Rozdział 4

616 25 1
                                    

Budzi mnie głośne dobijanie do drzwi. Wstaję i czuję ogromny ból głowy. Rozglądam się po pokoju, wszędzie walają się po rozwalane rzeczy z torby a obok mnie leży zdjęcie. Przenoszę swój wzrok na pustą butelkę leżącą na szafce nocnej. Wolnym krokiem wstaję z łóżka i idę otworzyć drzwi natrętowi który mnie budzi. Niemal od razu po otworzeniu drzwi Tom wparowuje do pokoju.

- Jasne, że możesz wejść - mówię zachrypniętym głosem. Jednocześnie zamykając drzwi i masując obolałą skroń.

- A tu co się stało? - skanuje pokój, ale jego wzrok zatrzymuje się na zdjęciu. Podbiegam szybko i chowam je do szuflady.

- Co cię sprowadza o tak wczesnej porze? - nie przestaje masować skroni

- Wczesnej? Jest 12 - patrzy na mnie unosząc jedną brew do góry - nie ważne. Mam dobre wiadomości - uśmiecha się szeroko

- No mów - przewracam oczami

- Znalazłem go - otwieram szerzej oczy, i znowu powraca nadzieja.

- Gdzie on jest? - pytam z widoczną ekscytacją

- Tu - pokazuje mi na tablecie zdjęcie oszklonego wieżowca. Wyrywam mu go z ręki.

- Kurwa. Nie ma szans żebyśmy się tam dostali - rzucam go na łóżko i nerwowo przeczesuje palcami włosy

- Spokojnie. Obserwowałem to miejsce od samego rana. Wszystko mam pod kontrolą - podnosi kącik ust do góry a ja patrzę na niego zdziwiona - wystarczy wejść od strony kuchni o tutaj - bierze tablet do ręki i pokazuje mi metalowe drzwi - potem dostaniemy się na górę schodami, zajmiemy się ochroniarzami stojącymi przed drzwiami pokoju 273 i załatwimy skurwysyna - widzę, że przybija sobie mentalną piątkę. Plan nie jest zły ale wątpię by tak łatwo poszło.

- Powiedziałeś o tym reszcie?

- Tak. Zaczynamy o 15 - mówi i wychodzi.

Mam tysiące myśli w głowie. A co jak nie wypali? Albo któryś z nich zginie? Nie mogę pozwolić na utratę kogoś jeszcze mi bliskiego. Muszę ich pilnować. Nie mogę spuścić żadnego z oczu. Z rozmyśleń wyrywa mnie dźwięk otwieranych drzwi. Natychmiast biorę pistolet do ręki i prostuje ręce w łokciach. Wstaję z łóżka i wyłaniam się z za ściany. Widzę Dominica który także wyciągnął pistolet. Opuszczam broń i wypuszczam całe powietrze które trzymałam przez 30 sekund w płucach.

- Przepraszam, ale nie otwierałaś jak pukałem - mówi chowając broń za marynarkę garnituru.Musiałam nie usłyszeć przez te cholerne lęki. 

- Coś się stało? - ogarniam nie ład zrobiony przeze mnie zeszłej nocy

- Chciałem zapytać czy wszystko u ciebie w porządku?

- Tak, czemu miałoby nie być? - uśmiecham się lekko

- Dzisiaj masz zabić człowieka. Nie wiem czy nie nabrałaś nagle wyrzutów sumienia - marszczy brwi. A ja patrzę na niego z oburzoną miną.

- Nigdy nie będę miała wyrzutów sumienia z powodu tego, że zabije gnoja który odebrał mi całe szczęście - odpowiadam wracając do poprzedniej czynności

- Wiem, że jesteś wściekła. Ale to nie przywróci mu życia - kładzie mi rękę na ramię ale od razu ją zrzucam

- Nie wiesz nic - posyłam mu groźne spojrzenie - wyjdź, muszę ogarnąć ten burdel

- Przemyśl to - mówi wychodząc.

Wszyscy myślą, że wiedzą wszystko najlepiej. A w rzeczywistości nie wiedzą nic. Wiem co mam robić i wiedziałam, że mają się w to nie wtrącać. Ze złości z całej siły kopie w łóżko. Mam dość.

Niebezpieczna miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz