Owen
— Mary? — zrywam się ze szpitalnego krzesła. — Co ty tu robisz? — pytam zdezorientowany.
— Tata tu jest. Jego stan się pogorszył — mówi spanikowana — Owen proszę cię. Porozmawiaj z nim. — Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
— Nie mogę Mary. Nie teraz — rzucam chłodno na wzmiankę o ojcu, jednak coś w środku mnie łamie.
— Proszę cię. On nie ma dużo czasu. Nie dają mu nadziei. — Łapie mnie za rękę.
— Niech ci będzie — zgadzam się, ciężko wzdychając. Doskonale jestem świadomy, że ta rozmowa nie będzie miała dobrych skutków. Przynajmniej takich nie widzę.
— Jest piętro niżej — tłumaczy.
Idę tuż obok niej, czując jak strach, paraliżuje moje serce. Nie chce z nim rozmawiać. Robię to tylko dla Mary. Ten człowiek nie zasłużył na rozmowę ze mną. Zostawił nas jak psy, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy. Zniknął z dnia na dzień i nagle zjawił się kochany tatuś. Gdzie on do cholery był, jak Mary chorowała? Gdzie on był, gdy wygrywałem konkurs w szkole za najlepszy wiersz? Gdzie był do cholery ten ojciec, który utulał mnie do snu? Oboje wchodzimy do windy i żadne z nas nie pragnie się odezwać, jakim kolwiek słowem. Milczę jak grób, walcząc sam ze sobą, aby nie chlapnąć czegoś głupiego, czego później będę żałować. Wychodzimy z windy, gdy ta otwiera się. Na tym piętrze zdecydowanie mniej się dzieje. Jest cisza. Jedynie co jakiś czas swoją obecnością zaszczyci jakiś lekarz. Kroczę obok siostry, widząc kątem oka, że jej oczy są znacznie smutniejsze niż kilka minut temu. Wchodzę bez wahania na salę, nie zważając, że wcale nie mam do niej wstępu. Ojciec dusi się czerwony z braku tchu. Jego oczy są przekrwione i pełne bólu. Gdy tylko słychać moje kroki wszyscy lekarze odchodzą od niego o krok.
— Nie powinno tu pana być — mówi spanikowana pielęgniarka.
— Co mu jest? — pytam twardo, nawet na niego nie spoglądając.
— Jego stan jest ciężki. Zażył silne środki czyszczące. Zrobiliśmy płukanie żołądka, ale większość tabletek zdążyła się rozpuścić. Nie wiemy, jak długo wytrzyma — odpowiada kobieta — zostawię was na pięć minut.
— Synu. — Tata chwyta mnie mocno za rękaw koszuli i mocno przyciąga do siebie — m...masz — krztusi się, ledwo łapiąc powietrze.
— Co to jest? — dopytuje, biegając wzrokiem z koperty na ojca i tak na zmianę.
— Przeczytaj. To. Proszę. — jego poliki są sine z braku snu i zmęczenia — ona bardzo was kochała... — zanim zdąża co kolwiek dokończyć. Jego powieki opadają.
Jego silny uścisk zanika z każdą sekundą. Klatka piersiowa przestaje się unosić, a serce przestaje bić. Urządzenia wariują, a ja czuję krew płynącą do moich uszu. Dudni. Dudni tak głośno, że nie wiem, co się dzieje. Patrzę na martwego mężczyznę i jego lodowate ciało. Owładnięty strachem szybko zabieram rękę i wychodzę. Zamykam za sobą drzwi i osuwam się po nich, mając skute gardło. Nie potrafię nic powiedzieć. Nie mogę. Patrzę na kopertę zaciśniętą w mojej dłoni. Trzymał ją przed chwilą. Trzymał ją kilka minut temu. Otwieram ją drżącymi rękami, starając się nie podrzeć zawartości.
Synku
Wiem, że będziesz miał mi to za złe. Ale uwierz mi, że walczyłam do samego końca. Problem w tym, że każdy dzień był taki sam. Szpital, badania i walka, której nie byłam w stanie dalej ciągnąć. Wszystko zlewało się ze sobą, a ja nawet nie znałam daty ani miesiąca. Tak bardzo chciałam zobaczyć, jak dorastacie. Być dumna ze swoich dzieci i wspierać. Nie byłam w stanie. Codziennie czynności takie jak jedzenie, czy wstanie z łóżka, sprawiały mi ból i coraz większe trudności. Dlatego podjęłam najtrudniejszą decyzję w moim życiu. Każdego dnia zaczynałam dostrzegać, że jestem dla was ciężarem. Twój ojciec przestawał o siebie dbać. Z godziny na godzinę, z chwili na chwilę jego oczy przestawały płakać. Były czarne jak smoła ze zmęczenia, a to wszystko przeze mnie. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Miała urodzić się Mary, a ty biegałeś z pokoju do pokoju taki szczęśliwy. Błyskałeś dumą, że możesz być starszym bratem, mimo że na samym początku nie byłeś zadowolony. Do teraz mam przed oczami jak mój mały chłopiec wbiegł do szpitalnej sali i za wszelką cenę chciałeś zobaczyć siostrę. Tylko przy tobie taki perlity miała uśmiech. Zawsze jak podchodziłeś do łóżeczka, w którym leżała wyciągała do ciebie maleńkie rączki chichotając. Kiedy oboje zaczynaliście dorastać, uwielbiałam patrzeć jak wzajemnie się poznajcie. Pewnego dnia Mary wbiegła do domu, a ty za nią z takim samym impetem. Kłóciliście się wtedy niemiłosiernie. Podszedł do mnie twój tata i powiedział: "Uwielbiam tych dwoje. Zobaczysz, za chwilę się pogodzą." Pocałował mnie w skroń, a już po kilku minutach panowała cisza. Gdy zajrzałam do waszego pokoju, spaliście na łóżku jak susły. Mary leżała wtulona w ciebie i oddychała równomiernie. Mówię ci o tym wszystkim w tym liście, bo wiem, że masz do mnie żal. Poddałam się synku. Nawet jeśli bym dalej walczyła, koniec byłby taki sam. Czuwaj przy Mary, ona ma tylko ciebie. Twój ojciec stracił już tak wiele. Byłam dla niego blokadą, tylko tak mogłam ją zniszczyć. Bądź zawsze sobą synku. Ja stchórzyłam, dlatego nie proszę cię o wybaczenie.
CZYTASZ
Pomóż mi wskrzesić moje serce
RomanceKiedy na zawsze odchodzi osoba, którą się kochało, widzi się tylko pustkę. Zatracamy się w niej, izolując od świata i rzeczywistości. Zapominamy, jak to jest czuć się kochanym i jak to jest darzyć kogoś silnym uczuciem. Każdy z nas marzy o prawdziwe...