23. Szansa na zemstę

27 8 2
                                    

Mark, a tak właściwie Minhyung, nie zdołał uchronić się od uczestniczenia w walce. Przeładowywał właśnie swój karabin. Specjalnie strzelał niecelnie, ale w tym zamęcie oczywiście nikt tego nie był wstanie zauważyć.
Cholera, kto to jest?! Bo to nie MedJed! Co prawda oni mają być tu za parę chwil. Wtedy to się zrobi jeszcze większe zamieszanie. Muszę szybko znaleźć Jeonnie!
Chłopak już wiedział, jak się stąd ulotni. Musiał to zrobić tak, by w żaden sposób nie wyglądało to na dezercję.
Zacisnął zęby i wystawił rozwartą lewą dłoń znad plecaka. Nie czekał bardzo długo.

- Aghh!
- Mark! Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął któryś z żołnierzy obok niego.
Chłopak zaciskał w pięść krwawiącą, lewą dłoń i uciskał ją prawą ręką. Jego karabin osunął się w międzyczasie na trawę. Rana piekła jak cholera. Minhyung ściskął swój zakrwawiony, lewy nadgarstek. To właśnie była jego bolesna przepustka na udanie się za linię frontu.
- Żyję - wyksztusił zza zaciśniętych zębów. - Poszło... na wylot!... Muszę zatamować!
Nie czekając na odpowiedź kolegi, który zresztą był zbyt zajęty, by mu odpowiadać, wycofał się, pełzając po ziemi do czasu, aż znalazł się w miarę bezpiecznej odległości.

Przeszedł wtedy na czworakach do namiotu, w którym leżała apteczka. Była otwarta. Wziął tylko bandaż. Mocno obwinął go kilka razy na całej ubrudzonej krwią, lewej dłoni. Porządniej zajmie się tym w MedJed, u swoich, w spokoju i bez goniącego czasu.
Końcówkę białego, lecz zabarwionego już czerwienią, materiału zaczepił jakoś i wsadził pod kilka poprzednich zwoi obwiązujących mu rękę. Piekło i bolało nadal, ale wytrzymał. Wstał, wyciagnął, dotychczas ukryty za pasem, pistolet i wyszedł z namiotu w kierunku tyłów obozu. Domyślał się, gdzie mogła być poszukiwana przez niego dziewczyna. Musiał szukać w namiotach, gdzie przetrzymywani byli jeńcy.

Musi być u tego chłopaka - pomyślał. - Tego, na którego widok się wtedy rozpłakała. Jest jej najbliższy z tej całej czwórki, więc u niego powininem ją znaleźć.
Minhyung pobiegł schylony do miejsca, w którym usytułowano Taehyunga. Pamiętał, że był to żółty namiot, znajdujący się nie dalej niż jakieś 20 metrów od jego teraźniejszej pozycji. Miał szczęście, że było to tak blisko i nie musiał skradać się przez całe obozowisko, aż na jego drugi koniec.
Chłopak widział już swój cel. Niestety blisko wejścia do namiotu stał i strzelał jeden żołnierz Korpusu. Był odwrócony do niego plecami, ale Minhyung rozpoznał jego jasne, blond włosy związane w kucyka. Lev. Jak zawsze to Lev musiał stawać mu na drodze.

Nagle w głowie przemknęła mu myśl.
Mógłbym go się teraz... pozbyć.
Zwolnił tempa. Zatrzymał się. Przyklęknął za krzakiem na jednym kolanie, by ustabilizować rękę. Powoli podniósł lufę i wycelował w tył głowy Leva.
Sytuacja wydawała się wręcz idealna. Wszyscy żołnierze Korpusu byli całkowicie zajęci strzelaniną. Nikt nie wiedział o jego obecności ani zamiarach. Jeśli natomiast żołnierze zauważą martwego Porucznika, to od razu pomyślą, że dostał od tych nieznajomych napastników, bo od kogo innego?
To była istotnie perfekcyjna szansa.
Minhyung upewnił się, że dookoła nie ma kogoś, kogo walka nie interesuje na tyle, żeby rozglądać się po obozie i kogoś, kto przypadkiem zobaczy to, co miał zamiar zrobić.

Nikogo takiego nie było.
Chłopak skupił się więc na celu. Musiał trafić idealnie i za pierwszym razem. Przytrzymał pistolet obiema rękami i wstrzymał oddech. Wycelował. Nie było nad czym się dłużej zastanawiać.
Pocisk poleciał w kierunku Leva i... trafił. Krew rozbryzgła się, klejąc i farbując część jasnych kosmyków mężczyzny szkarłatem. Ciało padło głucho na trawę, a obok niego szczęknął karabin. I było już po wszystkim.
Minhyung przyglądał się temu obrazowi przez ułamek sekundy, ale szybko się opamiętał. Momentalnie skoczył i ukrył się za żółtym materiałem namiotu, jeszcze w tym samym momencie, w którym żołnierze z Korpusu spostrzegli martwego Porucznika.

VIRUSOZATION  • | •  BTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz