.

— No już. Było, minęło. — Tulę ją do siebie, uważając na nogę.

— A jest tu pan Owen? — Odrywa główkę ode mnie i patrzy na drzwi.

— Jest, ale zaraz pojedzie do pracy — odpowiadam spokojnie. Jej twarz znowu pochmurnieje.

— A namówisz go, aby został? On jest fajny, wiesz? Opowiada śmieszne historie — mówi przejęta.

— Słońce pan Owen ma swoją pracę. Nie może tu zostać — a więc to tak ma na imię. Pasuje do niego.

— No, ale Emily — narzeka.

— Katy. — Ucinam, patrząc w jej drobne oczka.

Kładzie się i patrzy w sufit. Patrzę na nią i widzę jej ojca. Robił to samo, gdy bardzo intensywnie nad czymś myślał. A kiedy cierpiał, nie mówił tego. Był nauczony cierpienia. Chcę coś powiedzieć, ale urywam w połowie słowa. To nie ma sensu. Po prostu trzymam jej drobną rączkę i obrysowuje ją palcami. Jej dłoń jest taka mała. Wstaje powoli i wychodzę. Biorę głęboki oddech i zdobywam się, aby coś powiedzieć.

Pomóż mi wskrzesić moje serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz