Rozdział 21

1.9K 91 19
                                    

Emma

— Dzięki za wszystko mamuś. — Przytulam mamę z lekkim uśmiechem.

— Wiesz, że możecie wpadać tu znacznie częściej niż w święta? — patrzy na mnie, zakładając ręce na biodrach.

— Będziesz mi teraz prawić kazania, że przyjeżdżam tu za rzadko? — unoszę brwi do góry, biorąc od Marka moje słoneczko na ręce.

— Zdecydowanie za rzadko. — Delikatnie głaszcze rączkę swojej wnuczki ze szczerym uśmiechem.

— Trzymaj się skarbie. — przytula mnie Mark — a ty kochanie zdecydowanie musisz przestać mamie dawać w kość. Jesteś istnym diabełkiem. — Śmieje się, patrząc na moją córeczkę.

— Zaraz tam diabełek. Nie jest tak źle — całuje malutką w policzek, na co chichocze, machając rączkami.

Otwieram drzwi, mając cały czas maleństwo na rękach. Zmierzam do samochodu i układam ją w foteliku na tylnym siedzeniu. Wsiadam do środka samochodu i przekręcam kluczyk. Auto warczy donośnie, po czym rusza z posesji. Wzdycham cicho i przełączam stacje w radiu. Kiedy dzwoni mój telefon, nie odrywając wzroku od przedniej szyby jedną ręką sięgam do torebki. Wyciągam niezdarnie telefon i odbieram, kątem oka dostrzegając, że dzwoni Owen, lekko unoszę kącik ust ku górze.

— Hej — odpieram pogodnie, stając na światłach — jak samopoczucie?

— Hej, dzięki za troskę — jego głos jest markotny, na co przewracam oczami.

— Co się stało? — pytam, stając na światłach.

— Mam dość mojej siostry. Prawiła mi kazania przez całą godzinę — tłumaczy. W tle słychać głos pielęgniarki, która chyba chce podać mu kroplówkę.

— Ja ją rozumiem. Zrobiłabym dokładnie to samo. — Chichoczę, czując, że się oburza.

— To nie jest śmieszne. Ona traktuje mnie jak dziecko — broni się. Kręcę głową z niedowierzaniem.

— Kocham cię, wiesz? — ruszam na zielonym świetle.

— Wiem i jestem z tego dumny — mówi dumnym i stanowczym głosem - Emily?

— Tak? — pytam lekko zdezorientowana i skręcam w kolejną uliczkę, dociskając gazu.

— Ja też cię kocham — mówi — przepraszam cię, ale muszę kończyć. Pielęgniarka się na mnie uwzięła.

— Coś ty jej zrobił? — ledwo powstrzymuje śmiech.

— Ja? Nic no coś ty, ja jestem aniołkiem!

— Ta na pewno. Lepiej rób co każą, bo ja się tobą zajmę — rzucam poważnym głosem, jednak przedziera się przez niego nutą łagodności i troski.

— Serio zajęłabyś się mną? W takim razie jestem twoim pacjentem pani doktor — odpiera rozbawiony. — Do zobaczenia — mówi i rozłącza się.

Zanim się oglądam staję pod domem i wykładam kluczyk ze stacyjki. Wysiadam z samochodu i dostrzegam, że moje maleństwo śpi jak suseł. Wyciągam szkraba z fotelika. Jej drobne rączki są na mojej klatce piersiowej. Marudzi obudzona ze snu, a jej duże oczka wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Otwieram drzwi od domu i o dziwo Katy jeszcze nie wróciła z babcią. Zapalam światło w domu i ściągam płaszczyk. Moje słoneczko zasypia znów w moich ramionach. Mój mały śpioszek myślę i niosę ją do białego łóżeczka. Jej dziecięce ciałko opada spokojnie i przykrywam ją drobnym kocykiem. Siadam przy niej i wpatruje się w jej śpiące oczka. Staram się znaleźć u niej jak najwięcej podobieństw do Matthew i do mnie. Jest taka krucha. Opuszkiem palców dotykam jej dziecięcego policzka i widzę, że się uśmiecha. Wstaje niechętnie od łóżeczka i zerkam w stronę komody. Kucam przy dolnej szufladzie i wyjmuję drobną szkatułkę. Otwieram ją i wyjmuję z niej drobny srebrny kluczyk. Wychodzę z sypialni, a na moim ciele tworzy się lekki dreszczyk. Początkiem palca przejeżdżam po drzwiach na końcu korytarza. Muskam klamkę, walcząc ze sobą, aby ją dotknąć i otworzyć. Z jednej strony targa mną ciekawość, a z drugiej strony wiem, że nic się nie zmieniło w tym pokoju. Przekręcam kluczyk i wchodzę do środka. Ostre światło słoneczne przedziera się przez ciemne zasłony. Tapeta pomału odchodzi od ściany, a podłoga również by wymagała remontu. Duże prześcieradło okrywa ogromną rzecz zajmującą większość tego pokoju. Pociągam za materiał i opada na ziemię, budząc kurz i zaniedbanie. Czarny jak smoła instrument i białe jak śnieg klawisze rozbrzmiewają w pokoju. Podłoga zaczyna skrzypieć, gdy robię krok w przód. Niepewność i strach oplata mnie od środka jak zniewalające pnącze. Siadam przy fortepianie i nic się nie dzieje. Głucha cisza, a jednocześnie osłabiająca. Gdyby on tylko tu był. Usiadłby przy mnie i czarował dźwiękiem. Moja dłoń spoczywałby na jego ramieniu, a jego ręce robiłyby sztuczki, budząc moje serce do życia. Jego oddech byłby taki lekki i nierównomierny. Dotknęłabym jego delikatnego i gorącego policzka, rozpraszając dźwięki muzyki. On uśmiechnąłby się i podałby mi gitarę. Dotknąłby mojej zimnej jak lód dłoni i pozwolił, aby nasze dźwięki płynęły jak dwie zagubione łódki na oceanie. Nuty pchałyby je do siebie jak wiatr żagle i pozwoliłby dopłynąć do portu. Wstaję od instrumentu i siadam na podłodze. Cały pokój wydaje się taki malutki, a jednocześnie ogromny. Kiedy dostrzegam obok siebie czarny futerał, rozpinam go ostrożnie. Jego zamek działa na mnie, jakbym dotykała ognia. Parzy niemiłosiernie. Moim oczom ukazuje się przepiękna gitara. Wyciągam instrument i przejeżdżam jednym z palców po jednej ze strun. Zniekształcony dźwięk zaczyna błądzić po pomieszczeniu, a po nim kolejny i kolejny. Potem każdy z dźwięków płynie spokojnie i delikatnie. Tak jakby każda nuta trafiała do jednego domu. Przymykam oczy, a cały świat zamyka swoje pazury na mojej klatce piersiowej. Tylko dźwięk przynosi ukojenie. Wszystko wypływa ze mnie jak wodospad wypełniony lawą. Wszystko staje w miejscu jak najpiękniejsza piosenka, a wszystkie troski oddalają się z każdą struną. Lód na moim sercu paruje jakby polane wrzątkiem. Krew przestaje dudnić w moich uszach. Czuję twój oddech tuż przy moich ustach. Twoje dłonie błądzą po moim ciele. Zatapiasz we mnie swój klonowy wzrok. Nasze serca biją w rytm, czuję spokój. Jedność i strach. Gęsia skórka, gorący oddech owiewa moją skórę. Odchylam szyję na każde muśnięcie twoich warg. Zamglone wspomnienia dotykają mnie jak białe pierze. Są tak jasne, jak promienie oślepiające widok na dalszą odległość. Otwieram oczy. Szarość właśnie moim wzrokiem, a potem tylko cisza. Dźwięki już nie płyną. Oddech twoich warg tuż przy moich ustach nie istnieje. Jest tylko pustka. Gitara milknie, jakby skuta łańcuchem. Dawała mi ukojenie. Tylko teraz tego potrzebuję. Był tu. Czułam oddech gorący jak ogień rozpalający moje ciało. Czułam jego dotyk na moim ciele.

Pomóż mi wskrzesić moje serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz