*31*

715 81 17
                                    

- Lindsay! - krzyk w moim śnie zdawał się być tak realny, jak gdyby był prawdziwy. - Słońce moje najjaśniejsze i księżycu najpełniejszy... - głos Ceresa wydawał się dobiegać z oddali. 

Chwila... Ceres?

Wtedy właśnie otworzyłam oczy i ujrzałam srebrzyste spojrzenie, pochylającego się nade mną blondyna. Był sobotni poranek, godzina 8:00, czyli bardzo niemoralna jak na ten dzień tygodnia, liczyłam na dobre spanko do południa.

- Pobudka, dzień długi, a noc krótka. - podśpiewywał wesoło.

- Dlaczego mi to robisz? - rzuciłam, po czym przekręciłam się na bok, nakrywając się kołdrą, aż po czubek głowy.

- Musisz się przygotować na randez-vous. Pragnę przypomnieć, że o 12 widzisz się z przystojniakiem. - Ceres zdawał się być cały w skowronkach, jak gdyby to on wybierał się na randkę.

- Napisz do Nathana, że nie wstanę do 12. - burknęłam sennie. 

- Ale Lindsay... - zaśmiał się Ceres. - ty się widzisz dzisiaj z Jaydenem, nie Nathanem.

- Szlag! - poderwałam się z łóżka, co totalnie przekreśliło moje marzenie o dalszym śnie. 

- Tak więc nie mam co liczyć na Linden? - zapytał blondyn z nutką rozczarowania w głosie.

- Na nic się nie nastawiaj. - westchnęłam, a następnie zabrałam się za poszukiwanie... nawet nie wiedziałam czego. - Co ja mam ubrać? 

- Zaproponowałbym ubrania, ale wiem, że masz dziki fetysz do chadzania w bieliźnie przed facetami, więc ci nie zabraniam. - Ceres okazał się być najmniej pomocną osobą na świecie, ale w sumie mogłam się tego spodziewać. 

- Jaka jest pogoda? - zrezygnowana postanowiłam ubrać się adekwatnie do temperatury.

- Księżycu mój maleńki, czy ja ci wyglądam na pogodynkę? Masz okno, to go użyj. - przewróciłam oczami na jego przytyk. 

- Nieważne, po prostu założę to. - Wyciągnęłam z szafy czarną bluzę z kapturem i zwykłe jeansy. 

- Nie ma mowy, żebyś w tym poszła! - wykrzyknął blondyn.

- Nagle się zainteresowałeś? - zapytałam unosząc brwi w niedowierzaniu.

- Ubrania masz gotowe od jakiejś godziny, wiszą na twoim ulubionym krześle zatytułowanym "noszone, ale nie brudne".

- Ceres... - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Kończył mi się zasób tortur, które marzyłam, aby na nim przetestować.

- Wydaje mi się, że twoja mama mnie woła, pa! - Chłopak wybiegł z mojego pokoju.

Pobiegłam za nim do kuchni. Ze szczęściem Ceresa, oczywiście, że była tam moja mama.

- Och, Ceresie, jak ty się tutaj znalazłeś? - zapytała moja matka - Nie pamiętam, żebyś u nas nocował.

- Przyszedłem dopiero.- widząc wyraz nierozwianego zdziwienia na twarzy Marie, szybko rozwiał jej wątpliwości. - Wszedłem oknem. 

- W takim razie zapraszam na śniadanie. - powiedziała mama, powstrzymując się od śmiechu. 

- Chętnie skorzystam, ale musi pani powstrzymać swoją córkę od próby zamordowania mnie. - powiedział, a w połowie zdania naleśnik już lądował w jego ustach.

- Lindsay! Aaron to taki miły chłopiec. Dlaczego miałabyś chcieć, żeby coś mu się stało? - Nawet kobieta, która wydała mnie na świat, była po jego stronie.

- Wybrałem dla niej ubrania na randkę, ale chyba jej się nie spodobały. - Chłopak zrobił skruszoną minę.

- Idziecie na randkę?! - Pisk szczęścia mojej mamy słyszała prawdopodobnie cała galaktyka. 

- Nie, Lires się nie wydarzy. - Ceres poklepał kobietę po ramieniu w geście pocieszenia.

- Mam dość, idę wziąć gorącą kąpiel. - westchnęłam i zrezygnowana opuściłam kuchnię, zostawiając Ceresa i mamę oddających się plotkowaniu.

***

Po ponad godzinnej kąpieli, zabrałam się za makijaż i układanie włosów. Zajęło mi to mnóstwo czasu, ale efekt był wart poświęcenia. Dokładnie za piętnaście dwunasta opuściłam swój pokój. W salonie zastałam dwójkę plotkarzy, którzy oglądali właśnie jakiś program w telewizji.

- Lindsay! Obejrzyj z nami poród słonia! - wykrzyczał Ceres, gdy tylko mnie zauważył. 

- Nie, dziękuję... - wydukałam zdziwiona.

- Słonko, pięknie wyglądasz. - powiedziała mama, z trudem odrywając się od reklamy jakiegoś nowego proszku do prania.

- Wiedziałem, że będziesz zabójczo wyglądać w tej sukience. Ja to mam jednak gust. - zachwycał się Ceres, aczkolwiek nie byłam pewna na ile moim wyglądem a na ile samym sobą.

- To ja wychodzę. - rzuciłam, a następnie bez wahania ruszyłam do wyjścia z domu.

Na beżową sukienkę sięgającą kolan narzuciłam czarny płaszcz. Jednak nie byłabym sobą gdybym zrezygnowała z płaskiej podeszwy w butach. Dlatego, skoro Ceres nie widział, to nie mogły go zaboleć moje ulubione, czarne trampki.

Szybkim krokiem przemierzyłam drogę do miejsca, gdzie Jayden już na mnie czekał. Chłopak stał obrócony do mnie tyłem, lecz już samo to, wystarczyło abym przypomniała sobie, jak przystojny był. Jego brązowe włosy miały w słońcu złoty połysk. Kiedy obrócił się w moją stronę, zauważyłam w jego rękach bukiet kwiatów. Żadna ze mnie kwiaciarka, ale czerwone tulipany umiem rozpoznać. 

- Miło cię znowu widzieć, nieziemsko wyglądasz. - uśmiechnął się Jayden, ukazując przy tym zęby. - Chociaż, jak dla mnie, byłaś piękna nawet w starym podkoszulku. - zaśmiał się przypominając mi o naszym pierwszym spotkaniu.

- Zapomniałam wziąć dla ciebie kurtki! - walnęłam się otwartą dłonią w czoło.

- Nie szkodzi, to da mi kolejną wymówkę, aby cię gdzieś wyciągnąć. - wzruszył ramionami i podał mi bukiet. - To dla ciebie, mam nadzieję, że lubisz tulipany. 

- Jasne - przytaknęłam, jednak sama nie wiedziałam jaki stosunek miałam do jego gestu. 

Prawdę mówiąc, nikt nigdy nie wręczył mi bukietu, oczywiście nie licząc docinek elity. Dlatego byłam niesamowicie zaskoczona. Nie wiedziałam gdzie ręce podziać, więc zaciskałam je na bukiecie. 

- Czyżbyś się czymś denerwowała? - zapytał chłopak, ponieważ najwyraźniej nie potrafiłam ukrywać stresu. - Moja bliskość cię krępuje? - dodał pochylając się lekko w moją stronę.

- Ja... - zająknęłam się, gdy dwoma palcami podniósł mój podbródek nieco w górę, aby nasze oczy się spotkały. Tęczówki chłopaka miały hipnotyzującą barwę oceanu. Czułam się jak gdybym nagle przeniosła się na statek na środku morza. Było to niesamowicie miłe uczucie. 

- Nie zrobię niczego, czego nie będziesz chciała. - zapewnił, po czym ujął mnie za rękę i pociągnął w kierunku naszej randki, a motylki obudziły się, aby rozpocząć harce w moim brzuchu.


////

Muszę ci wyznać, że trochę mi smutno, bo chciałbym dostać jakiś komentarz... - westchnął rozczarowany Ceres - Może, jeśli wyeksmituję moją hodowlę świnek morskich w kosmos, to jakiś dostanę? - rozpromienił się.

- Czy zaadoptujesz wtedy bandę króliczków? - spojrzałam na niego z nadzieją.

- To daj mi komentarz Lindsay. - zażądał, a jego oczy mieniły się srebrem, na samą myśl o pomyśle na biznes, który mu podsunęłam.

- Nie ma opcji. - odparłam.

- To może chociaż gwiazdkę?

- Nie dam.

- Nawet taką z nieba?

- Nawet takiej nie będzie.

- Tak więc nie będzie króliczków. - wzruszył ramionami i zniknął, jak to miał w zwyczaju.

- Po prostu dajcie mu trochę miłości, błagam, zanim go utłukę jak dzikiego wieprza. #miłośćdlaCeresa

Niechciany Dar ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz