50. Urlop

256 14 1
                                    

PARĘ TYGODNI PÓŹNIEJ
ASIA POW. Szał po ślubie Wojtka i Zuzki, oraz zaręczynach Natalii i Górala już względnie opadł... A my?! Jedziemy dzisiaj na TYGODNIOWY urlop! Naszym celem jest Gdańsk. Oboje dawno nie byliśmy nad morzem, a fakt że mój teść ma tam swego rodzaju domek letniskowy, tylko poprawia sytuację, gdyż nie musimy płacić za hotel... Plus, będą to pierwsze w życiu wakacje bliźniaczek! Z resztą, z samym Pandą jeszcze nie byliśmy na takich wakacjach, więc to na pewno będzie ciekawa podróż...

Jako że droga do Gdańska trochę nam zajmie, musieliśmy dzisiaj wstać bardzo wcześnie, bo aż o 5. Dzieci oczywiście nie budziliśmy, niech śpią. Zanim jednak ruszyliśmy się z łóżka, spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
-To jak? Wstajemy?- spytał mnie cicho Szymek.
-Trzeba- przytaknęłam, lecz żadne z nas się nie ruszyło.
-Pierwsze rodzinne wakacje...- westchnął, jakby jeszcze do końca w to nie wierząc.
-Brzmi jak sen co?- zaśmiałam się cicho -Cały tydzień, bez pracy, przyjaciół, rodziców... Tylko my i dzieciaki...
-Brzmi jak najlepszy sen w moim życiu- odparł i pochylił się tak, że pocałował mnie czule. Oczywiście oddałam ten pocałunek i się szczerze uśmiechnęłam.
-Dobra dobra, mogłabym z tobą tak leżeć i cały tydzień, ale samochód sam się nie zapakuje, musimy zrobić kanapki na drogę, ubrać się, przenieść dzieciaki...- bardzo niechętnie przerwałam nam tą chwilę, ale uśmiech na twarzy został.
-Jak pani chce, pani sierżant Zielińska!- zaśmiał się w odpowiedzi, przez co dostał lekkiego kuksańca w ramię.
Wtedy już na serio wstaliśmy z łóżka i wspólnymi siłami ładnie ułożyliśmy na nim pościel. Gdy nas nie będzie, rodzice będą tu wpadać podlewać kwiaty i etc, więc nie chcemy zostawiać bałaganu. Z resztą, wiadomo przecież że zdecydowanie łatwej i milej wraca się do uporządkowanego domu, a nie bajzlu jak siedem piekieł!
-To idź się uszykować, a ja pójdę znieść walizki na dół- zdecydował mój mąż, po czym skradł mi jeszcze jednego całusa, a następnie wyszedł z sypialni nim odpowiedziałam cokolwiek. 'Mój wariat...!'- pomyślałam, kręcąc z rozbawieniem głową i stanęłam przed szafą. Dość szybko wybrałam strój na dzisiaj i z nim w ręku zamknęłam się w łazience. Zdjęłam z siebie piżamę, porzuciłam ją na pralce i weszłam pod prysznic. Spędziłam tam może z 15 minutek, po czym wyszłam i dokładnie wytarłam całe ciało ręcznikiem, a następnie się ubrałam. Mój strój na dzisiaj składał się z ciemnogranatowych jegginsów i dość szerokiej koszulki z krótkim w kolorze białym, z jakimś nadrukiem. Następnie zajęłam się fryzurą i makijażem. Z włosów zrobiłam koka na czubku głowy, a makijaż zrobiłam prawie taki jak codziennie do pracy, tylko bardziej zaakcentowałam usta. Gotowa na dzisiejsze wojaże wyszłam z łazienki i poszłam od razu na parter, do kuchni, aby zająć się przygotowywaniem kanapek. Tak jak podejrzewałam, zastałam tam już Szymona, robiącego dla nas śniadanie w towarzystwie Roscoe.
-Ja już gotowa, możesz lecieć do łazienki- powiedziałam, stając obok niego i kładąc mu delikatnie dłoń na ramieniu.
-Dobrze Skarbie. Kanapki na teraz już nam zrobiłem, tu masz herbatkę, a kawę do termosów zaraz zrobimy- odpowiedział, wskazał na wszystko, dał mi buziaka w policzek i już go nie było. Uśmiechnęłam się w ślad za nim, po czym spojrzałam na Ross i obok niego kucnęłam.
-No co Roscoe?! Jedziemy na wycieczkę, tak?- zaśmiałam się, tarmosząc psinę po grzbiecie. Nasz kumpel tylko wesoło zamerdał ogonkiem, dając mi tym znać że cieszy się równie bardzo co ja -No chodź, Damy ci śniadanko- uśmiechnęłam się do czworonoga i zrobiłam tak jak powiedziałam, jednocześnie szykując jedzenie również dla Ozziego. Kocur nie zamierza z nami nigdzie jechać, więc mama będzie go miała na oku, jak nas nie będzie.
Zanim się obejrzałam, Szymek już był z powrotem. Również postawił na połączenie wygody i prezentacyjnego wyglądu, decydując się na zwykły biały t-shirt z nadrukiem na plecach i ciemne jeansy, a do tego sportowe obuwie. Akurat wszedł do kuchni, gdy byłam w trakcie parzenia nam kawy na drogę, jednocześnie zajadając wykonane przez niego śniadanie.
-Gotowy- oznajmił i sam zaczął jeść. Kolejne minuty minęły nam właśnie na miłej rozmowie i jedzeniu, oraz przygotowywaniu kanapek na drogę.
Około za 10 szósta byliśmy zupełnie gotowi do wyjazdu. Jak ja kończyłam kanapki Szymek spakował wszystko do samochodu i mniej więcej pozamykał wszystko co było trzeba. Tak jak planowaliśmy, ostatnie co zrobiliśmy, to zgarnęliśmy dzieciaki, wcześniej, jeszcze śpiące (bliźniaczki) albo w półśnie (Panda) ubraliśmy w wygodne ciuchy. Następnie całą trójkę usadziliśmy bezpiecznie w fotelikach, po czym wsiedliśmy na przód. Szymek za kierownicę, a ja obok niego. Zanim jednak ruszyliśmy wysiadłam jeszcze na moment i dla pewności sprawdziłam czy dobrze zamknęliśmy drzwi. Wtedy, mogliśmy już jechać. Szymek wyjechał z naszej posesji i zamknął pilotem bramę, a ja w tym czasie nastawiłam nawigację, która miała nas prowadzić prosto do domku letniskowego Jana.
-To co? Komu w drogę temu czas...- uśmiechnął się do mnie Szymek, na moment na mnie patrząc i łącząc nasze dłonie.
-Wyjąłeś mi to z ust kochanie- zgodziłam się z nim, po czym pochyliłam w jego stronę i dałam mu buziaka w policzek -Miejmy tylko nadzieję że dzieci dobrze zniosą tak długą trasę...- westchnęłam, trochę się denerwując. W końcu jeszcze nigdy nie wyjeżdżaliśmy na tak dalekie eskapady z Pawciem, a co dopiero z małymi!? Po drodze może stać się absolutnie WSZYSTKO!
-Nie martw się tym Skarbie. Wszystko będzie ok- pocieszył mnie Szymek, lekko ściskając nasze splecione dłonie.
-Może masz rację...- zgodziłam się z nim trochę niepewnie, po czym rozsiadłam wygodniej na fotelu. Czekała nas długa droga, więc wygodna pozycja to był must have....

Joanna & Szymon ZielińscyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz