10. Szanse

34 9 3
                                    

Czekaliśmy już około 5 minut. O 5 minut za długo. Chodziłam niespokojnie w kółko z jedną ręką na ustach i zmarszczonymi brwiami. Aż się we mnie gotowało. Tuż za mną, zupełnie tak samo, szedł Hoseok, a zaraz za nim Yongsun. We troje nie byliśmy w stanie ustać w miejscu.
- Co wy robicie? - spytał poirytowanym głosem Min. - Usiądźcie i się uspokójcie.
Zupełnie go zignorowałam i kontynuowałam swoje zniecierpliwione krążenie. Hobi i Jo tak samo.
- Hej, mówię coś. Te łażenie w kółko zupełnie nic nie da. 
- W takim razie chodźmy i ich poszukajmy! - krzyknęłam jak najciszej mogłam, na tyle, ile pozwalały mi emocje. - Dystans jaki mieliśmy przebyć z obozu do tego punktu nie jest długi! Powinni już dawno tu dotrzeć! Coś jest nie tak! Im dłużej czekamy, tym może być gorzej!

- Sunglee... ciszej... - poprosiła cicho Seol.
- No ale!
- Z jednej strony ona ma rację - powiedział Kira, wstając z ziemi i, tak samo jak ja z Hobim i Yongsun, przykładając sobie dłoń do ust. - Coś musiało się stać. To jest pewne. Ale mimo wszystko, czy dobrym wyborem byłoby wrócenie po nich? Mogli zostać złapani. Idąc tam narazilibyśmy wszystkich, a nasza szansa na powodzenie planu krytycznie by zmalała. Więc...
- Ej! Milczeć wszyscy! - wrzasnęła nagle Yongsun. - Wydawało mi się, czy... słyszałam...?
- ...Szelest i głosy - dokończyła szeptem Jiran.

Faktycznie coś było słychać.
- H-Hej! Joon, Jin, Kook! To wy? - krzyknął Hobi, za co od razu dostał po głowie od Yoongiego, który żeby go walnąć, niecodziennie i zaskakująco szybko podniósł się z ziemi do pionu.
- Csiii! Przecież to wcale nie muszą być oni, idioto! - powiedział cicho, przez zaciśnięte zęby Min.
- Ho-Hoseok! Hej, to wy!? - z buszu i ciemności na przeciwko, odkrzyknął nam znajomy głos.
- Namjoon! - poderwał się z ziemi Jimin, a zaraz po nim i reszta.
- Pomóżcie nam!
Wszyscy, nie wyłączając nikogo, wyruszyli jak z procy w kierunku, z którego dochodził głos jednego z Kimów.

Po chwili światło pochodni trzymanej przez Seol oświetliło sylwetki naszych trzech zgub. Na ten widok, na samym początku, wszyscy się ogromnie ucieszyliśmy. Krótko po tym zauważyliśmy jednak, że nie wszystko było w porządku, a nasza radość zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
- Jungkook! - wrzasnęła Yongsun, po czym szybko podbiegła do bezwładnego ciała chłopaka, podtrzymywanego od obu boków przez Kimów. - Jungkook!? Co... Co się stało!?
- Żyje. Spokojnie. Jest nieprzytomny - odparł z trudem Seokjin, oddając Kooka w ręce Kiry i Yoongiego. - To przez to tak długo zajęło nam dotarcie tutaj.

- Czemu on jest nieprzytomny? - spytała praktycznie załamana Jo, ciągle idąc blisko Królika.
- Najprawdopodobniej to przez tego drona - odpowiedział Joon.
- Co? - zdziwiłam się. - Przecież go zniszczyliśmy!
- Tak, ale przed tym, jak to zrobiliśmy, maszyna musiała coś mu wstrzyknąć - wyjaśniał dalej Nam, po czym sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyciągnął z niej malutką lotko-strzykawkę zakończoną długą, cienką igiełką. - Takie coś miał wbite w lewe ramię, gdy wyciągnęliśmy go z tamtych krzaków, do których wskoczył, żeby odciągnąć uwagę drona.
- Pewnie wcześniej nie zauważyliśmy tego przez ciemność i przez prędkość, z jaką to coś zostało posłane - dodał Jin.

Właśnie dotarliśmy do miejsca, gdzie zostawiliśmy nasze zapasy, by biec do Namjoona, Seokjina i Jungkooka. Kira i Yoongi położyli nieprzytomnego chłopaka na trawie, opierając jego głowę o jeden z ukradzionych w trakcie akcji plecaków. Faktycznie, Kook oddychał, ale poza tym nie dawał żadnych oznak życia.
- Kiedy on się obudzi? - zapytała klęcząca przy nim i lekko roztrzęsiona Yongsun. To zachowanie w ogóle nie było do niej podobne.
- Nie mamy bladego pojęcia - westchnął Joon. - Byle jak najszybciej.
- Byle. Ścigają nas tamci z helikoptera, a teraz też i SURVIVAL. Kto wie, może oboje chcą nas nawet zabić - powiedział Min. - Jak ten tu nie wstanie, będzie dla nas dodatkowym ciężarem. Musielibyśmy go jakoś z nami nieść, a to i mocno nas osłabi, i bardzo nas spowolni. Mówiąc wprost...
- ...Zmniejszą się nasze szanse na przeżycie - dokończył Kira.

* * *

Ze snu obudziła Jeonnie nagła zmiana pozycji. Trzęsło nią. Oczy miała nadal zasłonięte workiem, ale czuła zapach potu i bijące od przodu ciepło. Ktoś niósł ją na plecach. Podczas tego rzucało nią do góry i do dołu, więc ten ktoś musiał co najmniej truchtać.
Ręce i kostki miała ciągle związane i nie mogła nimi w ogóle poruszać. Czuła się wręcz jak szmaciana lalka albo manekin. Ta bezsilność powoli doprowadzała ją do szału i rozpaczy. Starała się jednak zachować spokój i pozostać przy zdrowych zmysłach.
Słyszała głośne oddechy tego, kto ją niósł. Musiała być to jakaś forma treningu bądź kary, bo była pewna, że takim organizacjom nie brakuje nowoczesnych technologii do wygodnego przetransportowywania ludzkich ciał.

- Dobra, stop! Zamiana! - po paru minutach truchtu, krzyknął jakiś męski głos z przodu.
Jeonnie poczuła, że zmierza ku dołowi, po czym została dość twardo położona na ziemi. Automatycznie zamortyzowała to swoimi stopami. Zapomniała, że jako nieprzytomny manekin, powinna opaść całkowicie bezwiednie. Jednak zanim się zorientowała, zorientował się mężczyzna obok niej.
- Hę? - usłyszała nad sobą dziewczyna, znając już i przeklinając w duchu swój beznadziejny błąd. - Hej, Martin! Choć tu! Chyba jeden się obudził!
Jeonnie nie próbowała już nic udawać. Nie było po co. Oczekiwała na kolejne wydarzenia.

Usłyszała, jak ktoś od lewej podbiega w jej kierunku.
- Obudził się?
- Tak.
Wezwany mężczyzna przykucnął przed nią. Wiedziała, bo pstryknęły mu kolana i zabrzęczały jakieś części jego sprzętu.
- Imię i nazwisko - powiedział w jej stronę bez żadnych zbędnych wstępów.
Jeonnie mimo wszystko milczała.
Po chwili usłyszała, jak nieznajomy coś skądś wyciąga. Chwilę potem coś kliknęło. Brzmiało to jak odbezpieczanie broni palnej. Dziewczyna zaczęła się bać, czy to to, o czym myśli. Następnie poczuła lekki powiew powietrza przed twarzą i coś zimnego, co ewidentnie musiało być lufą, zostało przytknięte jej do czoła. Przeszły ją ciarki, a w głowie zaczęły namnażać się jej różne obrazy. Niedługo po tym, usłyszała dźwięk pociąganego spustu...

Krzyknęła, a jej ciało odskoczyło do tyłu. Jednak było to tylko wynikiem jej własnego odruchu obronnego. Nadal czuła ból z tyłu głowy, ucisk więzów i strach. Musiała więc nadal żyć. Broń była najprawdopodobniej nienaładowana.
- Język nie służy wyłącznie do wrzeszczenia - powiedział mężczyzna, zabierając lufę pistoletu sprzed jej czoła. - Imię i nazwisko.
Jeonnie zastanowiła się chwilę.
- Cheong HyunLee - odburknęła krótko potem.
Nieznajomy milczał jakiś czas. Nawet nie poruszył się z miejsca. Jeonnie zaczęła zastanawiać się, o co chodzi. Po chwili zrozumiała. Znowu poczuła powiew przed twarzą. Tym razem był on wyraźniejszy. Następnie dostała z okropnie silnego liścia w swój lewy policzek.
- Agrh!

- Nie ma takiego imienia na liście. Nie ma potrzeby, aby kłamać - powiedział ten sam, męski głos przed jej twarzą. - Pytam ostatni raz. Imię i nazwisko.
- Kang Jeonnie! - wrzasnęła praktycznie od razu. Nie miała wyjścia.
Mężczyzna ledwie słyszalnie parsknął, po czym wstał z kucków.
- Nikolaj, rozwiąż jej kostki i weź ją na smycz. Będzie biegła sama - rozkazał.
- Tajest - odpowiedział ktoś z boku.
Po chwili dziewczyna poczuła, jak ucisk z kostek znika. Ktoś szarpnął ją do pionu za sznur na nadgarstkach i zawiązał na nim kolejny, służący jako "smycz". Następnie usłyszała krzyk mężczyzny nazywanego Martinem.
- Okej, koniec postoju! Biegniemy dalej!
Coś mocno pociągnęło ją do przodu i zmusiło do biegu na obolałych i zastanych nogach. Nie mogąc nic innego na razie uczynić, Jeonnie zacisnęła mocno zęby i obiecała sobie, że niedługo jakoś się od nich uwolni.

____________________

Life is not daijobu...
Fighting, Jeonnie! ✊

VIRUSOZATION  • | •  BTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz