Rozdział 2 - Wielki Upadek

152 28 35
                                    

Dziesięć minut później szłam ubrana w wygodne ciuchy oraz obładowana w broń na hol, gdzie czekał na mnie już zniecierpliwiony Deidara.

Nie lubiłam zasrańca. Był niższy ode mnie, a bardziej pyskaty i niemiły, niż ja i Nela razem wzięte do kupy. Dodatkowo był wybuchowy oraz wziął się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy.

— Długo muszę jeszcze na ciebie czekać, un?

Koleś ewidentnie miał ból dupy.

— Dupa ci w chuj, to twoja wina — Wysiliłam się na kulturalną i merytoryczną odpowiedź.

— Jak to moja, un?! — Zapowietrzył się jak opona od roweru. — A kto wyłamał mi drzwi z zawiasów i zaczął drzeć mordę?!

— Jak to kto? Ludwig! — Wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem.

— Ekhem, ekhem.

Obróciłam się szybko. Niemcy stał z Nelą tuż za moimi plecami, patrząc na mnie z góry, przy czym przyjaciółka cicho się zaśmiała.

— Mówiłem, że macie przestać się na siebie wydzierać. — Szef westchnął ze zrezygnowaniem.

— Gdzie mamy jechać i po co? — Zgrabnie olałam jego wypowiedź.

— Kaufland na Kościuszki. Pełną listę macie tutaj. — Ludwig podał mi świstek papieru.

Rzuciłam okiem na listę zapisaną drobnym i zgrabnym pismem, gdzie Lu zapisał żywność z długoterminową, bo w sumie na taką mogliśmy tylko liczyć, oraz podstawowe produkty sanitarne. Całe szczęście nie pisał jej po niemiecku.

Gdy skończyłam czytać, spojrzałam zdziwiona na szefa:

— A gdzie maść?

— Jaka maść? — Teraz on zapytał ze zdziwieniem.

— Maść na twój ból dupy.

Ludwigowi zaczęła nerwowo pulsować brew. Widocznie tracił już cierpliwość.

— Idźcie już.

Wyszczerzyłam się do niego, po czym skierowałam się do wyjścia w trybie natychmiastowym. Jeszcze mnie Ludwiś wkomponuje w ścianę i skończy się mój radosny Dzień Dziecka.

Wyszliśmy wszyscy na szkolny parking, gdzie znajdowała się wielka terenówka Ludwiga i dwa zwykłe auta zajebane z ulicy.

Bez zbędnego słowa, wszak chciałam bardzo szybko wrócić z powrotem, wsiadłam do auta, które zostało wybrane przez Deidarę. Usiadłam sobie z przodu na miejscu pasażera i zerknęłam kątem oka na knypka, który zapinał pasy z miną wyrażającą ogromny sprzeciw.

— Dei — zaczęłam uroczyście — wiem, że radio nie działa, ale jakbyś chciał, to znam kilka piosenek po japońsku.

Chłopak przerwał swoje wielkie poszukiwania zapięcia do pasów i spojrzał na mnie z wolna. Lustrował mnie chwilę zimnymi, błękitnymi oczami po czym odrzekł:

— Chcesz żyć, un? To ani słowa, kretynko.

Ani słowa?

Wzięłam głęboki wdech i zaśpiewałam Herkulesa:

Co to? TO NIE! Ani słowa, a sio!*

Zamilkłam, kiedy Deidara złapał mnie za kołnierz i potrząsnął mną wściekle:

— Czego, kretynko, nie rozumiesz, un?! — warknął, wciąż szarpiąc mnie w przód i w tył, a ja czułam, że powoli dostawałam choroby lokomocyjnej. — Kiedy wyruszymy, ma być cisza!

Hetalia Axis... Zombie?! - Tom 2 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz