*39*

647 47 12
                                    

ABIGAIL

Nadszedł dzień, w którym powinniśmy zacząć poszukiwania reszty dziedziców mocy galaktyki. Po raz pierwszy byłam w takiej rozsypce. Nadal nie zdołałam opanować zdolności widzenia przeszłości. Prawdopodbnie była ona kluczowa do odnalezienia pozostałych. Ode mnie zależało czy dowiemy się, kto wyrwał brakujące strony w księdze. Czułam, że wywieram na sobie zbyt wielką presję, jednak inaczej nie potrafiłam. Z uporem maniaka starałam się osiągnąć wspomnianą umiejętność. Ćwiczyłam dniami i nocami, a efektów jak nie było, tak nie ma. Byłam tym sfrustrowana do takiego stopnia, że nawet nie zmrużyłam oka tej nocy. Wiedziałam, że opanowanie zdolności magicznych wymaga cwiczeń, cierpliowości i czasu, ale tych dwóch ostatnich miałam coraz mniej. Gdybym zawiodła, nigdy bym sobie nie wybaczyła. 

Rozbudzona, nie miałam problemu z wyjściem z łóżka. Wiedziałam jednak, że człowiek znajdujący się kilka metrów dalej, w innym pokoju, wyłączył budzik, a następnie ponownie ułożył wygodnie głowę na poduszce i znów zasnął. Taki był codzienny rytuał. Mój brat był, jest i prawdopodobnie zawsze będzie strasznym śpiochem. Nawet nie siliłam się na pukanie, po prostu wparowałam do jego pokoju. Widok, który zastałam, nie zdziwł mnie ani trochę. Przede mną leżał sobie Nathan w samych bokserkach i tulił się do kołdry. Oczywiście, że spał.

- Leniwcu, wstawaj! - wykrzyknęłam, jednak chłopak jedynie mruknął coś niezrozumiałego. 

Nie chciało mi się dalej krzyczeć, więc złapałam pierwszą rzecz, która wpadła mi w ręce. Był to jeden z jego adidasów. Rzuciłam butem w chłopaka i trafiłam idealnie w jego głowę. Nathan obudził się, a jego wściekłe spojrzenie synalizowało, że czas na ucieczkę. Był większy i silniejszy, więc z góry byłam na przegranej pozycji, jeśli szło o starcie. Dlatego pomachałam mu, a następnie pobiegłam do kuchnii. Słyszałam zbliżające się szybkie kroki mojego brata, więc schowałam się za wyspą kuchenną. Jednak lata praktyki sprawiły, że znalazł mnie bez trudu. To, albo wystający fragment mojej zielonej piżamy. Nathan objął mnie jedną ręką, uniemożliwiając mi ucieczkę i przyłożył mi do twarzy cuchnącą skarpetkę. 

- Co się mówi droga siostrzyczko? - Smród niemiłosiernie palił w nozdrza, więc skapitulowałam.

- Przepraszam - rzuciłam bez przekonania.

- Spróbuj jakoś ładniej, wiem że potrafisz.

- Przepraszam bracie rodzony, będę cię szanować! - wykrzyczałam.

- Cieszę się, że się rozumiemy. - puścił do mnie oczko, a następnie ruszył do łazienki.

Nachyliłam się do zlewu, aby umyć twarz, po jej zetknięciu z zapoconą skarpetą Nathana. Roważałam nawet domestos do odkażenia, ale zatrzymałam się jednak na zwykłym mydle. Nagle rozległ się huk za moimi plecami. Niemal podskoczyłam ze strachu.

- Chyba źle coś przekalkulowałem... - usłyszałam zamyślony głos Ceresa. - Przestawialiście ostatnio te krzesło? 

Kiedy się obróciłam, ujrzałam krzesło leżące na podłodze i stojącego tuż obok blondyna. Rozbawiony uśmiechał się od ucha do ucha, a jego loczki wesoło podskakiwały. 

- Jest chyba za wcześnie na odwiedziny. - powiedziałam odzyskując rezon.

- Postanowiłem, że pozbawię cię dzisiaj jakże wątpliwej przyjemności pójścia do szkoły. - mówiąc to, wypiął dumnie pierś. - Zamiast tego zaoferuję ci towarzystwo mojej wspaniałej osoby i pomogę w opanowaniu nowej zdolności.

- Skąd wiesz, że jeszcze tego nie potrafię? - Zmarszczyłam czoło ze zdziwienia.

- Jestem waszym strażnikiem, ja wiem wszystko. Aktualnie Nathan myje prawą stopę, Josh czyści zęby nitką dentystyczną, a Lindsay... - zmrużył oczy - Czy ona właśnie je słodkie naleśniki z twarożkiem i malinami beze mnie?! - wykrzyknął oburzony. - Powinienem przestać się do niej odzywać. 

Zaśmiałam się w odpowiedzi. Wiedziałam, że Ceres i Lindsay bardzo się zaprzyjaźnili. Gdyby nie fakt, że już niemal na samym początku wyznał mi swoje uczucia, to pomyślałabym, że między tą dwójką mogłoby coś być. Jednak w takim układzie, trzymałam kciuki, aby mój brat nie spieprzył tego tworzył z Linds. Początkowo odrzucałam zaloty Ceresa, bądź całkowicie je ignorowałam. Jednak chłopak był wytrwały na tyle, że pozwoliłam mu się stopniowo do mnie zbliżyć. Obecnie byliśmy na etapie, gdzie zrozumiałam, iż mnie pociągał, lecz dawałam mu żółte światło. Blondyn zdawał się być niecierpliwy na pierwszy rzut oka, jednakże doskonale rozumiał moje zahamowiania i nie naciskał mnie w żadynym stopniu. Rozmowy, które prowadziliśmy, dotyczyły głównie tematyki kręgu i magicznych zdolności. Bałam się rozwijać naszą relację, w kierunku romatycznym, ponieważ zdawałam sobie sprawę, iż po zawiązaniu kręgu musiałabym pozwolić mu odejść. Nie chciałam zbyt bardzo się przywiązać do osoby, która zaraz mnie opuści. 

- Panienko Merkurianko, czy wybieramy się do pani sypialni? - poruszył sugestywnie brwiami, a ja machnęłam ręką, aby podążał za mną.

Usiedliśmy w moim pokoju, oczywiście Ceres, jak to miał w zwyczaju rozłożył się na fotelu stojącym w kącie pomieszczenia. Ja zaś umiejscowiłam się na krześle niecały metr dalej. 

- Od czego zaczniemy? - zapytałam, ponieważ żaden ze sposobów, których do tej pory używałam, nie przynosił rezultatów.

- Złap mnie za ręce i spróbuj poznać moją historię. - Rzadko widywało się poważną stronę Ceresa, jednak miałam zaszczyt często jej doświadczać i szczerze ją lubiłam.

Chwyciłam ciepłe dłonie chłopaka i starałam się otworzyć umysł. Pozwoliłam, aby moja ciekawość wytworzyła własną energię i ożyła. Stała się tworem, który wypuściłam ze swojego umysłu i skierowałam do wnętrza Ceresa. Wtedy zobaczyłam migawki obrazów. Jeden z nich szczególnie przykuł moją uwagę, więc go zatrzymałam i przybliżyłam. Wtedy to, co zdawało się zdjęciem, okazało się być filmem. Pomimo innego wcielenia, wiedziałam, iż to był Ceres. Był wtedy wysokim, muskularnym brunetem o szmaragdowych oczach. Na przeciw niego stała dziewczyna, która wyglądała niemal jak ja. Różniłyśmy się jedynie wzrostem, a osoba ze wspomnień była bardziej filigranowa. 

- Elizabeth... - wymówiły usta dawnego wcielenia Ceresa. 

Miałam świadomość, iż była ona dawną miłością chłopaka, lecz nigdy nie zdawałam sobie sprawy z naszego podobieństwa. Emocje przejęły nade mną kontrolę, a wytworzona energia powróciła. Straciłam sprzed oczu scenę wspomień i wróciłam do rzeczywistości. Blondyn siedział przede mną ze zmartwieniem w oczach. Początkowo nie wiedziałam, co powiedzieć. Odczuwałam żal, rozczarowanie i głęboki smutek. 

- Myślę, że podobam ci się tylko dlatego, iż przypominam Elizabeth. - przyznałam szczerze, zadziwiając tym nawet samą siebie.

- Macie kilka wspólnych cech wizualnych, ale jeśli chodzi o charakter, różnicie się od siebie diametralnie. - wyszeptał miękko chłopak.

- Nie możesz jednak zaprzeczyć, że przyciągnęło cię nasze podobieństwo. - drążyłam.

- Masz rację. - Cieszyłam się, że nie skłamał, jednak nadal zabolało.

- Teraz rozumiesz Ceresie, dlaczego mam co do nas wątpliwości. Nie chcę być dziewczyną na zastępstwo. - Poczułam łzy wzbierające się w kącikach oczu, więc zamrugałam szybko, aby je odpędzić.

- Początkowo myślałem, że jesteś Elizabeth zesłaną mi przez galaktykę. Jednak z czasem, im lepiej się poznawaliśmy, pokochałem ciebie Abigail. - Nie mogłam już dłużej powstrzymywać łez.

- Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz. - wyszeptałam czując rosnącą w gardle gulę. 

- Abigail... - zaczął, lecz potrząsnęłam głową, aby nic już nie mówił. 

Nie chciałam teraz nikogo słuchać. Pragnęłam tylko zakopać się w pościeli i pozwolić, aby przez chwilę pochłonął mnie ból złamanego serca.


Jako autorka nie powinnam faworyzować postaci, ale... serce zabolało.

Niechciany Dar ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz