5. Tarzan Sunglee

38 9 4
                                    

Liście miałam wszędzie. We włosach, za bluzą, a nawet w nosie. Buzie miałam cały czas zamkniętą, więc tam akurat nie wpadły.
Dookoła było dosyć ciemno. Spadochron, który rozłożył się na całej górnej powierzchni drzewa, odcinał niestety tym samym dostęp do światła słonecznego.
Wisiałam na trzymających mnie za ramiona szelkach od plecaka spadochronowego. W około mnie znajdowało się parę gałęzi, ale nie byłam pewna, czy będą one w stanie utrzymać mój ciężar. Jednak, iż nie miałam innego wyboru, musiałam je, chcąc nie chcąc, wypróbować. Nie robiłabym tego, gdybym widziała jakieś inne wyjście. Od ziemi dzieliło mnie bowiem dobre 15 metrów.

Gałąź po lewej, na wysokości mojego brzucha, była najbardziej obiecująca. Nie sądziłam jednak, by utrzymała mnie ona przez długi czas, więc oczami zaczęłam szukać drogi do następnego, niżej znajdującego się punktu podporu.
Poniżej również było dużo gałęzi. Niestety żadna z nich nie wyglądała na wystarczająco mocną i grubą.
Była tylko jedna taka, spełniające wymagania, ale rosła conajmniej 3 metry pod tą pierwszą. Aby do niej dotrzeć, musiałabym najpierw przedrzeć się przez chmarę mniejszych gałązek i liści, a potem lecąc do niej, jakimś cudem nie przelecieć obok, tylko chwycić się za nią obiema rękami i na niej zawisnąć.

Dalszej trasy nie mogłam sobie póki co wyznaczyć. Widok na bardziej oddalone i rosnące niżej gałęzie zakrywały mi liście oraz inne konary i gałązki drzewa, na którym wisiałam.
Zchowałam do kieszeni spodni scyzoryk razem z pudełeczkiem od Minji, po czym spojrzałam w dół. Zdawało mi się, że w razie upadku, wylądowałabym na zwykłej trawie. Miałam nadzieję, że nie leżały na niej żadne ostre i gotowe uśmiercić mnie kamienie.
Tak więc zaczęłam powoli i ostrożnie oswobadzać się z oplatających moje ramiona szelków. Uwolniłam najpierw prawą rękę i złapałam się nią za gałąź po lewej stronie. Następnie wolno wyjęłam drugą rękę i od razu złapałam się ją mocno tej samej gałęzi, którą trzymałam się pierwszą ręką.

Tak jak myślałam, konar ten nie był zbyt wytrzymały. Usłyszałam i poczułam, jak łamie się pod ciężarem mojego ciała. Nie miałam czasu. Puściłam się. Gdybym zerwała tę gałąź i poleciała razem z nią w dół, mogłaby ona następnie dla przykładu walnąć mnie w głowę. Wolałam być przytomna podczas takich akrobacji na drzewie.
Od razu, gdy moje dłonie puściły się tamtego konaru, zaczęłam szybko spadać w dół. Mimo że na swojej twarzy poczułam niejednokrotne uderzenia liści oraz cięcia mniejszych gałązek, starałam się zachować skupienie i czujność. Musiałam złapać się tamtej, niżej znajdującej się gałęzi i nie mogłam przy tym spaść. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Mój chwilowy punkt docelowy był wystarczająco blisko. Wyciągnęłam obie ręce i przygotowałam się do chwytu. Musiałam tak to zrobić, żeby nie odbić się od gałęzi ani się z niej nie zsunąć.
Po chwili moje dłonie walnęły o korę. Było to bolesne, ale nie mogłam przecież cofnąć rąk. Musiałam to wytrzymać. Zacisnęłam zęby i szybko przerzuciłam lewą rękę pod spodem konaru na jego drugą stronę. W ten sposób zredukowałam wystarczająco powstały przy zderzeniu dłoni z gałęzią odrzut, aby nie stracić punktu zaczepiania i nie spaść.

Udało mi się utrzymać. Wisiałam teraz pół korzystnie. Moje ręce dość mocno trzymały się konaru, ale wiedziałam, że i tak w tej pozycji długo nie wytrzymają. Zaczęłam więc rozglądać się za kolejnym punktem, dzięki któremu będę w stanie bezpiecznie zejść na ziemię.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że takowego miejsca wcale w moim zasięgu nie było. Wszystkie gałęzie dookoła mnie były cienkie i wyglądały na łatwo łamliwe. Nie wiedziałam, co mam robić. Od moich nóg do ziemi dzieliło mnie jakieś 10 metrów. Szansa, że skacząc z tej wysokości coś sobie złamię, była raczej duża. Byłam więc, potocznie mówiąc, w dupie.

* * *

Moje ręce zaczynały boleć i powoli ześlizgiwały się z gałęzi. Starałam się nie panikować, gdyż było to zdecydowanie najgorsze, co mogłam teraz zrobić. Próbowałam nadal szukać wyjścia z obecnej, beznadziejnej sytuacji. Do głowy przychodziło mi jedno.
Zaczęłam zamachiwać się nogami raz do przodu, a raz do tyłu. Trudno mi było przy tym utrzymać się na rękach, ale musiałam wytrwać cierpienie i chociaż spróbować to zrobić. Rozchuśtywałam się coraz bardziej i wyżej. Gdy moje ręce już nie wytrzymywały, zdecydowałam się na szybki i mocny ruch nogami. Spięłam brzuch i zgięłam plecy. Wykorzystałam siłę nabytą w trakcie chuśtania i pociągnęłam obiema nogami ku gałęzi.

O mały włos nie spadłam. Moje ręce trzymały już konar słabo i szczątkowo. Na szczęście mój plan połowicznie się powiódł. Udało mi się zahaczyć i objąć gałąź swoją prawą nogą, jednak ta lewa omsknęła mi się i nie byłam już w stanie dosięgnąć nią celu. Główny ciężar utrzymywałam więc w tym momencie na prawej, dolnej kończynie i moje ręce zostały trochę odciążone. Mogłam teraz także bez większego trudu zażucić na konar i lewą nogę. Moja aktualna pozycja leniwca musiała wyglądać bardzo ciekawie, a może nawet i śmiesznie. Jednak to w niej miałam największe szanse na bezpieczne poruszanie się po gałęzi. Oczywiście, dopóki się nie złamie.

Zaczęłam iść do góry nogami po konarze w stronę pnia drzewa, przesuwając do przodu po kolei ręce i nogi. W centrum było bowiem więcej wystających rzeczy, których mogłam się złapać i po nich zejść.
W końcu doszłam do miejsca, gdzie gałąź łączyła się z pniem drzewa. Był on bardzo gruby i dodatkowo łaziło po nim różnego rodzaju, małe i obrzydliwe robactwo. Wzdrygnęłam się, ale musiałam iść dalej. Nie mogłam odpuścić przez jakieś chrząszczyki i pajączki.
Narazie i tak w mojej teraźniejszej pozycji nie miałam szans na przejście na pień. Spróbowałam więc wdrapać się na górę konaru, z którego dotychczas zwisałam głową do dołu.

Lekko zachuśtałam na boki ciałem, po czym w odpowiednim momencie przesunęłam wyżej swoją prawą nogę. Wciągając się rękami, udało mi się jakoś wdrapać na górną część gałęzi. Teraz tylko zostało mi ustalić bezpieczne i stabilne miejsca na pniu drzewa, po czym w końcu zejść po nich na ziemię.
Przełożyłam obie nogi na lewą stronę konaru, gdyż rosło tam najwięcej gałęzi. Po analizie miejsc, których mogłam się złapać, wyciągnęłam prawą rękę i chwyciłam za najbliższą, dobrą gałąź. Czubek prawego buta wsadziłam natomiast w jakąś dziurę metr niżej. Odepchnęłam się od konaru, na którym siedziałam, po czym lewą dłonią chwyciłam za bardziej oddaloną gałąź. Ugięłam kolano wsuniętej we wgłebienie nogi, a wolną postawiłam na grubym konarze poniżej. Tym sposobem zaczęłam schodzić na ziemię.


Wszystko szło dobrze. Jednak nagle, gdy byłam już niecałe 5 metrów od podłoża, usłyszałam czyjś głos. Nawet nie jeden tylko dwa. Zdawało się, że krzycząca dwójka miała jakieś kłopoty, gdyż wrzaski często powtarzały słowo "pomocy".
Zaczęłam w szybszym tempie schodzić na dół. To napewno byli jacyś z nas. Musiałam im pomóc.
Poruszałam się mniej ostrożnie i bardziej gwałtownie niż wcześniej, więc oczywistym było, że w końcu gdzieś omsknie mi się któraś z kończyn. Tak też się stało.
Puściłam się rękami, aby złapać nimi za niższe, wyszukane na szybko punkty podporu. Niestety w tym momencie moja lewa noga, zamiast stanąć na dość cienkiej gałęzi, nie trafiła i zsunęła się obok niej. Czułam jak tracę wszelką równowagę i spadam w dół prosto na plecy.

Na szczęście były to tylko jakieś 2, może 3, metry, a mi udało się jakimś sposobem nie uderzyć głową o ziemię. Mimo wszystko upadek bolał. Coś potoczyło się obok mnie. Nie byłam w stanie oddychać, przed oczami zrobiło mi się ciemno, a w uszach piszczało. Próbowałam łapać powietrze łapczywymi wdechami. W końcu, po paru sekundach wszystko w miarę przeszło, ale i tak odczuwałam jeszcze skutki wstrząsu.
Mimo że w głowie jeszcze porządnie mi się kręciło, spróbowałam wstać. Z trudem stanęłam na nogach, a rozłożonymi do boku rękami łapałam równowagę. Czułam się, jakbym surfowała. Zaczęłam iść bardzo powoli, ale najszybciej jak mogłam, do przodu, w kierunku krzyczących głosów.

____________________

Oks, możliwe, że mam jeden dzień opóźnienia w updacie rozdziału, za co ogromnie i wielce przepraszam, bo przecież miało być "3/4 dni, nie więcej". Soreczka też bardzo za wszystkie błędy (๑°꒵°๑)♡. Mam nadzieję, że to przeżyjecie.

VIRUSOZATION  • | •  BTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz