Rozdział 35

1.8K 74 5
                                    


Na drodze swojego życia spotykałam wielu ludzi. Jedni byli lepsi, inni nieco gorsi. Niektórych kochałam, szanowałam, a innych wręcz nienawidziłam. Każdy z nas chyba zna to uczucie gdy ktoś szczególnie nas zirytuje. Przepełnieni złością wymyślamy w głowie coraz to różniejsze scenariusze zemsty albo ciętej riposty, która przychodzi nam na myśl dopiero po całym zajściu. Ja miałam tak często, szczególnie przed snem, gdy analizowałam całą kłótnię i obmyślałam co lepszego mogłam odpowiedzieć. Chyba każdy miał tak chociaż raz. 

Jednakże uczucia którymi darzyłam moich nieprzyjaciół kiedyś, teraz bardzo się zmieniły i to nie w stosunku do nich. Zapomniałam już o szkolnych "koleżankach", które na złość mi dogryzały, to było nic w porównaniu do tego co czuję teraz. Może to od razu nie jest nienawiść, ale pewnego rodzaju złość, smutek czy też obojętność. Wszystko wymieszane na raz w jeden wielki bałagan. Bo inaczej nie mogę określić tego co się dzieje w mojej głowie.

Wreszcie uniosłam wzrok i spojrzałam mu prosto w oczy. Było mi go szkoda, naprawdę, mimo tego wszystkiego co mi zrobił. Tego, że to tylko i wyłącznie z jego powodu teraz tu stoję w takim stanie. Cała drżę, odczuwam zimno i chłód bijące wprost na mnie. 

Oprócz rozpaczy nic innego nie dostrzegłam w jego tęczówkach. A może była tam jeszcze prośba o litość? O to abym coś zrobiła  z obecną sytuacją? Z tą przerażającą i obskurną sytuacją? Bo jak inaczej można to nazwać. Zaraz stanę się świadkiem egzekucji najgorszej w dziejach. Dlaczego najgorszej?

Bo wykonanej na osobie, którą niegdyś darzyłam uczuciem, a może nadal to robię. Sama nie mogę się rozgryźć. Jest zdrajcą, potworem, a może kochankiem? Tak bardzo chciałabym teraz znaleźć się gdzie indziej. Wszędzie byle nie tu, z tymi ludźmi. 

Odwróciłam wzrok w drugą stronę, nie przestając płakać. Słone łzy spływały po moich rozgrzanych policzkach czyniąc swego rodzaju ukojenie. Spojrzałam na ręce zaciśnięte boleśnie wokół mojej szyi. Czułam jak życie ze mnie ucieka, bardzo powolnie i boleśnie. 

Nie chciałam śmierci. Zdecydowanie nie. Mimo tego, iż kompletnie nie wiem co dalej może się wydarzyć, nie chcę jej. Może byłaby ukojeniem, załagodzeniem ran, jak to powiedział kiedyś sławny bądź nie Desimone.

- Zostaw ją...- warknął zmęczonym głosem Evans, jednocześnie wiercąc się jak dzikie zwierzę. Próbował się wydostać co szybko uniemożliwił mu jeden z ochroniarzy przytrzymując go z tyłu.

- Zostaw go Marcus, niech jeszcze ma nadzieję.- usłyszałam niezwykle spokojny głos dochodzący zza moich pleców. Przeszył mnie zimny dreszcz przez co lekko mną wstrząsnęło.- Nie widzisz jak ona się boi? Nie zależy ci na jej życiu? Przecież wiesz jak ono jest kruche? Gdyby była moja nigdy nie wpędziłbym jej w takie gówno jak ty, Evans. No dalej, przecież dobrze wiesz jak możesz ocalić swoją ukochaną.

- Zabiję cię jak ją skrzywdzisz.- wychrypiał Robert, jeszcze gwałtowniej ruszając się na krześle. 

- Robert, proszę...- pisnęłam cicho gdy czarnowłosy mocniej przycisnął nóż do mojej szyi.- Błagam, zrób to co każe.

Spojrzał głęboko w moje oczy, zatroskanym spojrzeniem. Wiedziałam, że cierpi tak samo jak ja, mimo, że nie widać tego po nim. Starał się być twardy, ale w tej sytuacji było to niemożliwe.

- Koniec tego przedstawienia, nie będę czekać w nieskończoność.- po tych słowach poczułam jak ostre narzędzie przejeżdża po mojej skórze. Ciepła krew zaczynała powoli, niemal leniwie spływać po mojej szyi. Ogromny ból wstrząsnął moim ciałem, a z oczu popłynęło jeszcze więcej łez.

Only With YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz